SMAK ŻYCIA
Dzień był piękny i spokojny. Słońce przygrzewało mocno, na niebie ani chmurki. Nie minęło jeszcze nawet południe, a ja już zrobiłam praktycznie wszystko, co było na dzisiaj do zrobienia. Pokój posprzątany, pies nakarmiony, zakupy zrobione, włosy umyte. Teraz czekały mnie już tylko przygotowania do najważniejszego egzaminu w moim życiu. Teoretycznie – sama przyjemność. Gdybyż tylko myśl o samym egzaminie nie wprawiała mnie w taką panikę… Ale cóż… Stres przed egzaminami ustnymi to była moja zmora od zawsze. Trzeba przeżyć… Dzwonek do drzwi. Kto o tej porze? Listonosz? Zeszłam na dół, otworzyłam drzwi i…
- Dzień dobry. Panna Flor?
Przede mną, jak gdyby nigdy nic, stał sobie wysoki, blady mężczyzna z długimi do ramion, czarnymi włosami i w obszernej szacie. Profesor Severus Snape, zwany inaczej Naczelnym Nietoperzem Hogwartu we własnej osobie… Chyba jednak wciąż jeszcze śpię, pomyślałam, gapiąc się na niego jak głupia i nie mogąc wykrztusić ani słowa. I stanowczo za dużo książek, dodałam w myśli, od dziś koniec z czytaniem. Mężczyzna jednak nie wyglądał jak postać ze snu. Ani tym bardziej na kogoś, kto ma nieograniczone pokłady cierpliwości.
- Panna Flor? – powtórzył cierpkim tonem, patrząc mi prosto w oczy.
Kolejna rzecz, z którą od dziecka miałam problemy. Patrzenie ludziom w oczy… udało mi się jednak jakoś otrząsnąć z tego odrętwienia, w które wpadłam na jego widok. Zamrugałam szybko i powiedziałam:
- Zgadza się, Weronika Flor. Bardzo mi miło.
Wyciągnęłam rękę, a on podał mi swoją. Pomimo trzydziestostopniowego upału jego dłoń była zimna jak lód.
- Severus Snape – powiedział sucho, z wyczuwalnym zirytowaniem w głosie.
Wciąż się we mnie wpatrywał, przez co coraz bardziej czułam się jak kompletna idiotka. Doszłam jednak do wniosku, że nie zaszkodzi starać się zachowywać normalnie. Nie jakby właśnie odwiedził mnie jeden z bohaterów młodzieżowego bestsellera ostatnich lat.
- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?
- Nie mam pojęcia – warknął, z niewiadomego powodu wydając się jeszcze bardziej zły niż wcześniej.
- Słucham? – spytałam nieco zbita z tropu, nie bacząc na nadciągające niebezpieczeństwo.
Snape zacisnął pobladłe wargi i wycedził:
- Nie wiem w czym mogłaby mi pani pomóc – sarknął Mistrz Eliksirów. – Nie mam też najmniejszego pojęcia, po co Dumbledore mnie do pani przysłał. Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że to pani mnie co do tego oświeci.
- Ja? – Doznałam lekkiego szoku. – Profesor Dumbledore przysłał pana do mnie???
- Pięknie – westchnął Snape, patrząc na mnie coraz bardziej złowrogim wzrokiem.
Ja z kolei byłam zbyt zdezorientowana, żeby się go wystraszyć, więc te jego czarne studnie nie zrobiły na mnie bynajmniej takiego wrażenia, jakie zrobić miały w zamierzeniu. Zastanawiałam się przez chwilę, co właściwie w tej sytuacji zrobić. W końcu westchnęłam cicho, uśmiechnęłam się dla lepszego wrażenia i zaprosiłam Snape'a do domu.
- Proszę, może pan wejdzie – poprosiłam, odsuwając się nieco od drzwi.
Hogwarcki nauczyciel uniósł brew w zdziwieniu, ale wszedł bez słowa. Zaprowadziłam go do mojego pokoju, zastanawiając się, o co też może w tym wszystkim chodzić. Upewniłam się już, że na pewno nie śpię. Więc to się dzieje naprawdę…
Poprosiłam Snape'a, żeby usiadł, a sama stanęłam niezdecydowana. Perspektywa zostania z tym mężczyzną w jednym pokoju napawała niejakim niepokojem… Jego wygląd jednak nie wskazywał na razie na zamiar popełnienia morderstwa, więc dla dania sobie odrobiny więcej czasu, spytałam czy ma ochotę na kawę. Herbata jakoś mi do niego nie pasowała. Ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu jednak Snape poprosił o herbatę. Mocną. Poszłam więc do kuchni, a kiedy wróciłam, ostrożnie niosąc dwa kubki z gorącą herbatą, napotkałam jego drwiący wzrok.
- Nie rozsądniej byłoby użyć różdżki? – jego głos ociekał jadem.
O dziwo, stwierdziłam, że większość zdenerwowania ze mnie uleciała. Uśmiechnęłam się pod nosem, postawiłam kubki na stole i powiedziałam:
- Rzeczywiście. I zapewniam pana, że gdybym tylko mogła się przyznać do posiadania różdżki, natychmiast bym z niej skorzystała. Mugole jednak zazwyczaj nie dysponują takimi ułatwiającymi życie przedmiotami.
Powiedziawszy to po prostu odwróciłam się, by usiąść na kanapie, ale nagle poczułam szarpnięcie. Snape stał naprzeciwko mnie, ściskając mój nadgarstek z całą mocą.
- Jesteś mugolką? – syknął wściekłym głosem.
Ja też syknęłam, ale z bólu. Chciałam wyrwać rękę z jego uścisku, ale trzymał zbyt mocno.
- To boli – powiedziałam cicho, a oddech urwał mi się, kiedy poczułam jeszcze większy ból.
Snape w końcu zauważył, co robi i puścił mnie z grymasem na twarzy. Zamiast jednak przeprosić, powtórzył swoje wcześniejsze pytanie.
- Jesteś mugolką?
- Tak – odparłam, siadając na kanapie i masując sobie nadgarstek. – Tak to pana dziwi?
- Wiesz kim jestem? – spytał Nietoperz nie zadając sobie trudu odpowiedzi na moje pytanie.
Teraz już doskonale panował nad sobą, a w jego głosie nie można było doszukać się żadnych emocji. Z kolei ja postanowiłam się trochę zabawić. Być może… Popatrzyłam na niego uważnie i uśmiechnęłam się lekko.
- A o co konkretnie panu chodzi? – Snape podniósł jedną brew. – O pana posadę w Hogwarcie czy tak poza tym?
Widząc zmrużone czarne oczy, pomyślałam, że zaraz zginę, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Czarodziej wpatrywał się tylko we mnie intensywnie, Aż mnie to zaczęło peszyć. Doszłam do wniosku, że nie warto kusić losu. Znów przywołałam na twarz słodki uśmiech i powiedziałam po prostu:
- Tak, wiem, że jest pan Mistrzem Eliksirów w Hogwarcie.
- I???
- I? – udawałam niedoinformowaną. – I co?
Snape zamyślił się na chwilę. Przypuszczałam, że starał się nie stracić panowania nad sobą, a jednocześnie zastanawiałam się nad całą tą sytuacją, w której się znalazłam. Zastanawiało mnie dlaczego ten człowiek, o którym tyle się naczytałam, że jest zimny i bezwzględnie panuje nad swoimi emocjami, teraz wygląda jakby za chwilę miał dostać zawału. Był bardzo blady, nawet jak na moje wyobrażenie, i sprawiał wrażenie kompletnie zagubionego… Co ja myślę w ogóle! Zwariowałam chyba… Ale mimo to naprawdę wydawało mi się, że coś jest nie tak jak powinno.
- Dlaczego profesor Dumbledore pana tutaj przysłał? – spytałam w końcu całkiem poważnie, wyrywając Snape'a z rozmyślań. – Coś się stało? Coś, co nie powinno się stać? W waszym świecie?
Mężczyzna spojrzał na mnie trochę nieobecnym wzrokiem, ale tym razem odezwał się już swoim zwykłym zjadliwym tonem.
- Cóż, poza tymi kretyńskimi wygłupami Pottera i jego bandy, co jednak nie jest zbyt niezwykłe, i śmiercią przeklętego Blacka, co w zasadzie całkiem ułatwiło mi życie, to nie sądzę, żeby zdarzyło się coś godnego pani uwagi, panno Flor. Skąd pani wie o Dumbledorze?
Pomimo, że Snape nie zrobił nawet najmniejszej przerwy pomiędzy swoją wątpliwą odpowiedzią a kolejnym pytaniem, coś przykuło moją uwagę. Nie zwracając uwagi na to, że nauczyciel czeka na moją odpowiedź, zamyśliłam się. Kiedy Snape mówił o Harrym i Syriuszu Blacku wyraz jego oczu zmienił się, a głos nieznacznie zadrżał. Właściwie można by to było wziąć za przejaw gniewu czy irytacji, ale mnie się wydawało, że to chyba jednak nie to. Dla mnie zabrzmiało to bardziej jak niepokój. Czyżby wyrzuty sumienia? Obserwując twarz Snape'a doszłam do wniosku, że chyba wiem, po co ten człowiek się tutaj zjawił, a raczej po co Dumbledore go tutaj wysłał. Niewątpliwie bez jego zgody. I dobrze, bo jeśli miałam rację, ten sfrustrowany śmierciożerca, nauczyciel i zakonnik w jednym, w życiu by się nie zgodził gdyby wiedział, co się święci. Cóż, zastanawiało mnie tylko jeszcze jedno… Dlaczego ja??? Ale to pytanie postanowiłam na razie pozostawić bez odpowiedzi. Skupiłam się na rzeczywistości, bo do mojego umysłu po raz kolejny wkradł się ten jakże przyjemny, sarkastyczny głos.
- Czy widzi pani coś niezwykłego w mojej twarzy, panno Flor? Bo jeśli tak, może zechciałaby się pani podzielić ze mną swoimi spostrzeżeniami.
Nie miałam ochoty bardziej go jeszcze rozdrażniać, więc powiedziałam po prostu:
- Szczerzę mówiąc, widzę w pana twarzy wiele niezwykłych rzeczy, profesorze Snape. Ale nie, nie podzielę się tym z panem. A co do pana wcześniejszego pytania, to czy słyszał pan o „Harrym Potterze"?
Snape prychnął słysząc moje pytanie.
- Proszę sobie wyobrazić, że o tym idiocie słyszę codziennie. A nawet, przekleństwo, jestem zmuszony widywać go kilka razy dziennie.
Zaśmiałam się, słysząc tę kwiecistą mowę, ale pokręciłam głową i wyjaśniłam:
- Nie o to mi
chodziło, profesorze. Pytałam o „coś", a nie o „kogoś".
Snape
otworzył oczy ze zdziwienia, ale zanim zdążył cos powiedzieć
wstałam i wyszłam z pokoju, mówiąc, że zaraz wrócę. Poszłam
do drugiego pokoju i stanęłam przed półką z książkami,
zastanawiając się przez chwilę. W końcu ściągnęłam z półki
pięć książek i wróciłam do pokoju. Snape siedział na fotelu,
przyglądając mi się, jak kładłam książki na stole. Wzięłam
jedną z nich i podałam mu, mówiąc:
- O tym mówiłam. Proszę spojrzeć.
Snape wziął do ręki książkę w kolorowej okładce i wpatrzył się z niedowierzaniem w tytuł. „Harry Potter i kamień filozoficzny". Po chwili spojrzał na mnie, kompletnie zdezorientowany.
- Co to jest?
Podczas gdy on przyglądał się pozostałym czterem tomom, z którego ostatni nosił tytuł „Harry Potter i Zakon Feniksa", ja usiadłam naprzeciwko i powiedziałam:
- Właśnie stąd znam pana i profesora Dumbledore'a. I nie tylko was.
- Jak dużo wiesz? I kto jeszcze o tym wie?
- Wiem wszystko, co jest tam napisane. I… - zawahałam się – zdaje mi się, że jeszcze odrobinę więcej. A kto jeszcze wie? Przypuszczam , że jakieś 80% całej populacji naszego świata. Biorąc pod uwagę fakt, że ta książka osiągnęła taki nakład, jak jeszcze nigdy żadna inna.
Snape pobladł jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Paradoksalnie, zrobiło mi się go żal, więc dodałam:
- Nie powinien się pan tym martwić. Skoro pan o tej książce nie słyszał, to znaczy, że jest ona wyłączona z zasięgu czarodziejów. A mugole nie wierzą, że to co jest w książkach, może istnieć naprawdę.
- Domyślam się, co mogę znaleźć w tych książkach – wydusił z siebie siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna, wciąż bardzo blady. – Tylko ile w tym jest prawdy?
- Cóż, to chyba może tylko pan ocenić – powiedziałam. – Ale mam nieodparte wrażenie, że autorka tych książek, chociaż sama nie będąc czarodziejką, jakimś cudem opisała wszystko bardzo dokładnie…
Snape nie mógł w to uwierzyć. A ja nie mogłam uwierzyć, że dzięki mnie zaniemówił. No, w zasadzie to niedokładnie dzięki mnie… Miałam tylko nadzieję, że to, co mu przed chwilą powiedziałam, nie wpakuje nikogo w kłopoty.
- Proszę wziąć te książki – powiedziałam, nagle zdając sobie sprawę z tego, jaka miała być moja rola w tym przedstawieniu.
- Słucham? – Mistrz Eliksirów patrzył na mnie niedowierzającym wzrokiem. – Co powiedziałaś?
Uśmiechnęłam się na to nagłe przejście na „ty", ale nie skomentowałam tego.
- Proszę wziąć te książki i przeczytać. Myślę, że pan powinien. Tylko proszę nie zapomnieć mi ich oddać. Jestem do nich bardzo przywiązana.
Patrzyłam na niego, zastanawiając się, do czego to wszystko doprowadzi, ale wiedziałam, że dobrze robię. On z kolei patrzył na mnie, najwyraźniej zastanawiając się jak zareagować. W końcu jednak skinął głową, na znak, że się zgadza i odłożył „Kamień filozoficzny" na stół. Uśmiechnęłam się do niego, chcąc pokazać, że nie musi się bać, że ogłoszę całemu światu, że odwiedził mnie czarodziej, i powiedziałam:
- Herbata panu stygnie.
Przez chwilę wyglądał jakby się przebudził z bardzo głębokiego snu, ale sięgnął po kubek z herbatą i rozsiadł się wygodniej. Mierzył mnie wzrokiem, najwyraźniej próbując mnie wytrącić z równowagi, ale w końcu przekonał się, że to na mnie nie działało. Mnie samą też to zdziwiło, bo zazwyczaj bardzo nieswojo czułam się w towarzystwie mężczyzn. W ogóle stanowczo wolałam samotność niż przebywanie w towarzystwie. Zawsze bardzo mnie peszyły rozmowy z innymi. A tu się okazuje, że człowiek, który potrafił doprowadzić do stanu przedzawałowego najtwardszego osobnika, nie robił już na mnie najmniejszego wrażenia. To znaczy, wrażenie robił, i to ogromne, ale chyba nie takie, o jakie mu chodziło. Widziałam, że sam jest zakłopotany całą tą sytuacją, ale nie zamierzałam mu pomagać. Jak na razie…
W końcu jednak Severus Snape najwyraźniej zdecydował się przerwać tę nieco krępującą ciszę. Postanowił zrobić mi wywiad.
- Co robisz? – spytał, a widząc moje pytające spojrzenie, dodał – Jesteś mugolką. Czym się zajmujesz?
Uśmiechnęłam się pod nosem, ale stwierdziłam, że to może być mimo wszystko ciekawa rozmowa. Profesor Severus Snape wypytujący mugola o to, na czym upływa mu życie. Interesujące…
- Studiuję –
odpowiedziałam. – Nie mamy, co prawda, szkół magii, ale nie
znaczy to, że mugole to nieuki. Ja właśnie kończę studia. Bronię
się za dziesięć dni.
Snape podniósł brew na znak
niezrozumienia. Zdziwiło mnie, że na jego twarzy widoczny był cień
zainteresowania moimi słowami.
- Bronisz się? – powtórzył za mną. – Przed czym?
- Przed niczym, profesorze. Nie o to chodzi. Obrona, tak się nazywa ostateczny egzamin na naszych studiach. Polega na tym, że pisze się pracę na wybrany temat, zamieszczając w niej jakąś własną tezę. A potem się tę pracę i tę tezę broni przed komisją. - Zadziwiające, ale doszłam do wniosku, że całkiem nieźle mi się odpowiada na jego pytania, więc, zachęcona, mówiłam dalej - Uczę się języka francuskiego. A po obronie chciałabym zdawać na studia translatorskie.
Zobaczyłam grymas zdziwienia, przebiegający przez twarz profesora Snape'a i dodałam, domyślając się o co chodzi:
- Cóż, mugole nie mają dostępu do zaklęć czy eliksirów tłumaczących. To znacznie utrudnia sprawę.
Zaśmiałam się krótko, ale mój gość, po kilku kolejnych pytaniach o moje życie, rodzinę i naukę, nagle zmienił temat.
- Czytałaś te książki? – spytał.
Domyśliłam się, o jakie książki mu chodziło. Przytaknęłam po prostu, obserwując bacznie jego reakcję.
- Tak, czytałam.
Nawet kilka razy. Są fascynujące – usprawiedliwiłam się.
Na
tę moją myśl Mistrz Eliksirów skrzywił twarz, a jego oczy
błysnęły złowrogo.
- Ile masz lat?
- A wie pan, że kobiet nie pyta się o wiek? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. – To niegrzeczne.
Niestety Snape'owi nie spodobało moje podejście do sprawy. Warknął cicho i zwyczajnie powtórzył:
– Ile masz lat?
A co się z nim będę użerać…
- Dwadzieścia dwa. No, prawie… będzie w listopadzie.
Nic na to nie odpowiedział, więc kolejny atak należał do mnie.
- A pan?
Popatrzył na mnie jak na wyjątkowo obrzydliwego ślimaka, po czym wygiął usta w niby-uśmiechu.
- Przecież wiesz.
Powiedziawszy to, po prostu wstał, zabrał ze stołu książki i wyszedł. Ja też wstałam i poszłam za nim. W drzwiach odwrócił się jeszcze i wskazał mi jeden z domów z sąsiedztwa.
- Tam się zatrzymałem na czas, kiedy… z niewiadomych powodów będę tu musiał siedzieć.
Pomyślałam, że jak dla kogo niewiadomych. Tymczasem Snape nie powiedział już nic więcej. Po prostu sobie poszedł. Zdążyłam tylko powiedzieć:
- Proszę
przychodzić, kiedy będzie pan miał ochotę.
Usłyszałam tylko
drwiące prychnięcie, po czym nauczyciel zniknął z mojego pola
widzenia. Pomyślałam, że to będzie trudne zadanie, ale postaram
się je wykonać tak dobrze, jak ma na to nadzieję profesor
Dumbledore. Po czym weszłam do domu zamykając za sobą drzwi.
