Ekhem, ekhem...to jest pierwszy rozdział, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Jak zwykle moja praca jest non-profit. Wszelkie kanoniczne postacie należą do Marka Gatissa i Stevena Moffata/ ew. Artura C. Doyle'a
Luton, 5 stycznia, 10 a.m.
- Czy życzy pan sobie coś na wynos? - młoda blondynka o cielęcym spojrzeniu odezwała się nieśmiało do wysokiego, eleganckiego mężczyzny. On zaś wstał, przeczesał swoje ciemne włosy ręką i strzepał niewidzialny pyłek z nienagannie skrojonego garnituru.
- Rozumiem, że jesteś tu nowa - przerwał, próbując przypomnieć sobie jej śmieszne imię.
- Miranda.
- Mirando, właśnie. Pomimo wszystko nalegam, abyś swoją pracę zaczęła od poznania moich nawyków.
Samolot rozpoczął lądowanie, bezlitośnie trzęsąc całą swoją zawartością. Mężczyzna usiadł w fotelu, poukładał swoje notatki, a włożywszy je do skórzanej aktówki, na powrót wstał. Miranda pomogła mu nałożyć płaszcz, podała do ręki parasolkę, poprawiła krawat wciąż z tą samą, zachwyconą miną. Biznesman z grymasem wyrwał się od jej nadopiekuńczych gestów oraz podążył do czekającego na pasie startowym czarnego Lexusa z przyciemnianymi szybami. Towarzyszył mu odgłos stukających obcasów.
- Na początek zwolnij tego beznadziejnego pilota. Najlepiej dyscyplinarnie. - Szofer otworzył tylne drzwi do samochodu. - Aha.. i bądź pod telefonem, bo możesz być potrzebna.
- Oczywiście, sir. - Zręcznie zanotowała każde słowo swojego przełożonego w czarnym notatniku o pokaźnej ilości stron. - Jest pan umówiony z Saszą Karkarovem na jutro rano. Czy zdążymy wrócić do Rosji?
Dało się słyszeć umęczone westchnienie szefa. Przez jego twarz przeszedł teatralny grymas zniesmaczenia.
- Odwołaj. Powiedz, że nie jestem zainteresowany żadnymi interesami z nim, a przetarg się nie odbędzie.- Asystentkę przeszedł zimny dreszcz, gdy złapała taksujące spojrzenie mężczyzny. - I kup sobie jakieś porządne ubrania. Jesteśmy w Londynie, stolicy mody.
Wsiadł do samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi oraz zdejmując płaszcz.
- Gdzie jedziemy, szefie?
- Do Bart's - zadecydował, zająwszy się układaniem danych w swoim telefonie. Po półtorej godziny dotarli na miejsce. - Zatankuj auto i czekaj tu na mnie.
- Tak jest.
Odnalezienie kostnicy nie zajęło mężczyźnie wiele czasu. Poruszał się po szpitalu bezbłędnie, jakby znał go na pamięć. Istotnie, już kiedyś odwiedził to miejsce. Nawet nikt nie zwrócił na niego uwagi, personel najwyraźniej wziął go za stałego bywalca.
- Co pan tu robi? - Niska kobieta w długim kitlu była zaskoczona jego obecnością.
- Przyszedłem, bo byłem umówiony, panno Hooper - odpowiedział nie tracąc nic ze swojej arogancji. Zbiło to z tropu patolog, która tylko zamrugała kilka razy.
- Ach... to pan jest tym naukowcem z Rosji. - Kobieta wyglądała na mocno zaaferowaną jego obecnością. Szybko się zreflektowała. - Proszę mi wybaczyć, nie podano mi pańskiego nazwiska.
- Możemy przejść na "ty"? Chciałbym być tutaj incognito - zaproponował, świadomie manipulując kobiecą stroną lekarki i posyłając jej jedno ze swoich niezawodnych spojrzeń.
- M-molly - wyjąkała, usiłując skierować swoje szalenie pędzące myśli na właściwszy kierunek niż przenikające, jakże magnetyzujące spojrzenie przystojnego Anglika.
- Madigan. - Bożyszczu kobiet, cóż narobiłeś! Molly przeczuwała ciężkie czasy dla swojego kobiecego ego, gdyby jej przyszło pracować z Madiganem dłużej niż przez kilkanaście minut. Baryton tego mężczyzny był niemożliwie podobny do Sherlocka. Sam naukowiec na wiele sposobów przypominał jej detektywa-geniusza. Doktor Hooper zaczęła się martwić o swoje zdrowie psychiczne.
- Możemy? - Kobieta napotkała oczekujące spojrzenie badacza. Zdążył się już rozgościć, zamiast płaszcza miał na sobie lekarski kitel, zaś jego aktówka leżała na biurku patolog. W oczach przybysza błyskały wesołe ogniki.
- O-oczywiście.
Biedna Molly wskazała mężczyźnie drogę drżącą ręką, co nie uszło jego uwadze. Na jego twarzy malowało się wielkie samozadowolenie. Ukradkiem spojrzał na ekran telefonu.
Mam nadzieję, że Karkarov to nie twoja robota -MH
Wiadomość, która zmusiła go do rzucenia wszystkiego i wyjechania. Fałszywe dokumenty, fałszywe recenzje - wszystko po to, by na własne oczy upewnić się, że Sasza Karkarov kopnął w kalendarz. Bądź też ktoś sprawił, że kopnął w kalendarz. Anglik był utwierdzony w przekonaniu, że druga wersja jest prawdziwa. Zwłaszcza, gdy zobaczył sine ciało jakże drogiego przyjaciela. Jakim cudem Mycroft Holmes może twierdzić, że to akurat on jest sprawcą całego zamieszania.
- Przyczyną śmierci jest uduszenie, dość długo przebywał na dnie Tamizy - wyjaśniła doktor Hooper wciąż drżącym głosem. O ile zdołała doprowadzić do porządku swoją relację z Sherlockiem, o tyle Madigan sprawił, że sytuacja się powtórzyła. Znów pojawił się ktoś, kto wyprowadza jej nerwy z równowagi samą obecnością.
- Ile konkretnie? - zapytał, podnosząc na nią wzrok. Podszedł do stołu, nakładając rękawiczki.
- Przyjęłam, że około dwóch dni. Wczoraj wieczorem, rybacy zarzucający sieć, wyłowili go.
- Jak to: wyłowili?
Mężczyzna wziął do ręki dłoń Saszy. Kilka powierzchownych zadrapań, muł i naskórek pod paznokciami. No i na co mu było to kremowanie rąk, skoro i tak ma pełno brudu między nimi?
- Miał kulę u nogi, która trzymała go na dnie.
Madigan mógł dojrzeć mocno fioletowy ślad z czerwonymi zadrapaniami na kostce prawej nogi ofiary. Podszedł, by bliżej przyjrzeć się stopom. To one interesowały go najbardziej.
- Igła jeden i dwa milimetra -polecił, bez odrywania wzroku od długiej, prawie zagojonej rany, biegnącej wzdłuż lewej stopy. Molly przyniosła mu opakowanie igieł. Wybrał jedną, zaś patolog podała mu jeszcze strzykawkę. Gdy odeszła odnieść pudełko, nakłuł stopę wzdłuż rany kilka razy. Nic co by wskazywało, że Karkarov wciąż miał w sobie interesujący go element. Dla pozoru pobrał krew do strzykawki.
- Dziwne miejsce, pobierać krew ze stopy - dodała panna Hooper. - Czym dokładnie się zajmujesz?
- Jestem histopatologiem, wykładam na uniwersytecie w Petersburgu.
- Och - z ust patolog wydobyło się coś na kształt westchnienia. - Więc musisz doskonale znać rosyjski.
Kobieta udawała, że nie zauważa połączenia między tym, że ofiarą jest Rosjanin, a do pomocy w jego sekcji przybył naukowiec z Rosji. Próbowała się tylko upewnić, że ta sprawa nie ma nic wspólnego z pojawieniem się Moriarty'ego na ekranach w całej Wielkiej Brytanii.
- Ależ skąd - zaśmiał się wdzięcznie histopatolog. - Nienawidzę tego języka i nie zamierzam się go uczyć. Mam okropny akcent, a moi studenci umieją angielski na tyle, bym mógł przekazać im swoją wiedzę.
- Znasz tego mężczyznę? - zapytała od niechcenia, próbując ukryć swoją podejrzliwość. Dlaczego akurat Bart's i dlaczego tydzień po wystąpieniu Moriarty'ego?
- Absolutnie nie - skłamał bez mrugnięcia okiem. - Nigdy go nie widziałem.
Madigan nie był pewien, czy panna Hooper połknęła jego kłamstwo. Była mądra, zbyt mądra na jego dłuższą obecność tutaj. Sasza Karkarov mógł być znany w pewnych okręgach, nawet poza krajem. Cóż, gdy słyszał o niej po raz pierwszy, odnosił wrażenie, że jest idiotką zakochaną bez pamięci w Sherlocku Holmesie. Najwyraźniej posiadał złe informacje. Szkoda, że Mirabelle (Miranda?) nie była taka mądra...
- W takim razie - Molly uspokoiła się nieco i nie reagowała już tak gorączkowo na obecność Madigana. Nie uważała tego za dobry znak, ale przecież gdyby był mordercą, to zabiłby ją od razu. Prawda? - wypełnisz jego post-mortem?
Zbyt mądra, dodał w myślach biznesman. Oczywiście, w życiu nie miał styczności z medycyną. Obrzydzała go, ale oferta posiadania czegoś, co należało wcześniej do Saszy, była zbyt kusząca. Tym samym z łowcy stał się ofiarą.
- Miałabyś ochotę na kawę? - zapytał, zmieniając swoje zdanie o patolog z nudnej na nader interesującą.
Heathrow, 6 stycznia, 8 a.m.
Sisley przeciskała się między pasażerami w terminalu, sprawnie operując komórką. Rozmawiała przez telefon ze swoim byłym mężem, oczywiście wszystko po niemiecku, a angielscy obywatele patrzyli na nią jakby rzucała przekleństwami w ich stronę. Z kolei podróżni z Berlina patrzyli na rozwódkę ze współczuciem. Po odebraniu bagażu, manewrując między tłumem ludzi, udała się na postój taksówek. Jednak tak ciężko było złapać jakąkolwiek, że zajęło jej to kilkanaście minut.
- Gdzie panienka sobie życzy? - zapytał mężczyzna, Szkockiego pochodzenia. Taksówkarz uśmiechnął się życzliwie do zmęczonej podróżnej.
- Do Bart's.
Dwa słowa były wystarczające dla kierowcy, który znał Londyn jak własną kieszeń. Wybrał najdogodniejszą trasę, aby uniknąć stale rosnących korków. Sisley wyciągnęła komórkę i jeszcze raz przeczytała SMS-a, którego dostała wczoraj rano i który zmusił ją do porzucenia wygodnego życia w Berlinie.
Jesteś potrzebna. Możesz zabrać męża. -SH
Byłego męża, pomyślała. Pięcioletnie małżeństwo zakończyło się fiaskiem, jednak wciąż wracała pozytywnymi myślami do Bruno. Mimo wszystko, był kochany. Zastanawiała się, co zmusiło Sherlocka Holmesa do wzywania jej aż z Niemiec. Być może bezdomni zawiedli lub po raz kolejny ma problemy z narkotykami (bo dlaczego pozwalałby zabrać jej męża, który jest psychiatrą?). Po kilkudziesięciu minutach jazdy i ciągłego zatrzymywania się na światłach, oczom kobiety zaczęły się ukazywać
stare budynki na obrzeżach miasta. Do centrum było jeszcze daleko, ale Sisley czuła narastającą ekscytację. Wreszcie, po tylu latach, zobaczy Sherlocka Holmesa!
Pod szpitalem rachunek za taksówkę okazał się kolosalny. Kobieta prawie zapomniała, jak drogie może być życie w tym cudownym mieście.
Bez najmniejszego trudu odnalazła kostnicę, w której rozmawiały ze sobą dwie najwyraźniej podekscytowane osoby.
- Przepraszam. - Wciągnęła ze sobą walizkę, rozpinając guziki wełnianego płaszcza. Niższa od niej kobieta spojrzała na nią z zazdrością, zaś siwiejący mężczyzna z podziwem. Sisi znała wartość swojej urody. Można śmiało o niej było powiedzieć, że jest piękną kobietą. Długie, ciemnobrązowe włosy i niebieskoszare oczy, które dzieliła z innymi członkami swojej rodziny. - Powiedziano mi, że znajdę tutaj Sherlocka Holmesa.
- Pani jest klientką? - zapytała patolog, poprawiając swój identyfikator. Ach, a więc to jest Molly Hooper, o której tyle jej opowiadano.
