Red: Wybaczcie ale nie lubię pisać prologów. Czasem mam wrażenie, że każde opowiadanie można zacząć tak samo. Postanowiłam więc w tym prologu pokazać Wam charakter mojego Harry'ego. Jeśli go polubicie, zapraszam do kontynuacji. Która już niedługo. :)
Prolog
„Nie bój się cieni, gdyż znaczą one tyle, iż gdzieś niedaleko znajduje się światło."*
Było ciemno, a Harry niezmiernie nie lubił ciemności. Głośne stąpanie po schodach potęgowało w nim negatywne uczucia. Nigdy nie przepadał za swoim kuzynem – Dudley'em. Spasiony nastolatek robił wszystko, by zamienić jego życie w piekło. Jakby już dawno nim nie było. Słyszał jak dyszy i śmieje się głośno, wcale nie ukrywając, że robi to specjalnie. Komórka trzęsła się pod jego nogami, a schody skrzypiały potwornie. Młody czarodziej schował głowę w dłoniach, starając się zachować spokój. Wiedział, że jeszcze przez jedną godzinę nie może używać magii. Oczywiście nikt z Dursleyów nie zdawał sobie sprawy, że niebawem chłopiec będzie mógł odwdzięczyć się za wszystkie lata cierpienia i poniżenia. Harry odliczał w głowie dni i godziny, nie zważając na prowokacje ze strony kuzyna. Jeśli ludziom wydawało się, że jest niewinnym, pełnym empatii i miłości człowiekiem, to byli grubo w błędzie. Już dawno przestał być naiwnym Gryfonem. Miał dość robienia z niego marionetki, zgarniania go do brudnej roboty, wykorzystywania go niczym niewolnika. Był wolnym czarodziejem, miał swoje prawa, zatajanie przed nim faktów o jego życiu było grubym błędem. Jak tylko dowiedział się o swoim ojcu chrzestnym, o przepowiedni, o prawdziwym powodzie śmierci rodziców… Kłamstwa, zamiast go ochronić, sprawiły, że stracił osoby, na których mu zależało. Stracił nadzieję na nowy początek, na prawdziwy dom. Dawno nie czuł tak ogromnej samotności, jak wtedy, gdy zamordowano Syriusza Blacka. Mężczyznę, który chciał ofiarować mu to, czego pragnął najbardziej na świecie. Rodzinę. Przez długi czas zmagał się z bólem, poczuciem zdrady, ze strony dyrektora i nauczycieli. Ze strony państwa Weasley'ów. Nagle oni wszyscy stali się mu obcy. Nie rozpoznawał twarzy, których darzył uczuciem. Nie rozpoznawał uśmiechów i uścisków. Tylko Ron i Hermiona popierali go, pomagali odkryć to, co zostało mu odebrane. Wyrwane z jego życia, jego przeszłości i, co gorsza, przyszłości.
Stąpanie ustało. W domu nastała cisza. Dursleyowie poszli spać, zostawiając Harry'ego bez kolacji. Czarodziej przyzwyczaił się już do głodówki, po latach stosowania jej jako kary za „złe zachowanie".
Wybiła północ. Zamknął oczy i wyszeptał tradycyjnie: „wszystkiego najlepszego, Harry". Wyjął różdżkę i ostrożnie, jakby nie wiedząc, co się stanie, wypowiedział zaklęcie.
- Lumos – Z różdżki wypłynął strumień światła, odganiając cienie daleko w kąty i zakamarki. Zielone oczy przepełniły się radością i zachwytem. Był pełnoprawnym czarodziejem. Mógł używać magii. Mógł bez strachu trzymać różdżkę w dłoni i bronić się, gdyby była taka potrzeba. Nagle poczuł się lekki jak piórko, ciężar opadł mu z serca. Ciężar zmartwień i strachów. Uśmiechnął się i wskazał na drzwi.
- Alohomora – wyszeptał. Komórka otworzyła się, dając mu widok na zaciemniony korytarz. To było jak sen. Pierwszy raz otworzył drzwi komórki od wewnątrz bez strachu i wątpliwości. Powoli opuścił swój dawny „pokój" i rozejrzał się dookoła siebie, jakby był w tym miejscu po raz pierwszy. Właściwie to po części tak było. Po raz pierwszy stał w domu Dursley'ów jako Harry Potter – czarodziej, nie jako Harry Potter – znienawidzony siostrzeniec.
Serce biło mu jak oszalałe, gdy wchodził po schodach, kierując się w stronę swojego pokoju. Ponownie używając zaklęcia otworzył zamki i ujrzał Hedwigę. Stała przy oknie i patrzyła poirytowana na dwie sowy fruwające za oknem. Harry od razu rozpoznał je i wpuścił do środka. Prezenty od Rona i Hermiony. Uśmiechnął się i rozpakował je powoli. Rudzielec jak zwykle ofiarował mu słodycze, co bardzo go ucieszyło, gdyż umierał z głodu. Hermiona zaś książkę, a cóżby innego. „Magiczne przedmioty", głosił tytuł. Przejrzał kilka stronic, zastanawiając się, czy dziewczyna celowo wybrała wydanie z dużą ilością obrazków. Nie żeby Harry miał coś przeciwko…
Oglądanie prezentów tak go zajęło, że nie zauważył postaci stojącej przy drzwiach. Odwrócił się i ujrzał wściekłego wujka. Czerwona twarz wykrzywiona była w gniewnym grymasie, a pulchne ręce skrzyżowane na piersi. Mężczyzna wyglądał komicznie. Być może postawa ta byłaby przerażająca, gdyby na jego miejscu stał Snape, ale Vernon… Cóż. Nie oszukujmy się, nie był typem osoby, która budziłaby w ludziach strach.
Jednak Harry od dziecka obawiał się swojego wuja. Przez wiele lat człowiek ten miał nad nim kontrolę, dręczył go i poniżał. Dłoń czarodzieja zacisnęła się na różdżce.
- A ty co tu robisz, człopcze? – warknął Dursley, marszcząc brwi. – Wydawało mi się, że zamknąłem zamek od komórki. Gadaj natychmiast jak stamtąd wyszedłeś!
Harry uśmiechnął się na to pytanie. Wstał i uniósł prawą rękę.
- Uwolniłem się dzięki temu.
Oczy wuja rozszerzyły się zaskoczone. Vernon zrobił krok w tył i spojrzał podejrzliwie w stronę siostrzeńca.
- Nie wolno ci używać czarów.
- A kto tak powiedział? – Niebywałe jak dużą pewność siebie zyskał wraz z wybiciem godziny dwunastej. Czuł, że może zrobić wszystko. Że wreszcie jest naprawdę wolny. – Mogę używać różdżki, kiedy tylko mam na to ochotę, Dursley. Spróbuj mi ją odebrać, a pożałujesz! – Dodał, gdy grubas ruszył w jego stronę.
- Powiem o tym twoim świrowatym nauczycielom! Zamkną cię za to! – w jego głosie można było wyczuć strach. O tak. Ta scena podobała się Harry'emu coraz bardziej.
- Nikt mnie nie zamknie, wuju. To ty się zamknij lub zrobię to za ciebie! – Gdzieś podświadomie czuł, że przekracza granice. Że powinien przestać. Wiedział, że zranienie mugola nie będzie zignorowane przez Ministerstwo. Jednak to uczucie… Ta siła, drzemiąca w jego żyłach. Płynąca razem z krwią, bijąca razem z sercem. Czy tak się właśnie czuje czarodziej, gdy osiągnie pełnoletność?
- Czego chcesz? – zapytał w końcu Vernon.
Czego chciał? Normalnego dzieciństwa, kochającego domu, wsparcia. Tego, czego nie dostał i już nigdy nie będzie miał okazji otrzymać.
Odwrócił się i zaczął pakować swoje rzeczy. Nie będzie siedział w tym domu dłużej niż musi. Magiczna ochrona minęła, nic go już tu nie trzymało. Mógł spokojnie wyjść i zatrzasnąć te drzwi na wieki.
Czy chciał zemsty? Oczywiście, że tak. Pragnienie to, jak obecnie żadne inne, pulsowało w jego skroniach, skłaniając go do wymierzenia różdżki w starego wuja i wypowiedzenia dwóch prostych słów. Jednak nie był mordercą. Przynajmniej… tak mu się zdawało.
*Oscar Wilde
