Święty Mikołaj przychodził nocą.

Był to fakt powszechnie znany. Święty Mikołaj nie lubił rozgłosu, a może nie chciał być zatrzymywany przez obdarowane dzieci – w końcu miał ich tyle do odwiedzenia w tę jedną noc, żeby każdemu dać chociaż garść cukierków! I dlatego przychodził wtedy, gdy dzieci już spały. Czasami, jeśli dorośli byli bardzo, ale to bardzo grzeczni, oni też coś dostawali.

Ted przez dobrych kilka lat w tę jedną noc starał się nie spać. Próbował wszystkiego: zimnej wody, kapiącej mu cały czas na kark; zapalonego światła; otwartego okna, przez które dochodziło lodowate, grudniowe powietrze; raz nawet próbował wypić kawę, którą podebrał ojcu, ale była dla niego zbyt gorzka. Nigdy nie udało mu się zobaczyć Mikołaja.

- Ale ty jesteś głupi, Ted – powiedział mu kiedyś kolega w szkole. – Mikołaj nie istnieje. To rodzice dają prezenty.

Ted nie chciał się z tym zgodzić. Przecież w mikołajowy dzień miał urodziny, i gdyby prezenty były od rodziców, oni z pewnością chcieliby zaoszczędzić trochę pieniędzy, nie dając mu któregoś prezentu. Już nie mówiąc o tym, że Święty Mikołaj przynosił prezenty, na widok których mama jęczała, a tata natychmiast przynosił jakieś zabezpieczenie przed okropnym zabrudzeniem. Odkąd Ted nauczył się pisać, pisał list do Świętego Mikołaja co roku. I ten list zawsze zaczynał się tak samo. „Drogi Święty Mikołaju, byłem grzeczny w tym roku, a mama i tata nie chcą mi kupić...".

Farbek. Plasteliny. Zestawu kibica do malowania twarzy. Pasteli. Rodzice nigdy nie kupowali mu takich rzeczy. Zawsze przynosił je Mikołaj. To znaczy – wtedy, kiedy uznawał, że Ted był wystarczająco grzeczny.

Ted osobiście uważał, że zawsze był grzeczny. Po prostu zdarzały mu się wypadki. Kto mógł przewidzieć, że gdy będzie wystarczająco długo patrzył na huśtawkę, na której huśtał się jego kolega (a nie on), to huśtawka się urwie, a kolega rozbije głowę?

Teraz Ted był już duży, miał już przecież prawie jedenaście lat, i rozumiał, że skoro Święty Mikołaj nie chce być widziany, to nie należy podglądać. Żywił tylko cichą nadzieję, że Mikołaj nie uzna powtarzania po cichu „dzwonek, dzwonek, dzwonek...", co często sprawiało, że szkolny dzwonek dzwonił znacznie wcześniej, za niegrzeczne. Już nie mówiąc o innej sztuczce, którą Ted stosował na każdej matematyce: gdy nauczycielka pochylała się nad listą, on wpatrywał się w nią i skupiał się na myśli, że nazwiska Tonks wcale tam nie ma. I nie był wyrywany do tablicy.

A więc Ted poszedł spać. Nie miał na to wielkiej ochoty, ale szanował decyzję Mikołaja. Usnął dość szybko.

Rano niecierpliwie sięgnął dłonią pod poduszkę. Znalazł tam tabliczkę czekolady, kilkanaście krówek, zestaw farbek i – kopertę. Obrócił ją w dłoniach. Była zaadresowana zielonym atramentem...

Tak, to już koniec. Pozostaw komentarz, jeśli ci się podobało!