Krótka przedmowa:
Generalnie fic zainspirowany obejrzanym na yt AMV "Who is she?" autorstwa cryastar ( watch?v=tdUqXllpqgo)
.Będę wdzięczna za wszelkie komentarze i wskazówki :) Akcja ma miejsce po zakończeniu pierwszego sezonu anime, brak fragmentów/spoilerów z mangi.
Zapraszam do czytania

Ten dzień utknął Arminowi w pamięci niczym ogromna drzazga, niemożliwa do usunięcia.

Gdy wreszcie udało się wyjąć Annie z kryształu, niezwłocznie została przeniesiona do wojskowych lochów. Zastosowano najwyższe zabezpieczenia - leżała w celi na najniższym poziomie, pod ziemią, chronioną z zewnątrz trzema wartami straży. Na pierwszej stał oddział Leviego (bez Erena, leżącego w tamtej chwili w sekcji szpitalnej), na drugiej oddział Hanji, a na trzeciej - najbliższej ziemi - Armin, wraz z Mikasą. Bardziej reprezentacyjnie, niż cokolwiek innego. Nikt nie miał wątpliwości, że Annie nie wymknęłaby się nawet przez oddział Leviego, mimo, że w tej chwili złożony głównie z żółtodziobów. Nie miała na to siły. Blondyn wraz z przyjaciółką pełnili funkcję publiczną - pokazać wszystkim mniej-znaczącym wojskowym bohaterów, którzy po ciężkiej walce wciąż trzymają wartę. Jakież to ironiczne.

Annie obudziła się po trzech godzinach od wyciągnięcia z kryształu. Z relacji zwykłych strażników wiadomo było, iż natychmiast zaczęto wydobywanie z niej informacji. Chłopak nie miał wątpliwości, iż nikt nie będzie jej pytał po dobroci. Zbyt wielu ludzi zginęło w walce z nią. Będą ją torturować do momentu, gdy już nie będzie w stanie mówić. Niezależnie od tego, czy będzie chciała, czy nie.

Po godzinie do uszu Armina dotarł mrożący krew w żyłach krzyk, słyszalny aż z samego dołu. Poczuł, jakby coś go ścisnęło za serce. Wiedział, że nie powinien jej współczuć – pamiętał to, co zostało ze starego oddziału Leviego. Ale nie mógł zapomnieć, że jego oszczędziła. Nawet, jeśli to uczucie nie było szlachetne i wywodziło się ze zwykłego strachu, nie mógł zapomnieć.

Dlatego też gdy usłyszał jej pełen rozpaczy wrzask, nie był w stanie się poruszyć. Zacisnął zęby i starał się wymazać dźwięk z głowy, jednak jego echo nadal odbijało się w zakamarkach umysłu.

Dwie godziny później Annie wyniesiono.

Gdy tylko otworzyły się drzwi, dziewczyna wypadła strażnikom z rąk i bezwładnie runęła wprost w ramiona Armina. Nawet nie miała siły by podnieść głowę i dowiedzieć się, kto ją złapał. Cała zalana krwią, z głębokimi ranami na całym ciele, rzężącym oddechem, łzami mieszającymi się ze śliną i spływającymi po podbródku. Nie mogła nawet się oprzeć o blondyna. Po prostu zwisała mu z ramion.

Strażnicy ponownie ją złapali i wynieśli w stronę skrzydła szpitalnego, a Arminowi zabrakło głosu w gardle, by cokolwiek powiedzieć.

Pamiętał, że przyszedł do niej następnego dnia. Razem z Mikasą szli, by odwiedzi Erena - kupili wielki bukiet białych róż po drodze. W końcu rzadko który pacjent ma takie atrakcje w szpitalu wojskowym.

Budynek był prawdziwym labiryntem. Trzy piętra i parter, a w nich dziesiątki sal i korytarzy, liczne przejścia dla odwiedzających i pracujących na miejscu. Nie kręciło się tam jednak zbyt wiele osób - do środka wpuszczano jedynie jednostki z wojska, nawet najbliższa rodzina nie miała prawa wstępu. Nie miało to większego znaczenia - przeważająca część leżących tam nie posiadała jakiejkolwiek rodziny.

Na wielkiej tablicy przy recepcji wisiała lista pacjentów z podanymi salami. Eren leżał na pierwszym piętrze. Tuż obok Annie.

Armin nie miał pojęcia dlaczego to zrobił. Po prostu gdy dotarli przed salę przyjaciela Armin wziął od Mikasy jedną różę i skierował się do drugiego pokoju. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, lecz nie zaprotestowała.

Annie wciąż była nieprzytomna. Podobno zemdlała jak tylko donieśli ją do szpitala. Tworzyła straszny kontrast z otoczeniem - zmasakrowane, zmęczone ciało na perfekcyjnie białej pościeli. Najlżejsze rany już zaczęły się zabliźniać, jednak wciąż wyglądała koszmarnie. Chłopak dostrzegł, że większość lewego policzka pokrywa jej ogromna blizna od poparzenia, biegnąca od samego ucha i kończąca się na około dwa centymetry od ust.

Armin włożył różę do wcześniej pustego wazonika z wodą. Nie dziwił się specjalnie - kto inny byłby na tyle szalony, by przynieść jej kwiaty?

- Sam właściwie nie wiem, czemu do Ciebie przyszedłem, wiesz? - rzekł cicho, chyba bardziej sam do siebie, niż do niej. Usiadł na krześle i patrzył przez moment na jej niewzruszone oblicze. - Chyba mi wreszcie odbiło. A może po prostu jestem desperatem. - Smutny uśmiech wstąpił mu na usta, by po chwili znów zniknąć. - Tak chyba było zawsze. Znów mamy więcej pytań niż odpowiedzi, tylko ich stosunek się zmienił. Nic nie wiemy, a ty tylko cholernie utrudniłaś sprawę. Żebym tylko wiedział dlaczego to zrobiłaś… - głos zaczął mu drżeć. - Chciałbym rozumieć, chciałbym wiedzieć. Przecież byłaś dla mnie dobrą osobą. Czemu tylko dla mnie? Czemu nie mogłaś być tak dobra dla innych? Mogłabyś się wytłumaczyć... Nie wiem gdzie w tym wszystkim stać. - Zauważył, że w trakcie monologu złapał ją za rękę, na którą teraz skapywały jego łzy. Trzymał rękę pełną zadrapań, śladów po rozgrzanym żelazie, rękę mizerną i wyczerpaną.

I nie potrafił sobie wyobrazić, że to mogła być ręka mordercy.

Zdawał sobie sprawę, że irracjonalnie czeka aż dziewczyna się nagle przebudzi i da mu to cudowne wyjaśnienie, którego ostatnio tak rozpaczliwie szukał. Wyjaśnienie, które sprawi, że wszyscy uwierzą, że nie zrobiła nic złego, które pozwoli jej wrócić normalnie do społeczeństwa.

Ale nic takiego się nie stało. Annie nadal leżała nieruchomo na łóżku.

Armin wrócił do swojego zakwaterowania dużo później, niż Mikasa czy Eren, którego tego wieczoru wypuszczono. Przez kilka godzin blondyn siedział nad Annie i zatapiał się w myślach. Gdy słońce zaczęło chować się za murem, postanowił, że powinien dać temu spokój, więc opuścił szpital. Większość jego rówieśników już spała, wykończona całym dniem treningu. On sam szybko zrzucił z siebie ubranie i poszedł się umyć. Wróciwszy, padł na łóżko, i nieprzejęty szorstkością posłania, natychmiast odpłynął.

Stał nad rzeką, jeszcze w ich rodzimej dzielnicy. Było pochmurnie, strzępki szarego nieba odbijały się na ciemnych falach. Piasek na brukowej kostce skrzypiał pod wojskowymi butami. Z tyłu szedł oddział Leviego; Armin nie musiał się oglądać, by rozpoznać pełen ostrożności rytm ich kroków – w końcu byli oddziałem do zadań specjalnych.

Kroki ustały. Poczuł na ramieniu czyjąś dłoń, po czym odwrócił się i zamarł.

Przed nim stał cały oddział Leviego. Cały. W komplecie. Stała przed nim Petra, z niemal całym przodem ciała zmiażdżonym, z resztkami agonii w martwych oczach. Stał Erd, scalony w połowie grubą nicią. Rozpadał się, części ciała próbowały się odkleić pod zszyciem. Stał Gunter, z głową ledwo trzymającą się na karku pełnym sinych plam po trzymających go linkach. Stał Oluo, z ogromną wyrwą w samym środku ciała. Jego wnętrzności cudem trzymały się w środku.

Zza nich wyszli Mikasa, Eren i Levi. Patrzyli na Armina zimnym, bezdusznym wzrokiem. Kapral odwrócił go ruchem ręki.

Za nim stała Annie. Ze związanymi rękami i nogami, w nadgarstkach i kostkach. Z kneblem w ustach i dziesiątkami okaleczeń na całym ciele. Z blizną po gorącym żelazie biegnącą przez całą linię szczęki i groźbą w oczach.

Już rozumiał, czego chcieli.

Miał ją tam zrzucić. Do rzeki, własnymi dłońmi. Albo zginąć razem z nią.

– Decyduj się. – Zimny głos Leviego upominał.

Annie patrzyła na niego ze wściekłością. „Ani mi się waż", zdawała się mówić. Kapral kopnął ją w tył nóg, dziewczyna zachwiała się i na ułamek sekundy pękła maska na jej twarzy – Armin zdołał dostrzec w jej spojrzeniu małą, przerażoną, opuszczoną przez wszystkich dziewczynkę.

Z kobiety-tytana w bezradne dziecko.

Po raz pierwszy w życiu Armin Arlert nie wiedział, co ma zrobić. Ale Annie nie zamierzała mu dać wyboru.

Wszystko stało się w ułamku sekundy – dziewczyna zachwiała się na palcach i przechyliła do przodu. Jej ciało z głośnym pluskiem wpadło do wody, wzburzając wokół fale.

Levi prychnął z pogardą, po czym uderzył Armina w głowę. Mdlejąc, poczuł jeszcze jak wpada do rzeki.

Chłopak zerwał się do pozycji siedzącej. W pokoju panowała kompletna cisza, księżyc był dopiero w połowie nieba. Armin przeczesał palcami włosy, wpatrując się w prześcieradło. Jego myśli błądziły w chaosie przeżytego przed chwilą snu. Urywany oddech uspokajał się powoli, zaś ciało zorientowało się, iż nic mu nie grozi i może wrócić ponownie do stanu spoczynku.

Młody mężczyzna nie mógł sobie potem przypomnieć co śniło mu się przez resztę nocy, lecz gdy wstał, czuł się, jakby w ogóle nie zmrużył oka.

Wstawali zawsze o świcie.

Ostry dźwięk gwizdka rozbrzmiewał w głowie zazwyczaj jeszcze przez kilka minut, jednak można było się do tego przyzwyczaić. Jęki odciążonych łóżek, strzykanie kości, brzęki zapinanych klamer i przytłumione rozmowy trwały aż do samego śniadania, gdzie większość żołnierzy się rozbudzała i ciche szmery przeradzały się w głośne śmiechy i ogólną wesołość towarzystwa.

Armin tego dnia obudził się przed większością. Noc była jedynym czasem, w którym w budynku panowała niemal całkowita cisza. Starając się nie hałasować, młody mężczyzna wstał i przebrał się w mundur. Sprzęt do poruszania się w trzecim wymiarze zostawił - nikt nie zabierał ze sobą dodatkowego oporządzenia przed pierwszymi dziennymi zajęciami.

Wyślizgnął się z pokoju, próbując nie skrzypieć drzwiami. Generalnie przechadzki po ciszy nocnej były zabronione, ale ten zakaz był słabiej przestrzegany o tej porze - na pół godziny przed śniadaniem ostatnie warty wracały do swych pokoi, by odespać, zaś korytarze pozostawały prze kilkanaście minut niemal puste. Te kilkanaście minut często służyło Arminowi jako możliwość na chwilę refleksji - mógł usiąść przy oknie wychodzącym na świat, popatrzeć w gwiazdy, poobserwować budzące się ptaki. Miał chwilę by skupić się na tym, co wymagało przemyślenia.

A teraz bardzo wiele rzeczy wymagało przemyślenia.

Jego pierwszym – i głównym, jak na dany moment - problemem była Annie. W tej chwili wszyscy widzieli w niej wroga ludzkości numer jeden. I to, że przy ostatniej wyprawie nie zrobiła mu krzywdy mimo tego, że już trzymała go w dłoniach, nie stawiało go w dobrym świetle.

Pierwsze irracjonalne myśli zaczęły mu przychodzić do głowy. Czy to możliwe, żeby on też był tytanem, tylko tego nie pamiętał? W końcu Eren nie miał pełnej świadomości swoich czynów w trakcie przemiany.

"Nie," pokręcił głową sam do siebie "niemożliwe. Eren może i nie pamięta co robi gdy jest w tytaniej formie, ale same przemiany są dla niego jasne. Wiedziałbym."

Może był komuś potrzebny tam, po drugiej stronie konfliktu? Ciężko mu było w to uwierzyć. Poza tym, komu mógłby się przydać? Jak dotąd ilość inteligentnych tytanów, którą mieli okazję obserwować okazała się niewielka. Czy to możliwe, żeby było ich więcej?

"Jak najbardziej" uświadomił sobie. "Ale jedyną cechą, którą się pozytywnie wyróżniam, to innowacyjne myślenie. Do tego mogli równie dobrze wziąć kogokolwiek z oddziału Leviego. Czego, cóż, nie zrobili."

W umyśle chłopaka na krótką chwilę pokazała się wizja Petry ze snu. Armin'a przeszły dreszcze, zatrząsł się i mocniej opatulił cienką kurtką.

"Więc czemu?" Pytanie odbiło się echem w jego głowie, jednak tym razem głos rozsądku nie odpowiedział. I chyba to w tym wszystkim przerażało go najbardziej - ten głos rozsądku coraz częściej nie miał dla blondyna rozwiązania. Po prostu wszystkie logiczne opcje się skończyły i młody mężczyzna nie miał pojęcia co w tej sytuacji zrobić.

Usłyszał szybkie, zdecydowane kroki zza ściany. Zerwał się z parapetu, licząc na ucieczkę do pokoju, nim nadchodząca osoba się zorientuje, jednak nie było na to szansy. Zza rogu wyłonił się kapral Levi, maszerując ku kwaterom dowodzenia. Armin zasalutował, stojąc w miejscu i czekając na reprymendę.

– Armin, czy masz dziś jakieś prace do wykonania? - Przełożony zatrzymał się przy nim na moment.

– O ile mi wiadomo, nie, kapralu!

– To dobrze. Zanieś to do szpitala, masz wypisaną salę. Tylko się pośpiesz, to ma dotrzeć na miejsce przed generalną pobudką.

– Tak jest. – Żołnierz stał w miejscu, wciąż na baczność.

– Już możesz iść. Jak mówiłem, to ma dotrzeć jak najprędzej. I w tajemnicy.

Blondyn puścił się pędem przez korytarz, starając się jednocześnie nie zbudzić nikogo niepotrzebnie. Bogu dzięki nie był specjalnie ciężki i jego bieg nie powodował drżenia podłogi z każdym susem. Nieco zdziwił się, nie sądził, że Levi zupełnie nie zwróci uwagi na łamanie przepisów przez jego podwładnego. To mogło świadczyć tylko o jednym - wiadomość należała do tych z najwyższej wagi.

Szpital łączył się z głównym budynkiem przez odkryty łącznik. Droga nie była długa, więc chłopak nie martwił się o to, czy zdąży. Chciał jednak wykonać zadanie jak najprędzej, więc przed salę trafił lekko zdyszany. Gdy zobaczył kartkę przyczepioną na drzwiach zrozumiał, czemu numerek sali wydawał się taki znajomy.

Annie.

Co kapral Levi mógł chcieć jej przekazać?

Niewiele się zastanawiając, Armin wślizgnął się do sali. Przez uchylone okno wpadał poranny wiaterek, słońce powoli wyłaniało się zza muru. A dziewczyna siedziała półnaga na posłaniu.

Chłopaka zamurowało. Siedziała tyłem do niego, więc widział całe jej plecy, poprzecinane setkami drobnych blizn, a miejscami nawet zszyciami. Jej jasne włosy opadały na kark, zasłaniając smukłą szyję. Zza blond kurtyny nie dało się dostrzec twarzy, zwróconej ku oknu. Długimi, poharatanymi palcami zapięła stanik i wsunęła dłonie do rękawów białej koszuli. Gdy tylko narzuciła ją na ramiona, zebrała dłońmi włosy i szybkimi ruchami związała je w swój standardowy kok. Dopiero wtedy, gdy zabrała się za zapinanie koszuli, zauważyła wizytatora.

– Nie zauważyłam cię - powiedziała cicho, głosem zachrypniętym od długiego nieużywania. Odkaszlnęła.

– Przepraszam za najście - Armin starał się nie patrzeć w jej stronę - ale mam wiadomość dla ciebie.

– Od kiedy jesteś chłopcem na posyłki, Armin? - wyciągnęła dłoń ku niemu, czekając na list.

– Rozkaz Kaprala Leviego.

– Rozumiem.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie cichym szelestem papieru w dłoniach Annie. Po chwili odłożyła kartki na stolik nocny.

– To ja już będę szedł - poinformował blondyn.

Złapała go za nadgarstek.

– Zostań jeszcze chwilę.

Dziewczyna przysunęła mu krzesło i gestem wskazała, by usiadł. Armin skorzystał. Po raz pierwszy od dawna mógł się przyjrzeć jej oczom, które nagle wydały mu się być koszmarnie zmęczone, przygniecione ciężarem rzeczywistości.

Znów ogarnęły go wątpliwości.

Nie chciał pytać wprost, czuł, że to nie byłoby w porządku, mimo tego pytanie samo cisnęło mu się na usta. Ona jednak uprzedziła go.

– Dlaczego? - Nie spojrzała nawet na niego, pusty wzrok nadal kierował się gdzieś za okno.

– Nie uważasz, że to ja powinienem ci zadać to pytanie?

– Dlaczego zostawiłeś mi różę?

Armina zamurowało. Było tyle ważniejszych pytań, które domagały się natychmiastowej odpowiedzi, a ona pyta go o kwiaty.

– Skąd wiesz, że to ja?

– A kto inny? Jesteś jedyną osobą, która wciąż posiada we mnie jakąś wiarę.

– Czemu tak uważasz? - Armin sam nie do końca był pewien, czy posiada tą wiarę.

– Gdyby tak nie było, nie zgodziłbyś się zostać.

Chłopak nie mógł zaprzeczyć. Annie milczała przez moment, po czym wyjęła kwiat z wazonu.

– Naprawdę uważasz, że jestem niewinna?

– A jesteś?

Odwróciła się w jego stronę i przeszyła go błękitnym jak czyste niebo spojrzeniem.

– Czy to nie tak, jak z dobrocią, Armin? Czy nie oceniasz tego w stosunku do konkretnej osoby? Powiedz, Armin, jestem dla ciebie niewinna? Dlaczego tu jesteś? Zdradziłam ludzkość, to jasne. Moim losem teraz jest zostać porzuconą i zrzucić cały wasz ból na moje ramiona. Tak zawsze działo się ze zdrajcami. Więc? Czemu tu jesteś? Nie chcę twojego pogardliwego spojrzenia, więc jeśli tylko tyle chcesz mi dać, to możesz już wyjść.

– Nie przyszedłem tobą pogardzać. Czy jesteś dla mnie niewinna? Nie wiem. Nie znam twoich motywów. Jestem tu, bo poprosiłaś mnie, żebym został. Jestem tu, bo nie wiem co myśleć. Nadal się nie wytłumaczyłaś. Ciężko mi ci oceniać w ten sposób.

– Boję się, że mogę nie mieć tego wytłumaczenia, które chciałbyś usłyszeć.

– Czasem trzeba się zmierzyć z rzeczywistością.

– Mówisz o sobie, czy o mnie?

– O sobie, ale odnosi się to do wszystkich.

– Czyli, innymi słowy, nadal miałeś we mnie wiarę? Wiesz, że jesteś ostatni?

– Wiem.

– Nie przeszkadza ci to?

Armin oderwał od niej wzrok i spojrzał na wschodzące słońce.

– Jesteś w tej chwili tematem tabu. Czy zacznie mi przeszkadzać zobaczymy wtedy, kiedy zacznie się wrzawa. Nie usłyszę od ciebie wyjaśnienia, prawda?

– Na chwilę obecną nie.

Nastała chwila ciszy. Annie oderwała wzrok od okna, i połowicznie przykrywając się kołdrą odwróciła do wizytatora.

– Powinieneś już iść. Jeśli jestem tematem tabu, to skończy się dla ciebie źle, jeśli ktoś się dowie, że przebywasz w moim towarzystwie.

Chłopak podniósł się i odstawił krzesło na swoje miejsce.

– Mam coś przekazać Leviemu?

– Nie, nie trzeba. Dziękuję.

Wychodząc przez drzwi młody mężczyzna odwrócił się jeszcze raz.

– Jesteś bardzo samotną osobą, wiesz, Annie?

Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.

– Ze wszystkimi zdrajcami tak jest, Armin.