These mist covered mountains
Are a home now for me…

Teraz, kiedy patrzę na to wspomnienie z perspektywy tak nieokreślonego czasu, tamta chwila wydaje się rozciągnięta niczym kleisty, surrealistyczny sen. Te wydarzenia mogły dziać się sto lat lub trzy minuty temu – nieważne. Tak drobne rzeczy nie są istotne dla kogoś, kto wciąż chwyta się ich niczym tonący brzytwy, bowiem w pewien sposób czuję, że gdy wejdę w głąb tego nowego, mglistego świata, zapomnę o nim.

But my home is the lowlands
And always will be.

Leżeliśmy wówczas z Casem gdzieś w brudnym śniegu, a bitwa już nas nie dotyczyła. Wciąż nie wiem, jakim cudem byłem taki spokojny. Może te przytłumione, w jakiś sposób spowolnione odgłosy potyczki były daleko, a może było to jedynie działanie gasnącego powoli organizmu. Doskonale za to słyszałem każdy jego chrapliwy oddech – nóż aż po rękojeść wbity w jego śmiertelne płuco wygrywał swoją upiorną, skrzywioną melodię.

-Hej, hej, Cas! - desperacko pragnąłem nawiązać kontakt i nie pozwolić żadnemu z nas zasnąć. - Chodź tutaj.

Dzieliła nas półmetrowa kałuża, lecz dla mnie równie dobrze mogły to być kilometry. Ociężale sunąłem nadwyrężoną ręką do ubłoconej dłoni anioła i przełykając tępy ból złamanego ramienia, z całej siły ścisnąłem jego chłodne palce.

Ja sam nie leżałem tam w akcie czystego odpoczynku – wolną dłonią wciąż uciskałem głęboką ranę w brzuchu. Miałem ponadto wrażenie, że oprócz krwi dotykam czegoś jeszcze; czegoś bardziej śliskiego, stałego a jednocześnie obrzydliwie miękkiego. Wiedziałem, że gdy tylko Sammy rozprawi się z resztą tych skurwysynów, zabierze nas do domu, gdzie szybko dojdziemy do siebie.

Uścisk mego przyjaciela słabł z sekundy na sekundę. Mogłem sobie wyobrazić jak zaśnieżona polana dokoła nas staje się powoli brunatna – na pół od mokrej ziemi i szkarłatnej, krzepnącej szybko posoki.

-Cas, spójrz na mnie! - ogarnięty dziecinną wręcz paniką krzyczałem rozpaczliwie.

Lecz kiedy on, z wielkim bólem obrócił na mnie swoje oczy, bezkreśnie wypełnione nostalgią, mógłbym przysiąc, że serce rozpadło mi się na kawałki. Jakby ten wzrok rozginał mi żebra, miażdżył mostek i żołądek. Podobne sensacje przeżywałem już wielokrotnie, patrząc na niego, lecz ta była nieporównywalnie silniejsza od całej reszty.

W tamtym momencie chciałem całym sobą go ochronić; wziąć w ramiona i uciec na koniec świata, gdzieś, gdzie nikt nie mógłby go już nigdy skrzywdzić.

Czułem, jak po twarzy spływa mi jedna łza rzeźbiąca blade pasmo w warstwie brudu, cały świat stał się nieprzyjemnie zamglony, lecz doskonale widziałem usta anioła, powoli wyginające się w słabym uśmiechu, by zaraz wydobyć z siebie jeden, chrapliwy szept.

Wtedy już byłem pewien, że mój umysł dosłownie wybuchł, podobnie jak wcześniej ciało.

Bowiem w tej jednej, krótkiej sekundzie zobaczyłem tysiąc wspomnień, tysiąc chwil i tysiąc uczuć związanych właśnie z nim.

Nigdy nie wierzyłem w żadne psychologiczne brednie, ale nagle zacząłem zdawać sobie sprawę, ile może znaczyć zwykły dotyk. Pozornie pospolity w swojej wymowie, a jednak tak odmienny od gestu kobiety czy braterskiego uścisku.

Ten dotyk wzbijał każdy poszarpany skrawek mojej duszy wysoko, niemal do Nieba.