– Czy ty mnie w ogóle lubisz.

Bakugou doskonale wiedział, czemu zadał to pytanie (ale w niepytający sposób). Choć używał zatrważającej dawki przekleństw oraz szorstkich słów, zawsze stawiał sprawy jasno, mówiąc o trapiącym temacie bez ogródek. Nienawidził, kiedy ludzie uparcie kluczyli wokół sedna sprawy, przez większość czasu wyprowadzając w pole, jednocześnie każąc snuć domysły lub strzelać.

Dlatego teraz, po niedawno oficjalnym zawarciu związku z Todorokim, musiał upewnić się w jego perspektywie. Chodzenie ze sobą było przecież nieustanną konfrontacją i dzieleniem wszystkiego z partnerem, który w zamian coraz chętniej otwierał dla ciebie serce. Czy jakoś tak brzmiało to całe romantyczne pierdolenie z ust matki.

Trzymając dłonie w kieszeniach spodni szkolnego mundurka, zatrzymał się na środku chodnika, a chłodna bryza znad pobliskiego morza rozwiewała mu włosy. Shouto również stanął, wciąż ramię w ramię z przygotowanym do przybrania defensywnej pozy blondynem, nieprzerwanie utrzymując kontakt wzrokowy.

– Nie.

Prosta odpowiedź, jakże niespodziewana, kompletnie zdezorientowała Katsukiego, lecz tylko na krótką chwilę. Gwałtownie wykrzywiając twarz w pełnym gniewu grymasie, poczuł wilgoć nitrogliceryny wokół palców, natychmiast chcąc wykorzystać ją na tej dwukolorowej, pieprzniętej głowie. Przynajmniej dopóki nie dodał:

– Kocham cię.

Co absolutnie zagrało z uczuciami Bakugou i zamiast użyć Indywidualności na Todorokim, użył jej na sobie.

Niechcący.

Chyba.