Był rok 2019. Od pamiętnego incydentu w Black Mesa minęło całe dziewiętnaście lat. Unia Powszechna pomału zmieniała Ziemię nie do poznania. Morza, oceany, jeziora i rzeki za sprawą najeźdźcy zaczęły wysychać, a ciągnące się kilometrami porzucone pustkowia zwane Nieużytkami zamieszkiwały teraz zombie i groźne istoty z Xen. Przestały też rodzić się dzieci – Unia Powszechna, przez wielu nazywana po prostu Kombinatem, uruchomiła Pole Tłumiące, które całkowicie niwelowało ludzki popęd seksualny, tym samym skutecznie uniemożliwiając przyjście na świat nowym pokoleniom. Człowiek przestał być panem swojej planety. Ostatnimi większymi skupiskami ludzkimi stały się miasta, były to jednak miasta zupełnie inne niż te sprzed inwazji. Rządziła nimi Unia Powszechna, pod pozorem rzekomej ochrony zapewniając mieszkańcom jedynie terror, głód i nędzę. W miastach na ludzi czekała tylko choroba, śmierć lub wywózka do Nova Prospekt, zresztą dwie ostatnie rzeczy zdaniem wielu były ze sobą tożsame.
Nie było jednak tak, że ludzie żyli tylko w miastach – więzieniach. Część drastycznie zmniejszającej się z każdym rokiem populacji wybrała inne życie – życie na Nieużytkach. Te dzieci wolności nazywano rebeliantami – niektórzy z nich toczyli różne drobne, ale regularne boje z Kombinatem, inni starali się po prostu przeżyć. Małe grupy rebeliantów zamieszkiwały opuszczone domy czy gospodarstwa, tworząc mniejsze bądź większe bazy i, jeśli była taka konieczność, co jakiś czas zmieniały miejsca pobytu. Czasem towarzyszyły im istoty zwane Vortigauntami. Niegdyś zniewolone przez Kombinat były wrogami ludzi, teraz jednak znalazły w nich sprzymierzeńców, walczyli wszak o wspólną sprawę.
Nasza historia zaczyna się właśnie na Nieużytkach, na Wybrzeżu ciągnącym się wzdłuż bliżej nieokreślonego regionu dawnej Europy Wschodniej. Linia brzegu na skutek działań Unii Powszechnej znacząco się obniżyła, na coraz szerszych plażach leżały zardzewiałe, martwe wraki kutrów, spróchniałe łódki i przeróżne śmieci. O wejściu do morza dalej niż na kilkanaście metrów nie było mowy – słone wody zajęły stada mięsożernych pijawek z Xen, stanowiących śmiertelne niebezpieczeństwo dla ludzi. Wzdłuż wybrzeża wiła się Autostrada 17, niegdyś główna droga na tym terenie, łącząca całe Wybrzeże z resztą świata. Obecnie z autostrady korzystały jedynie wojska Kombinatu i rebelianci, którzy mieli szczęście posiadać jakiś pojazd. Nie remontowana od lat nawierzchnia popękała, a w spękaniach pojawiła się trawa oraz chwasty. W wielu miejscach spoczywały zardzewiałe wraki samochodów, porzucone na zawsze przez uciekających w popłochu podczas burz portali ludzi. Wzdłuż Autostrady 17 stało wiele opuszczonych domów, które, o ile nie zawaliły się ze starości, zamieszkiwali rebelianci; niektóre stanowiły też drobne posterunki żołnierzy Kombinatu, a część stała pusta, hulał w nich wiatr, a jedynymi lokatorami były Headcraby bądź ich ofiary, czyli zombie.
Na skarpie, prawie tuż nad samym morzem, stały dwa właśnie takie opuszczone domy, piętrowy i mniejszy, parterowy. Domy były w dość kiepskim stanie. Podziurawiony dach i zniszczone okna z wybitymi szybami oraz resztkami okiennic. Po odrapanych ścianach gdzieniegdzie piął się zielony bluszcz. Pusty, jeśli nie liczyć drobnego, rozsypującego się murku, placyk pomiędzy domami otaczała bujna trawa, a całość okalały resztki drewnianego płotu, kiedyś z pewnością białego.
Teraz jednak teren nie był opuszczony. Już z oddali dało się słyszeć odgłosy strzelaniny.
- Ok, cofnijmy się i pozwólmy im podejść! – zawołał jednocześnie strzelając z shotguna i biegnąc naprzód młody, dwudziestotrzyletni mężczyzna. Był dość wysoki i słusznej postury. Posiadał bujną, jasną czuprynę, a jego prawy policzek zdobiła spora blizna i kilkudniowy zarost. Ubrany był w wojskową bluzę woodland, szary sweter i ciemnozielone bojówki nie pierwszej czystości. Na prawej ręce mężczyzny widniała szara opaska z pomarańczowym, rzucającym się w oczy symbolem. Była to lambda, znak tych, którzy zdecydowali się stawić opór najeźdźcy z innego wymiaru. Jasnowłosy mężczyzna miał na imię Gabe.
Trzech żołnierzy Kombinatu uzbrojonych w karabiny pulsacyjne i MP7 zaciekle broniło swojego posterunku. Nagle jeden z nich padł rażony kulą z shotguna Gabe'a. Prosto w głowę.
- Sektor nie jest chroniony! – zaskrzeczał głośnik przy masce hybrydy.
- Hehe, widziałeś to?! – zaśmiał się Gabe do swojego towarzysza Jacka, gdy biegli przez placyk między domami, do rozsypującego się murku. Hybrydy były jednak doskonale wyszkolone i przystosowane do walki. Zaterkotał karabin i Gabe oberwał w lewe ramię. Chłopcy szybko ukryli się za murkiem przed wrogimi kulami.
- Popisuj się dalej, a sam zaliczysz headshota! – syknął Jack zaciskając mocniej dłonie na swoim MP7. Jack był rok starszy od Gabe'a i stanowił jego przeciwieństwo. Spokojny, ułożony, wolał pisać piosenki i grać na gitarze, niż walczyć. Jack miał krótkie, czarne włosy, czarną, starannie podciętą brodę oraz wąsy i nosił okulary. Miał na sobie niebieskie, ale już mocno brudne jeansy, ciemny sweter, policyjną kamizelkę oraz zieloną czapkę, którą bardzo lubił. Jego ramię, tak samo jak u Gabe'a zdobiła opaska z pomarańczową lambdą.
Na szczęście rana Gabe'a okazała się tylko draśnięciem i, mimo bólu, nie wyeliminowała go z walki. Zza domu znajdującego się bliżej morza wybiegła trzecia członkini zespołu, jasnowłosa, młoda kobieta ze sporym biustem i karabinem pulsacyjnym w rękach. Była to Kate, sanitariuszka i najzdolniejsza adeptka medycyny na całym Wybrzeżu. Nosiła beżowy sweter i niebieskie jeansy, a na jej ramieniu zamiast lambdy widniała opaska z czerwonym krzyżem. Kate była nieco młodsza od kolegów, liczyła sobie dwadzieścia jeden wiosen. Dziewczyna dobiegła do strzelających zza murku chłopaków i po drodze udało jej się zastrzelić kolejnego żołnierza. Po chwili również i trzecia hybryda leżała na ziemi w kałuży krwi. Rebelianci zgodnie i głośno krzyknęli „Hurra!". Walka była zakończona.
- Jesteście cali? – zapytała Kate ściągając swój plecak z lekarstwami, bandażami i innymi rzeczami niezbędnymi sanitariuszce, a niezwykle cennymi zważywszy na realia, w jakich musiała leczyć swoich pacjentów.
- Gabe, jak zwykle. – Jack wskazał na kolegę.
- Jak ci palnę… - fuknął Gabe. Jack roześmiał się.
Blondyn spojrzał na swoje ramię. Rozdarty rękaw wojskowej bluzy zdążył już przesiąknąć krwią.
- Jack, pozbieraj amunicję i apteczki i spadamy stąd! – nakazał koledze, trzymając się za krwawiącą rękę.
- Ta jest! – odparł Jack i udał się na przeszukiwanie pola walki. Tymczasem Kate wyciągnęła ze swojego plecaka rolkę bandażu i jodynę.
- Pokaż tę rękę.
- Nic mi nie będzie! – mruknął Gabe, który zawsze lubił zgrywać twardziela.
- Pokaż tę rękę! – zdenerwowała się Kate.
- Dobra, dobra… - westchnął Gabe i zaczął ściągać bluzę i sweter. Miał wyraźną słabość do blondwłosej sanitariuszki.
Już po chwili siedział bez koszulki na poniewierającej się po podwórzu skrzynce i z lekkim niepokojem obserwował grzebiącą w swoim plecaku Kate. Dziewczyna podeszła do niego i zaczęła przemywać jego ranę.
- Szczpieeeeeeeeeeee! – pisnął cienkim głosikiem Gabe podskakując na skrzynce.
- Nie wierć się! – syknęła Kate, o mało nie wypuszczając z dłoni wacika nasączonego jodyną.
Tymczasem kilka metrów dalej Jack przykucnął i z wielką uwagą przyglądał się jednemu z leżących na ziemi żołnierzy Kombinatu.
- Co tam znalazłeś? - zdziwił się Gabe, który zauważył zainteresowanie z jakim jego przyjaciel wpatrywał się w hybrydę.
- On jeszcze żyje… Kate, chodź! – zawołał Jack.
Kate, która właśnie skończyła opatrywać ramię Gabe'a, podeszła do leżącego na zakurzonym placyku „kombajna", przykucnęła i przyjrzała mu się dokładnie. Faktycznie, żołnierz jeszcze żył.
- Jest ciężko ranny… - stwierdziła dziewczyna patrząc na jego zakrwawiony lewy bok. Krwawienie było na tyle silne, że pancerz żołnierza zaczął już przemakać.
Gabe podniósł się ze skrzynki, na której siedział podczas opatrywania rany i wziął w ręce swój shotgun.
- Zostawcie to w cholerę! – warknął przeładowując broń, po czym wymierzył lufę w stronę głowy hybrydy – Albo strzelę mu w łeb i po kłopocie!
- Czekajcie, spokojnie… - ostudził emocje Jack, po czym znów pochylił się nad rannym żołnierzem – On jest jakiś taki… inny!
- Że niby charczy jakoś inaczej? – skrzywił się Gabe.
- Jack, co ty pierniczysz? – zawtórowała mu Kate.
- No, no, Kate! – zachichotał blondyn – Facet wychowany przez Vorty wie, że trzeba ufać swoim uczuciom!
- Weź się zamknij, Gabe… - mruknął nie odwracając się od hybrydy Jack – Trzeba go trochę pomacać, ma coś w kieszeni. – dodał po chwili.
Istotnie, w kieszeni żołnierza znajdowało się coś nietypowego.
- Kapsel po coli…? – zdziwił się Jack oglądając osobliwe znalezisko – I łuska z jakiegoś starego karabinu…
Jednak najbardziej dziwny był trzeci przedmiot.
Była to bryła szkła wielkości może trzech czwartych męskiej dłoni, która, gdyby nie fakt, że z jednej strony ubita, tworzyłaby niemal idealną półkulę. W środku bryły widniała dziwna, nieco zniekształcona przez ubite szkło gdy spojrzało się z niewłaściwej perspektywy, poskręcana rzecz o kiedyś z pewnością krwistym czerwonym, a teraz już wyblakłym kolorze. Rzecz ta przypominała nieco jakąś małą, dziwaczną roślinkę.
Jack uniósł tajemniczy przedmiot na wysokość swoich oczu i zaczął uważnie mu się przyglądać w promieniach popołudniowego słońca. Gabe i Kate również patrzyli zdziwieni na to znalezisko.
- To chyba jakiś koral… - stwierdził Gabe obracając w dłoni szklaną bryłę o niewiadomym pochodzeniu i przeznaczeniu.
- Koral zatopiony w kawałku szkła… - dodała Kate także przyglądając się dziwnemu przedmiotowi.
- Cholera wie co to mogło być…
