Ocieplenie (Opowieść bożonarodzeniowa ze świata HP)


Autor:Snapegirlkmf

Oryginalny tytuł: Season of Warmth

Tłumacz: 7emerald7eyes

Beta: Cykuta, Zilidya (ogromnie dziękuję Wam za pomoc!)


Opis: Tuż przed Bożym Narodzeniem, Harry słyszy bazyliszka i myśli, że traci rozum. Ucieka w śnieżycę, a za nim niebawem podąża Snape. Zdani na łaskę żywiołu, znajdują schronienie w jaskini. Czy przeżyją, by świętować? mentorfic.

Ostrzeżenie: Chory!Harry i chory!Severus. AU: Harry Potter i Komnata Tajemnic


1

Tracąc rozum


Expelliarmus!— wykrzyknął Severus Snape i silny strumień magii wystrzelił z jego różdżki, trafiając Gilderoya Lockharta prosto w pierś i odrzucając go mocno do tyłu.

W wyniku zaklęcia nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią upadając na tyłek, omal nie został zrzucony z podestu, co spotkało się z przerażeniem kilku dziewcząt z drugiego roku. Severus patrzył z dezaprobatą na żałosnego w swej profesji czarodzieja, ignorując rozgniewane spojrzenia i przerażenie nastolatek.

— Jak już mówiłem, Lockhart, musisz popracować z uczniami nad technikami obronnymi, zanim przejdziesz do zaklęć rozbrajających.

Lockhart wstał, masując sobie obolałe siedzenie. Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.

— Ach… Tak, wiedziałem, że zrobi właśnie to. Widzicie, oczywiście bez trudu mógłbym powstrzymać profesora Snape'a, gdybym tylko chciał…

Jak cholera! Ty i powstrzymać? Mnie?, pomyślał kwaśno mistrz eliksirów.

Nie znosił niekompetencji Lockharta i pustego gadania. Miał przed sobą durnia, przystojnego i gadatliwego głupka - Severus nie trawił takich z głębi serca, a zarazem uwielbiał ich ośmieszać. Obsadzenie go w charakterze nauczyciela obrony było jakimś nieporozumieniem. Podobnie jak jego książki, które dla Snape'a stanowiły doskonałe, wymyślone przez tego nieudacznika i jakiegoś dobrego speca od reklamy, oszustwo.

Gdyby Lockhart natknął się na banshee albo wilkołaka, to nie miałby żadnych szans. Jego refleks był zadziwiająco niemrawy; na pewno nie tego można by się spodziewać po kimś, kto twierdzi, że samodzielnie pokonał wszelkiego rodzaju śmiertelnie groźne magiczne stworzenia. Ale cóż, Lockhart był urokliwym mężczyzną, umiał przekonać innych, by uwierzyli w jego historie.

Byłby z niego świetny sprzedawca używanych sprzętów, Severus zakpił w myślach.

— Może powinniśmy pozwolić uczniom, by sami trochę poćwiczyli?

— O tak. Och, to doskonały pomysł, Severusie — odparł Lockhart z głupkowatą miną. — Hmm, może... Harry Potter i Neville Longbottom?

Severus potrząsnął głową, krzywiąc nieznacznie usta.

— Oczywiście, jeśli Potter ma wylądować w skrzydle szpitalnym. Czy mógłbym zaproponować, jeśli pan profesor się zgodzi, kogoś ze mojego Domu. Na przykład pana Malfoya.

Gilderoy kiwnął głową i Malfoy wskoczył na podium, niecierpliwie oczekując aż Harry stanie mu naprzeciw. Severus pochylił się za nim i syknął:

— Żadnych zakazanych zaklęć ani klątw, panie Malfoy, ale proszę zadbać, by Potter dobrze się namęczył dla paru chwil swojej sławy.

— Tak, proszę pana.

Pojedynek się zaczął pod czujnym okiem Severusa. Gdyby tylko Dumbledore się na to zgodził, to właśnie on by uczył Obrony Przed Czarną Magią. Obserwując chłopców, chciał ich porównać, dowiedzieć się czy rozpuszczony Potter dorówna Mafoyowi, który od małego miał najlepszych nauczycieli sztuki magicznych pojedynków. Dumbledore zawsze twierdził, że Potter jest kimś wyjątkowym, o niezwykłej mocy. Severus widział w Złotym Gryfonie jedynie bezczelność i arogancję, nic więcej. Jaki ojciec, taki syn.

Severus otworzył oczy ze zdziwienia, kiedy Potter wywiązał się ze swego zadania całkiem nieźle, odbijając zaklęcia Malfoya i atakując go niegroźną klątwą łaskoczącą. Malfoy zgiął się od niekontrolowanego chichotu na krótką chwilęWyglądał na wściekłego i dotkniętego do żywego faktem, że pokonał go ktoś, kto jest jedynie półkrwi czarodziejem, ba, na dodatek został wychowany przez mugoli. Draco wycelował różdżkę i syknął:

Serpensortia!

Przed Harrym pojawiła się spora kobra, rozkładając swój kołnierz i sycząc ostrzegawczo. Wąż wyrwany niespodziewanie z drzemki, którą ucinał sobie pod przyjemnie rozgrzewającym słońcem w Delhi, nagle znalazł się w lodowatych pomieszczeniach, naprzeciw zupełnie nieznajomych osób. Instynktownie uniósł się, sycząc, gotów do ataku na każdego, kto wykona najmniejszy ruch w jego stronę.

Gdzie ja jestem?

Harry słyszał te słowa, jakby zostały wypowiedziane na głos; chciał się obejrzeć, by zobaczyć kto mówi, lecz nie śmiał odwrócić wzroku od zabójczego węża który był tak blisko. Stał skamieniały ze strachu. Wąż zaczął się kołysać w przód i w tył, jakby starając się znaleźć drogę ucieczki. Malfoy uśmiechnął się zwycięsko, zadowolony że swoim zaklęciem wytrącił Pottera z równowagi.

Oczy mistrza eliksirów błysnęły gniewnie.

Niech cię Malfoy!

Powinien wiedzieć, że syn Lucjusza nie zawaha się użyć tego czarnomagicznego zaklęcia. Członkowie rodziny Malfoyów bezwzględnie wykorzystywali każdą okazję, by zwyciężać i odnosić sukcesy, jednak Draco spowodował sytuację zagrażającą nie tylko Potterowi, ale i reszcie uczniów. Severus zaciął wargi i zanotował sobie w pamięci, by odbyć z młodym Malfoyem długą pogawędkę, dotyczącą posłuszeństwa wobec opiekuna Domu. Zanim mógł zareagować i zażegnać niebezpieczeństwu, wtrącił się Lockhart.

— Bez obaw, zajmę się tym. — Snape wiedział, że czarodziej się przechwala, kiedy usłyszał absolutnie nieznane mu zaklęcie.

Alarte Ascendare!

Zaklęcie uniosło węża i rzuciło nim mocno o podłoże, co wywołało jedynie jeszcze większą wściekłość zwierzęcia. Wąż zwinął się i mógł zaatakować Harry'ego, który stał jak wryty, próbując zrozumieć, dlaczego słyszy rozgniewane krzyki w swoim umyśle, gdyby Snape nie zareagował z błyskawiczną dokładnością.

Vipera Evanesca!

Wąż znikł odesłany do rodzinnych Indii.

Ślizgoni nagrodzili brawami umiejętności mistrza eliksirów. Severus odwrócił się do Malfoya i obrzucił go spojrzeniem, od którego chłopiec przełknął ślinę i cofnął się o krok się ze strachu. Ale Snape znalazł już nową ofiarę - Lockharta.

— Co to miało znaczyć? To nazywa pan skutecznym zaklęciem? Każdy głupiec wie, że drażniąc węża w ten sposób, prosi się o ukąszenie. Wystarczyło go odesłać!

Kiedy Lockhart próbował tłumaczyć swoją niekompetencję przy pomocy swojego czarującego uśmiechu i żałosnych wyjaśnień, Harry zeskoczył z platformy, uznając, że klub pojedynków jest zamknięty.

Hermiona natychmiast podbiegła do niego

— Harry, nic ci nie jest? Ten wąż… mógł cię ukąsić.

— Cholerny Malfoy — burknął Ron. — Jest tak samo kiepski, jak Lockhart.

Harry jedynie kiwnął głową, zastanawiając się nad głosem pytającym "Gdzie ja jestem?", a potem obrzucającym kogoś wściekłymi wyzwiskami. Ostatnio cały czas słyszał dziwne głosy, najczęściej przemierzając korytarze z klasy do klasy. Głosy te były okrutne, mówiły nieustannie o zabijaniu, śmierci i głodzie. Rozglądał się za każdym razem, ale nikogo nie widział. Powoli zaczynał wierzyć, że traci rozum. Nawet w świecie czarodziejów, jak ktoś słyszał głosy, nie było to normalne.

Harry zerknął na podium. Snape patrzył na Lockharta wzrokiem, który powinien był rozszarpać go na małe kawałeczki... a przynajmniej zmusić do ucieczki z kraju. Chłopiec nie mógł zmusić się, by współczuć jasnowłosemu czarodziejowi. Zasługiwał na każde ostre słowo wypowiedziane przez Snape'a. Harry nie darzył go ani szacunkiem, ani sympatią, pamiętając doskonale, jak ten głupek zdematerializował wszystkie kości jego ręki po meczu quidditcha. Gdyby Harry nie znał prawdy, to mógłby sądzić, że Lockhart próbował go zamordować, choćby z czystego braku umiejętności.

—… dbasz wcale o bezpieczeństwo swoich uczniów? — syknął Snape. — Masz szczęście, że żaden nie leży ukąszony przez tego węża! I ty uważasz się za mistrza obrony?

— Ja… Cóż, widzisz, drogi kolego… W ferworze walki czasem przesadzam — wybełkotał Lockhart. — Wybacz, staruszku. Może następnym razem…

— Następnym razem proszę wziąć sobie do serca moją radę i nauczyć najpierw blokowania zaklęć! — warknął rozwścieczony nauczyciel eliksirów. — Klub Pojedynków zostaje zamknięty. Wracać natychmiast do swoich pokoi wspólnych.

Uczniowie, nie chcąc narazić się na gniew profesora, w pośpiechu opuścili salę.

W momencie, kiedy Harry wychodził za Ronem i Hermioną, usłyszał pomruk Snape'a.

— Panie Malfoy, chciałbym zamienić z panem słówko, zapraszam do mojego gabinetu.

Gryfon wzdrygnął się i po raz pierwszy się ucieszył, że to nie on padł ofiarą ciętego języka Snape'a.

HPSSHPSSHP

Tej nocy zaczęło mocno sypać śniegiem i w ciągu godziny całe błonia były pokryte grubą kołderką białego puchu. Po sprawdzeniu, jak się ma ich Eliksir Wielosokowy, który przygotowywali w łazience jęczącej Marty, Ron, Harry i Hermiona wybiegli na dwór pobawić się na śniegu. Harry miał na sobie jedynie szkolne szaty i gruby sweter, chroniący go przed chłodem. Z jego rękawiczek i szalika nic nie zostało po tym, jak latem Dudley bawił się nimi w przeciąganie z psem ciotki Marge. Nie miał płaszcza, bo nie chciał nosić tego po Dudleyu, który zresztą był kilka numerów na niego za duży i Harry wyglądał w nim jak przebieraniec.

Pożyczył od Neville'a parę rękawiczek, uznając, że sweter ubrany na szkolne szaty zapewni mu wystarczające ciepło. Kiedy wybiegł na zewnątrz, Hermiona zmarszczyła brwi.

— Harry, gdzie twój płaszcz? Przecież sypie śnieg!

Harry jedynie wzruszył ramionami.

— Nic mi nie będzie, Hermiono. Lubię zimno — skłamał jak z nut.

Tak naprawdę, nienawidził chłodu, ale lubił bawić się z przyjaciółmi.

Zacięcie obrzucał ich śnieżkami, potem w trójkę lepili bałwana do czasu, kiedy popsuła się pogoda i musieli wracać do środka. Harry miał twarz zaczerwienioną z zimna, ale nigdy wcześniej nie był szczęśliwszy. Po raz pierwszy miał z kim dzielić zalety zimowej pogody.A teraz stał wewnątrz, ociekając, przytupując, by ogrzać zmarznięte stopy i śmiejąc się z dowcipu Rona, gdy nagle dopadł ich Snape.

— Czy można wiedzieć, co wasza trójka tu robi? Nic dobrego, jak zwykle?

— Nie, panie profesorze. Bawiliśmy się tylko na dworze — pisnęła Hermiona, uśmiechając się do niego nieśmiało.

Snape zmierzył ją wzrokiem i jego oczy przeniosły się na Rona, by spocząć wreszcie na Harrym.

— Potter, gdzie masz płaszcz? Czy ty nie masz za grosz rozumu, by wychodzić w zamieć bez właściwego wierzchniego okrycia? — Jednak nie dał Harry'emu odpowiedzieć i ciągnął: — A może, jak twój ulubiony nauczyciel, Lockhart, uważasz, że twoja sława cię rozgrzeje?

Harry zaczerwienił się i marzył, by wystrzelić Snape'a na Bermudy, lub na inny daleki kraniec świata.

— Lockhart nie jest moim ulubionym nauczycielem! — krzyknął.

— Nie tym tonem, Potter, jeśli nie masz ochoty spędzić rozgrzewającego wieczoru, szorując podłogi w lochach, rozumiemy się? — zagroził Snape, ani na trochę nie podnosząc głosu.

Czy dzieciak był roztrzepany do tego stopnia, by wychodzić w czasie śnieżycy, zapominając o tak potrzebnym płaszczu? Wygląda na to, że tak.

Oczy Harry'ego natychmiast wbiły się w podłogę.

— Taa, pszępana — wymamrotał.

— Słucham? Nie rozumiem twojego bełkotu, Potter.

— Powiedział, że tak, profesorze — odpowiedział niezbyt grzecznie Ron.

— Czy ja pytałem ciebie, Weasley? Potter, masz mi natychmiast odpowiedzieć!

— Tak, panie profesorze, rozumiem — powiedział Harry.

Mądra decyzja — zadrwił mężczyzna, wyglądając na niezadowolonego faktem, że Harry przypomniał sobie o dobrym wychowaniu. — Do wieży i przebrać się w suche ubrania, zanim skończycie w skrzydle szpitalnym, odchorowując swoją głupotę.

Cała trójka natychmiast pobiegła. Mijając profesora, Ron mruknął pod nosem:

— Tłustowłosy dupek.

Jak tylko byli w bezpiecznej odległości i nie czuli na sobie przenikliwego spojrzenia Snape'a, Hermiona szepnęła:

— Sprawdzę jeszcze raz, czy eliksir w dalszym ciągu bulgocze, zanim pójdę spać.

Zniknęła w łazience dla dziewcząt, a Harry i Ron poszli dalej w stronę Wieży Gryffindoru.

**Achh… słodki zapach krwi… Gdzie się chowasz, mój smakowity kąsku? Chodź do mnie… Uraczę się twoim delikatnym mięskiem… Głodny… Muszę spróbować… Zabić… Zabić ich wszystkich…**

Ponownie rozbrzmiał chrypliwy, mroczny głos, który zmroził krew w żyłach Harry'ego. Chłopiec niemal czuł groźbę w tym głosie i wiedział, że cokolwiek tej nocy padnie łupem tego stworzenia, zginie. Z trudem przełknął ślinę, rozglądając się wokół i mając nadzieję, że coś zobaczy, cokolwiek by to nie było.

Korytarz był pusty, z wyjątkiem jego samego i Rona.

— Ron? Czy… Słyszałeś to?

— Co?

**…rozkosz rozrywania i rozszarpywania… zabić ich wszystkich… zabić…**

Harry widział, jak Ron na niego dziwnie patrzy.

— Harry? Wszystko dobrze, stary?

Ocknął się z otępienia, w jaki wpędził go ten cichy, straszny głos.

— Taa… Ja… Wszystko dobrze. Wydawało mi się, że słyszałem… ee, nieważne.

Ron nigdy by mi nie uwierzył, gdybym powiedział mu prawdę. Nigdy! Nawet ja sam bym sobie pewnie nie uwierzył. Może to się faktycznie stało. W końcu straciłem rozum.

Szybkim krokiem ruszył w głąb korytarza, cały czas zastanawiając się, co w tym świecie robi się dzieciom, które słyszą przerażające głosy w swoich głowach. Wysyła się je do przytułków dla obłąkanych? A może poi się je jakimiś eliksirami, by przestały słyszeć głosy?

Może kiedy nie będę zwracać uwagi, te głosy znikną?

Czyż nie tak powinieneś postąpić?

Gdy wszedł do Wieży Gryffindoru, zaczął szykować się do odrabiania lekcji. Hermiona wróciła chwilę później i oznajmiła, że wszystko jest jak należy i prawie gotowe. Co za ulga. Jak tylko ten eliksir będzie uwarzony, będą mogli sprawdzić, czy Malfoy naprawdę jest Dziedzicem Slytherinu i stoi za wszystkimi atakami w zamku. Po tym, co tego dnia wydarzyło się podczas Klubu Pojedynków, Harry był pewien, że to musi być Malfoy.

Albo ten głos atakuje, wyszeptała mroczna część umysłu Harry'ego. Zawsze chodzi o zabijanie, pożeranie. Skąd wiesz, że to nie on stoi za atakami na panią Norris i Colina Creeveya? Może gdybyś o nim komuś powiedział, ataki by się skończyły.

Gwałtowne pokręcił głową.

Nie, nie mogę. Pomyślą, że ześwirowałem i mnie zamkną.

— Harry, co się dzieje? — spytała Hermiona. — Czemu kręcisz głową?

— Hm? Mam… ee… ucho mnie swędzi. Mam … yy… odrobinę wody w środku. To przez śnieg.

— Ach. Może powinieneś wyczyścić je patyczkiem — zasugerowała Gryfonka.

— Jasne. Właśnie… to idę zrobić. — Harry zebrał swoje książki i wyleciał do swojego pokoju ścigany przez to, co słyszał wcześniej.

HPSSHPSS

Harry obudził się w środku nocy z pilną potrzebą skorzystania z łazienki. Poszedł w samej piżamie i skarpetkach, szybko ją załatwiając. Gdy tylko skończył, głos ponownie się odezwał:

**Tyle do wyboru, co począć wpierw? Pogruchotać kosteczki i połknąć wątrobę… Wspaniałości… Gorąca i słodka… Tak dobrze smakują… strach i krew, kiedy wydają ostatnie tchnienie…**

Harry podciągnął spodnie i wybiegł co sił z łazienki, a śmiech, złowrogie syki i gulgot wciąż rozbrzmiewały mu w uszach. Dobiegł do dormitorium i przystanął – trzęsąc się na środku pokoju. Przerażony, z żołądkiem w gardle, przycisnął dłonie do głowy. Musiał to zakończyć, nie wytrzymywał tego dłużej. Nawet w toalecie ten głos go dręczył! Nie mógł się nawet wysikać w spokoju!

Oszalałeś, Potter. Stało się dokładnie to, co mówiła ciotka Petunia. Straciłeś resztki rozumu.

Harry zaczął pociągać nosem, czując przepełniające go przerażenie i rozpacz

Skrzeczący głos ciotki Petunii rozbrzmiał w jego głowie.

Zawsze wiedziałam, że skończysz marnie, smarkaczu. Zła krew i fatalne towarzystwo, zupełnie jak twoja matka.

— Zamknij się. Po prostu się zamknij! — powtarzał cicho.

Głos w jego głowie na powrót syczał, bulgotał, zapowiadając wyrywanie, rozrywanie i zjedzenie czyjejś wątroby.

Mógł sobie wyobrazić, co Malfoy, Ślizgoni - kurde, cała szkoła - będzie paplać na wieść o tym, że Potter słyszy w swojej głowie wyimaginowane głosy. Nie będzie mógł nikomu spojrzeć w oczy. Będą go wołać "potrzaskanym Potterem" i zasłaniając dłonią usta, chichotać do rozpuku. Tego nie mógł znieść.

Hogwart był jedynym miejscem, gdzie się czuł bezpieczny, jak w domu. Ale teraz... jego spokojna przystań stawała się piekłem.

Chrapanie dochodzące z łóżek nagle stało się głośniejsze, a w pokoju zapanowała ciemność, której nie rozpraszało blade światełko z końca różdżki Harry'ego.

Musiał stąd wyjść. Jeśli miał się załamać, nie chciał, by ktokolwiek go oglądał w takim stanie. Ani Ron, ani Hermiona, ani Dumbledore. Nikt.

Stanął przy swoim kufrze, zaczął wciągać sweter i dżinsy na piżamę, zrzucając ze stóp kapcie, by zastąpić je trampkami. Przemarznięty był do szpiku kości, ale kolejne warstwy ubrania jakoś przegnały chłód.

Opuścił wieżę, zbiegając jak najprędzej po schodach jeśli wystarczająco szybko, głos go nie dogoni. Pędził w stronę Wielkiego Holu, zupełnie nie dbając o hałas, który może zbudzić duchy. Liczyła się jedynie ucieczka przed tym głosem.

Pchnął ramieniem drzwi, ale nie drgnęły. Sfrustrowany chłopiec niemal zaczął płakać. Musiał stąd wyjść!

Przestań! Jesteś czarodziejem, mazgaju! Otwórz drzwi zaklęciem!

Odetchnął głęboko parę razy, a następnie wyciągnął różdżkę i skierował ją na zamek. Wypowiedział zaklęcie otwierające i usłyszał głośny dźwięk. Klamka się przekręciła, a drzwi uchyliły.

Na zewnątrz mocno sypało od paru godzin. Harry'emu było wszystko jedno. Hogwart już nie był bezpieczny, zdradził go.

Wybiegł w śnieżycę, w mrożący uścisk żywiołu, pozwalając, by wycia wiatru zagłuszyły drwiący, syczący głos.

HPSSHPSS

Severus gwałtownie zakaszlał, zasłaniając się rękawem szaty. Paskudni uczniowie, kichający, prychający nad pergaminami i kociołkami, roznoszący zarazki wszędzie! To przez nich złapał przeklęte przeziębienie. Powinien wrócić do siebie, wypić eliksir pieprzowy i spędzić te parę godzin relaksując się przy herbacie i dobrej książce. Ale nie, zamiast tego, przemierzał korytarze w poszukiwaniu zabłąkanych uczniów z dala od swoich łóżek.

Robił to, ponieważ Filcha zmogła grypa, na którą w zeszłym tygodniu zachorowało tyle dzieci. Albus poprosił go o zastąpienie woźnego i Severus nie mógł mu odmówić, a co więcej, nie mógł pozwolić, by byle przeziębienie uniemożliwiło mu wypełnianie jego obowiązków.

Właśnie skończył obchód biblioteki i kierował się w stronę Wieży Gryffindoru. Jego czarna szata powiewała, gdy stąpał absolutnie cicho. Nagle usłyszał odgłos biegnących stóp.

Aha! Ktoś tu się wymyka z łóżka. Zobaczmy, kto jest tak durny, by łazić o trzeciej nad ranem.

Perspektywa odebrania punktów i wyznaczenia szlabanu sprawiła, że poczuł się lepiej. Severus zdusił kaszel i przyspieszył kroku, idąc za hałasem.

Będąc tak blisko Gryffindoru, uznał, że to właśnie jedno z Lwiątek musiało opuścić dormitorium. Przeszedł obok Grubej Damy, kierując się na dół. Tam uderzyło w niego lodowate powietrze.

Wrota zamku były otwarte i do Wielkiego Holu wpadał śnieg. Snape przystanął, rozglądając się. Z pewnością żaden z uczniów nie był tak głupi, by wybiec w zamieć, prawda?

Mimo to, musiał sprawdzić.

Podszedł bliżej drzwi i ku swemu zdumieniu zobaczył ślady stóp na śniegu.

Osłaniając oczy dłonią, mocno je zmrużył i w oddali zauważył małą sylwetkę, która dość szybko szła, starając się przedrzeć przez śnieg.

Severus mrugnął i przetarł oczy. Czyżby miał przywidzenia?

Nie, na zewnątrz naprawdę był jakiś uczeń.

Severus zaklął i otulił się szczelniej szatą. Wymruczał zaklęcie chroniące przed zimnem i wiatrem, jednak na nic się ono zdało. Musiał wyjść i przyprowadzić tego idiotę, któremu zechciało się pospacerować podczas burzy śnieżnej.

Niech tylko ja dorwę tego ucznia, kimkolwiek on by nie był, pomyślał wściekle. Czekaj no smarkaczu, będziesz mieć szlaban aż do ukończenia szkoły.

Zszedł po schodach, wychodząc na dziedziniec i zatrzaskując za sobą drzwi. Podążył za niewielkimi śladami w śniegu. Niech Merlin ma w opiece bachora, kiedy on go znajdzie.