Mam bardzo dużo pozaczynanych fanficków - takie napisane do połowy, ¾, albo tylko co zaczęte, ale pomyślałam, że część z nich wrzucę, bo zawsze lepiej coś niż nic. Miłego czytania i obiecuję, że kiedyś to dokończę. To zaczynamy od tego: Samotność. 3 z 4 rozdziałów już napisane, tylko jeszcze zostały drobne poprawki.

Część 1.1. Tak to się kończy

Akkarin przytrzymał krzesło Sonei, czekając aż zasiądzie do stołu przyszykowanego na ich cotygodniowy obiad. Usiadł naprzeciwko i przyjrzał się dziewczynie. Jego nowicjuszka wyglądała dziś na poruszoną, ale zanim się odezwał, poczekał aż Takan rozstawi przed nimi półmiski z daniami.

- Co takiego się dziś wydarzyło, o czym nie wiem?

Sonea wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Na chwilę zacisnęła usta, niezadowolona, że zauważył jej wewnętrzną walkę.

- Nic, z czym sobie nie mogłabym poradzić.

- Doprawdy?

- Tak. Poradzę sobie sama.

Przez jakiś czas milczał, przyglądając się jej badawczo i walcząc z chęcią pociągnięcia tego tematu dłużej. Ostatecznie tylko skinął raz głową, akceptując jej słowa.

- Umieram z głodu - zakomunikowała, sięgając po specjalność Takana, która w ostatnich latach stała się jej ulubioną.

W przeciwieństwie do niej Akkarin nie czuł głodu. Nałożył trochę potrawki z symi a talerz, by zająć czymś ręce. Umysł nie był już tak łatwy do opanowania. Nieustannie nurtowała go myśl, że zostało tak niewiele czasu, zanim Sonea skończy nowicjat i odejdzie.

Tylko trzy miesiące…

Obawiał się ponownego nadejścia czasów, kiedy zostanie sam w rezydencji, bez żadnego promyka radości, który dawała mu obecność nowicjuszki. Wszystko się zmieni a porozumienie, które wypracowali, dzieląc rezydencję, zniknie, zastąpione przez pustkę.

Przez lata likwidowali kolejnych szpiegów. Bywało, że przez pół roku mieli spokój, a potem kilku pojawiało się niemal naraz. Akkarin robił wszystko, by udowodnić Ichanim, że czarna magia nie jest obca Gildii, ale wyglądało na to, że dla zemsty Kariko jest gotowy na wszystko. Czasem zastanawiał się, czy nie lepiej zakończyć to raz na zawsze. Mógłby sam wyruszyć do Sachaki w poszukiwaniu Kariko, ale to było ryzyko. Gdyby zginął, Sonea zostałaby z całym tym bałaganem sama. Czasem żałował, że ją w to wszystko wciągnął, ale okazała się niezastąpionym sojusznikiem.

Akkarin odłożył cicho sztućce i zerknął na Soneę. Siedziała cicha i zamyślona, jedząc powoli. Kusiło go, by przeczytać jej powierzchowne myśli, ale byłaby to zbyt duża ingerencja w jej prywatność, poza tym przyniosłaby znowu rozczarowanie. Raz czy dwa wyczuł zainteresowanie Sonei, jednak nie na tyle głębokie, by mieć nadzieję, że odwzajemnia jego uczucia. Wiedział, że przez ostatnie lata poniekąd stał się autorytetem dla nowicjuszki, może nawet przyjacielem i wszelkie cieplejsze uczucia były zapewne tym właśnie spowodowane. Tak powinno oczywiście być, powtórzył sobie po raz tysięczny. Jestem jej mentorem, a różnica wieku jest zbyt duża, by mógł zabiegać o jej względy. Więc dlaczego wbrew wszelkiemu rozsądkowi chciał więcej?

Sonea zawsze była piękną dziewczyną, ale ostatnie lata sprawiły że jej kobiecość uwydatniła się jeszcze bardziej. Akkarin przyjrzał się jej delikatnym rysom twarzy, dłużej zatrzymał wzrok na ustach, których koralowy kolor kontrastował z jej bladą cerą i przez chwilę zastanawiał się, jakby to było móc je całować. Przepełniony winą pozwolił, aby jego wzrok powędrował jeszcze niżej, do krągłości, które skrywała brązowa szata nowicjuszki. Pełne piersi odciskały się lekko pod materiałem. Jakby to było, gdyby mógł je pieścić? Przyjemny dreszcz przeszył jego ciało, gdy jego myśli powędrowały jeszcze dalej: Sonea naga, leżąca pod nim w pościeli, jej nogi oplecione wokół jego bioder…

Zdegustowany niestosownością kierunku swoich myśli, zamknął na chwilę oczy i zmienił pozycję w krześle, bo materiał spodni zaczął go nieprzyjemnie uwierać. Otworzył oczy, by nagle utonąć w brązowych źrenicach Sonei. Przyłapany, natychmiast przeniósł wzrok na Takana stojącego przy ścianie, za jej ramieniem, mając nadzieję, że nie wyczytała z jego twarzy pożądania, któremu pozwolił sobą zawładnąć.

Takan wywrócił oczami.

~ Co takiego? – mag zapytał go zirytowany, korzystając z ich bezpośredniego połączenia, na które pozwalał krwawy klejnot.

~ Panie, kochasz ją, chcesz ją posiąść, więc powinieneś jej to pokazać.

Jak zawsze zbyt bezpośredni. Akkarin zacisnął zęby, walcząc z rosnącym gniewem. Nie miał ochoty znowu na takie rozmowy z Takanem. Nie teraz. A to, że nawet Takan rozpoznał jego myśli, źle świadczyło o jego samodyscyplinie.

~ Nie - stwierdził.

Wyczuł lekki strach Takana, który wywołała jego ostra odpowiedź.

~ Może… - wysłał po chwili do przyjaciela. ~ Może gdy Sonea skończy nowicjat dam jej znać, że jestem zainteresowany romantyczną relacją między nami. Teraz nadal jestem jej mentorem. Jestem również Wielkim Mistrzem Gildii. Powinienem dawać przykład.

Takan pokręcił ze współczuciem głową, co lekko rozbawiło Akkarina. Sachakanin zupełnie nie rozumiał, w czym może to zaszkodzić jego pozycji w Gildii. Odsuwając na bok umysł Takana, sięgnął po kieliszek z winem i zauważył, że Sonea przypatruje się podejrzliwie to jemu, to znów Takanowi. Domyśliła się, że prowadzili niemą rozmowę.

- Takan zaraz przyniesie deser – powiedział na głos.


Sonea podniosła wzrok znad deseru i po raz wtóry napotkała zamyślone spojrzenie Wielkiego Mistrza, z którego nie potrafiła nic wyczytać. Tym razem nie uciekł od niej wzrokiem.

- Zostały ci trzy miesiące do ukończenia nowicjatu. Zastanawiałaś się, co zrobisz później? –spytał nagle.

- O ile najpierw zdam wszystkie egzaminy. Jest ich tak dużo – westchnęła nowicjuszka, wspominając listę książek do przeczytania, którą ostatnio sporządziła.

- Jestem pewien, że z egzaminami sobie poradzisz. Myślałem raczej o naszej sytuacji.

Naszej? Sonea uniosła brwi pytająco, na co na ustach Akkarina pojawił się przelotny półuśmiech.

- Będziesz zmuszona opuścić rezydencję, a ja muszę zapewnić sobie milczenie Mistrza Rothena.

- Tak. Więc… nie myślałam o tym w ten sposób – przyznała. - A ty?

- Chciałem najpierw usłyszeć twoje propozycje. Nic nie przychodzi ci do głowy?

Uśmiechnęła się, myśląc, że Akkarin wolałby nie wiedzieć, jakie rzeczy ostatnio chodziły jej po głowie.

- Nic.

- Zupełnie nic? – Uniósł lekko jedną brew.

- W każdym razie nic rozsądnego. Chociaż… jeśli nie będzie rozwiązania, zawsze możemy wziąć ślub. – Zaśmiała się z żartu, ale w sercu zakiełkowało ziarnko nadziei, że ten pomysł mu się spodoba. - Wtedy będę musiała pozostać w Rezydencji – dodała.

Akkarin spojrzał na nią ostro, przenikliwym i bardzo poważnym wzrokiem, a jego przeciągające się milczenie sprawiło, że poczuła się nieswojo.

- Przecież żartowałam – powiedziała cicho pełna obawy.

- To zwróciłoby na nas zbyt dużą uwagę.

Sonea uniosła brwi zdziwiona i lekko rozbawiona jego odpowiedzią. Nie przejmował się tym, że byliby zmuszeni żyć w jeszcze większym kłamstwie przez resztę życia, lecz tym, że w Gildii wybuchłby skandal.

- Rozważałeś to na poważnie? – spytała zaintrygowana.

Akkarin spiął się i spojrzał jej twardo w oczy.

- Owszem, rozważałem. To jest jakieś rozwiązanie. Jednak dla wielu taka relacja uchodziłaby za nieprzyzwoitą. Jesteś moją nowicjuszką, do tego młodszą o trzynaście lat. Jeśli ogłosiłbym do ciebie prawa, odzew sprzeciwu byłby natychmiastowy. Musielibyśmy też zmierzyć się z podejrzeniami, że zainicjowaliśmy naszą relację zanim ukończyłaś nowicjat. Jednak to wszystko byłoby do pokonania przy mojej pozycji w Gildii, ale jest jeszcze wiele innych kwestii do rozważenia. Choćby to, jak miałbym przekonać Mistrza Rothena, że jest to dla ciebie nieszkodliwe?

Sonea szerzej otworzyła oczy, a jej policzki oblały się szkarłatem. On naprawdę musiał się już nad tym zastanawiać. I teraz wiem, że nigdy nie pozwoliłby sobie na taką relację, pomyślała z rozczarowaniem.

- I jeszcze najważniejsze, Soneo. To byłoby nie w porządku wobec ciebie. Powinnaś mieć szansę żyć własnym życiem, a nie tym podwójnym, wymagającym strzeżenia tajemnic przed Gildią, życiem od szpiega do szpiega.

- Dobrze wiesz, że nawet gdy skończę nowicjat, zamierzam nadal ci pomagać.

- Jedno drugiemu nie przeszkadza – odrzekł ponuro.

Zmrużyła oczy. Akkarin coś przed nią ukrywał.

- W takim razie, co postanowiłeś?

- Jeszcze nic. Wciąż rozważam wszystkie opcje. – Pokręcił głową w zamyśleniu. – Choć… – zawahał się, posyłając jej długie spojrzenie. - Obawiam się, że będę zmuszony dać Rothenowi pierścień z krwawym klejnotem. Jest zbyt nieprzewidywalny, by zostawiać go bez nadzoru. W momencie gdy uzna, że jesteś bezpieczna, może mnie wydać.

Sonea skrzywiła się niezadowolona. Rothen i tak miał już wystarczająco dużo zmartwień.

- Nie. Już lepiej, żeby myślał, że mnie kontrolujesz. Oczywiście nie będę nosiła pierścienia, tylko jego atrapę, albo nawet wystarczy, że poinformujesz, że jest on ukryty.

Posiadała krwawy pierścień Akkarina już od dawna, ale nie założyła go od trzech miesięcy, od momentu gdy uświadomiła sobie, że uczucia, które do niego żywi wykraczają bardzo daleko poza szacunek, którym powinna darzyć swojego mentora i przyjaźń, która połączyła ją z czarnym magiem.

Myślała, że to tylko chwilowe zauroczenie, jednak teraz było jeszcze gorzej. Bała się, że w końcu pojawi się sytuacja, w której będzie zmuszona skontaktować się z Akkarinem, a wtedy on wyczyta z jej umysłu to, co musiała przed nim ukrywać.

- Rothen i Lorlen byliby oburzeni, że mam wgląd w twoje najintymniejsze myśli. I całkowicie bym ich rozumiał.

- Czyżbyś nagle uznał to za niemoralne? – zapytała sceptycznie. – Miałeś dostęp do mojego umysłu i jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało.

- To nie to samo – odpowiedział lekko zirytowany. - Teraz to ty decydujesz, kiedy chcesz się ze mną skontaktować. Gdyby myśleli, że obserwuję cię cały czas, uznaliby to za pogwałcenie twojej osoby.

- Ale Rothena to już nie dotyczy? – zapytała ze złością. Czasem tak trudno się z nim dyskutowało. Był taki uparty.

Akkarin skrzywił się ledwo zauważalnie i już wiedziała, że rozgniewał go jej sprzeciw.

- Rothen jest mężczyzną i oboje wiemy, że jest najbardziej nieprzewidywalny w swoich zamiarach. Jeśli tylko będzie wiedział, że jesteś bezpieczna, nie zawaha się mnie wydać.

- Och, doprawdy… - Westchnęła zirytowana. – Już wolałabym, aby myśleli, że to mi coś zagraża z twojej strony lub choćby ten ślub.

Akkarin wpatrywał się w nią przez chwilę w milczeniu, a potem jego błyszczące oczy przesunęły się w dół na jej usta. Poczuła jak ciepło rozlewa się jej po ciele. Nagle zacisnął szczęki i spojrzał gdzieś w bok.

- Ciekawe. Ślub… - powiedział cicho. - A jak ty to sobie wyobrażasz? - Jego czarne ostre spojrzenie wróciło do niej. – To nie jest błahostka, którą można zakończyć w byle jakim momencie. Związałabyś się ze mną do końca życia?

Poczuła, że jej policzki pieką pod jego badawczym spojrzeniem. Zaraz się domyśli, że jest w nim zakochana. Po co w ogóle zaczęła ten temat?

- Jeśli tego wymaga dobro Kyralii.

Usta Akkarina zacisnęły się w dezaprobacie. Nie spodobała mu się ta odpowiedź. Sonea jeszcze raz powtórzyła w myślach, co powiedziała i skrzywiła się. Myślała, że takie słowa chciał właśnie usłyszeć, ale przecież zabrzmiało to tak, jakby wiązała się z nim z przymusu. Jednak gdyby dała mu znać, że zrobi to tylko dla niego, mógłby się odsunąć. Och, mogła przecież powiedzieć tylko tak. To byłoby lepsze, niż to co mu odpowiedziała. Teraz powinna się wytłumaczyć.

- Akkarinie… - powiedziała łagodnie, ale nie dane było jej dokończyć, bo właśnie ten moment Takan wybrał na nagłe wtargnięcie do jadalni.

- Panie, Pani Soneo, złodzieje znaleźli szpiega – powiedział na bezdechu.

Spojrzenie jej i Akkarina się spotkało. Przez chwilę siedzieli nieruchomo, zapewne myśląc o tym samym. Tak szybko pojawił się kolejny. Akkarin odłożył sztućce i podniósł się od stołu. Zrobiła to samo i wyciągnęła do niego rękę.

- Weź moją moc. Miałam dziś lekcje sztuk wojennych, zabrałam trochę z bariery areny.

Odkąd Sonea przypadkiem okryła sposób, że mogą magazynować moc wyssaną z przedmiotów martwych, ich zadanie stało się łatwiejsze. Po cichu podbierali energię z bariery ochronnej areny, która i tak była uzupełniana codziennie przez wielu magów Gildii. Było tak, jakby cała Gildia nieświadomie oddawała im moc.

- Nie – odpowiedział Akkarin. – Mój zapas jest wystarczający, a tobie dziś może się przydać.

Zdusiła w sobie złe przeczucia i ruszyła za nim w kierunku podziemnego pokoju.


Akkarin klęczał nad pokonanym szpiegiem. Powinien odczuwać satysfakcję, że znów im się udało, ale nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że zbyt łatwo przychodzi im likwidowanie zagrożenia. Ile jeszcze trzeba, żeby Gildia odkryła ich sekret?

Zakończył pobieranie mocy i zerknął na Soneę. Stała z założonymi rękami na piersi i spoglądała na obcego maga z determinacją wymalowaną na twarzy. Niemal uśmiechnął się na ten widok. - Podejdź tu, Soneo. Czas go przesłuchać.

Podeszła ostrożnie i uklękła obok. Chwycił jej drobne palce i położył ich złączone dłonie na czole szpiega. Natychmiast uderzyło w niego uczucie przerażenia bijące od mężczyzny. Akkarin odsunął od siebie jego świadomość, tak że chaotyczne myśli stały się tylko tłem, a następnie skupił uwagę na Sonei.

Jej bliskość ostatnio go rozpraszała, tak i teraz, zamiast na umyśle nowicjuszki skupił się na ich połączonych dłoniach. Ciepło bijące od jej skóry przyjemnie ogrzewało jego dłoń i niespodziewanie złapał się na tym, że nieświadomie pochyla się w kierunku kobiety. Zdusił w sobie uczucia, które żywił do swojej nowicjuszki. Coraz trudniej było je ukrywać, a teraz tym bardziej nie był czas na takie myśli.

~ Od czego powinniśmy zacząć? – Sonea spytała mentalnie, ale zanim zdążył jej odpowiedzieć, w umyśle niewolnika pojawił się głos jego pana, który Akkarin znał aż za dobrze.

~ Akkarin, Sonea. Jak miło znowu widzieć. – Sarkazm w mentalnym głosie Kariko był mocno wyczuwalny.

Sachakanin musiał widzieć ich oczami niewolnika, jak wiele razy wcześniej, jednak do tej pory nigdy nie przyznał, że zna imię Sonei. Akkarin przez chwilę wahał się, czy nie lepiej jak najszybciej zniszczyć klejnot szpiega, ale przeważyła ciekawość. Miał nadzieję, że uda mu się dowiedzieć czegoś o planach Ichanich od Kariko.

~ Nie mogę powiedzieć tego samego, Kariko – wysłał do umysłu szpiega.

~ Oczywiście, że nie, Akkarinie. - Usłyszał śmiech Ichaniego.

~ Z drugiej strony… nie znudziło cię już wysyłanie kolejnych niewolników? Wciąż boisz się Gildii. Może w końcu sam przybędziesz do Imardinu?

~ Może… a wtedy ty, twoja kobieta i Gildia, wszyscy będziecie mi służyć. Szykuję dla ciebie wspaniałą niespodziankę.

Akkarin zdusił w sobie niepokój. Od chwili gdy odezwał się Ichani, w umyśle szpiega dało się wyczuć nutkę nadziei, którą teraz przytłaczał gniew jego pana. Kariko zawsze słabo panował nad emocjami.

~ Jestem przygotowany, Kariko.

~ Czyżby? To dlaczego zasłaniasz się słabą kobietą?

~ Słabą? Potrafię o siebie zadbać – wysłała Sonea.

Niewolnik, aż jęknął od siły śmiechu Kariko.

~ Obserwowałem cię oczami moich niewolników. Powiedz mi, czy w łóżku jesteś tak samo posłuszna Akkarinowi jak podczas walki?

Akkarin wyczuł oburzenie Sonei.

~ Zachowaj spokój, on chce cię sprowokować – pouczył nowicjuszkę.

Uczucie Sonei przerodziło się w zakłopotanie, więc otworzył się bardziej na jej umysł i posłał uspokajające emocje.

~ Nie musisz odpowiadać - Kariko mówił dalej. ~ Sam to sprawdzę. Gdy już z wami skończę, będziesz rozkładała przede mną nogi co noc, a ty będziesz patrzył, jak ją biorę.

Wzmocnił przekaz obrazem, tak że Akkarin mógł zobaczyć jego oczami to, o czym mówił. Wyczuł kłębiące się w tle emocje Kariko: rządzę, nienawiść i zadowolenie z cierpienia innych.

Choć szczegóły się nie zgadzały, a obraz był niedokładny, jednak na tyle rzeczywisty i nasycony rządzą, że nie można było przejść obok niego obojętnie. Akkarin poczuł ukłucie strachu, a potem ogarnął go gniew. Nigdy więcej nie chciał czuć takiej bezsilności, takiego upokorzenia.

- Akkarin! – Jego imię wykrzyczane do ucha. Sonea.

Oderwał ich dłonie od skóry szpiega.

Sonea popatrzyła na niego szeroko otworzonymi oczami, nie był pewny, czy jej zaskoczenie było spowodowane tym, co zobaczyli, czy tym, że objął ją w pasie i teraz przyciskał mocno do siebie.

Natychmiast rozluźnił uścisk. Skrzywił się niezadowolony, bo zdał sobie sprawę, że stracił samokontrolę. Jak wiele z jego uczuć wyczuła Sonea?

Przyłożył dłoń ponownie do czoła niewolnika, ale gdy poczuł dotyk palów Sonei na wierzchu, odtrącił jej dłoń.

~ A więc ci zależy na kobiecie. Oj, i to jak zależy! – Kariko odezwał się natychmiast. Śmiech pełen satysfakcji. ~ Będziesz błagał mnie, żebym ją oszczędził, tak jak kiedyś błagałeś mojego brata. Na kolanach. To będzie zemsta doskonała.

Znów pojawiły się odrażające obrazy, które miały go wytrącić z równowagi, ale tym razem Akkarin odepchnął je od siebie i skupił się na niewolniku.

~ Gdzie jest twój krwawy klejnot?

Szpieg nie wiedział.

~ Gdzie? – ponowił pytanie ostro i ze zdziwieniem stwierdził, że szpieg naprawdę nie wie.

Kariko roześmiał się szyderczo.

~ Poszukaj, może znajdziesz.

~ W takim razie czas kończyć tą wątpliwą przyjemność.

Nie było sensu dłużej tego przedłużać. Nie chciał, by Kariko wiedział, jakie informacje go interesują.


Sonea obserwowała, jak Akkarin z nieustępliwym obliczem zabiera ostatnie iskry życia z ciała niewolnika. Teraz już wiedziała, że jest skłonna nienawidzić Kariko, tak samo jak on. Jeśli dojdzie do konfrontacji, zrobi wszystko, by nie wpaść w jego ręce żywa.

Obraz, który Kariko stworzył w umyśle szpiega bardzo ją przestraszył, ale jeszcze bardziej zaskoczyły ją silne emocje, które odebrała od Akkarina. Nigdy nie pozwolił jej wyczuć swoich myśli, jeśli tego nie zamierzał, a tym razem… chyba stracił kontrolę.

Gdy już było po wszystkim, Akkarin podniósł się znad zwłok.

- Wracajmy. Złodzieje zajmą się resztą – powiedział nie patrząc na nią i ruszył do wyjścia.

Spojrzał na nią dopiero, gdy zauważył, że nie ruszyła za nim. Jego twarz była nieodgadniona, spojrzenie jak zwykle pewne siebie, niewzruszone.

Przez chwilę, gdy nieświadomie otworzył przed nią swoje uczucia, wydawało się jej, że poczuła coś jeszcze oprócz obezwładniającego strachu, bólu czy ciężkiego do zidentyfikowania gniewu, coś tak nieuchwytnego, że nie potrafiła tego nazwać, ale na pewno było skierowane na nią. Chęć chronienia jej? Głębsze uczucie?

- Co tym razem, Soneo? – zapytał zniecierpliwiony.

- Ja… - zawahała się. – Po prostu to było okropne. On naprawdę… tak jakby to robił. Nie spodziewałam się… - Umilkła nie wiedząc, jak wyrazić poplątane myśli.

Jego twarz straciła wyraz obojętności.

- Tak, było nieprzyjemnie. Ichani nie traktują kobiet dobrze. Natomiast taki przekaz mentalny jest jedną z form tortur, manipulacji, czy jak wolisz to nazwać. Powinienem był wiedzieć lepiej, niż dać się wciągnąć w rozmowę z Kariko.

Miała nadzieję, że powie coś jeszcze, chociażby to, że nie pozwoliłby Kariko na coś takiego, ale Akkarin tylko zmierzył ją wzrokiem, jakby właśnie dokonywał oceny jej osoby.

Musiało mi się wydawać, pomyślała rozczarowana.

Akkarin przytrzymywał drzwi, czekając na nią. Powolnym krokiem zbliżyła się do niego.

- Nazwał mnie twoją kobietą – powiedziała, ciekawa jego reakcji.

- Nie pierwszy raz.

- Nie?

Nie odpowiedział i po jego wyrazie twarzy wiedziała, że nie ma zamiaru.

- Dlaczego? – spytała, wiedząc, że balansuje na krawędzi.

Akkarin zmrużył oczy, spoglądając na nią wnikliwie. Sonea przełknęła ślinę, ale postąpiła jeszcze jeden krok bliżej niego. Spiął się, a jego oczy się rozszerzyły. Wiedziała, że przekroczyła granicę. Akkarin coś podejrzewał. Musiała przywołać całą siłę woli, żeby wytrzymać jego wzrok. Nie mogła teraz wyglądać na zawstydzoną. Gdyby odwróciła głowę, domyśliłby się, że się w nim zadurzyła. Nie wiadomo, jak by to przyjął.

- Szkoląc cię, obdarzam cię wielkim zainteresowaniem. Ichani nie dzielą się wiedzą. Dla nich to nie do pomyślenia, że można dobrowolnie zdradzić swój ciężko wypracowany zasób wiedzy magicznej. W szczególności, że później w przypadku zdrady, do których dochodzi między nimi często, jest to wielce niebezpieczne. Kariko uważa, że robię to, aby zapewnić ci bezpieczeństwo, dlatego, że łączy nas coś więcej.

A łączy? Zadała w myślach pytanie, ale na głos jak zwykle powiedziała co innego.

- Rozumiem. Możemy iść.

Gestem wskazał na drzwi, żeby szła pierwsza. Przeszła przez drzwi, zrobiła kilka kroków wąskim korytarzykiem, a potem rozległ się huk i nagle straciła oparcie pod nogami. Jakaś ogromna siła pociągnęła ją w dół, przekotłowało ją w burzy drewnianych odłamków i nagle wylądowała na stosie połamanych desek, kaszląc i się krztusząc. Tarcza nie wytrzymała, ale uchroniła ją przed przywaleniem.

W pyle kurzu nie mogła wiele dostrzec, ale wyglądało na to, że całe piętro spylunki zapadło się do wewnątrz. Dobrze, że wcześniej Złodzieje pozbyli się świadków. Może nikt nie zginął. Sonea posłała w głąb zmysły, żeby zbadać obrażenia. Nie były poważne, tylko kilka zadrapań i siniaków. Na wszelki wypadek nałożyła nową tarczę i podparła na rękach, żeby usiąść.

Pocisk uderzył z prawej, wbijając nową porcję kurzu i opryskując ją odłamkami. Wzmocniła tarczę zdezorientowana.

Nagle zrozumiała. To nie był wypadek. Zostali zaatakowani.

Przetoczyła się z trudem i uklękła, szukając jednocześnie napastnika i Akkarina w kurzu, który unosił się dookoła.

Akkarin leżał dalej, pod stosem przełamanych desek. Nieruchomy. A ta ciemna plama pod nim… Krew. Sonea zaszlochała spanikowana.

Musiała do niego dotrzeć. Natychmiast.

Ciemna sylwetka wyłoniła się z pyłu, zmierzając do rannego czarnego maga.

Akkarin. Tylko nie Akkarin. Musiała go bronić.

Wzmocniła tarczę i posłała lekkie uderzenie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Odbiło się od bariery obcego, nie czyniąc żadnej szkody. Posłała trzy mocniejsze. Teraz osiągnęła zamierzony efekt.

Mag zwrócił na nią uwagę.

Potykając się, przedostała się bliżej przeciwnika, żeby stanąć między nim i rannym Akkarinem. Obcy mag patrzył na nią z ciekawością. Bogato ubrany, masywny mężczyzna nie wyglądał na szpiega.

- On i tak zaraz umrze. A ty razem z nim – powiedział z dziwnym akcentem.

Ichani.

Poczuła lód w sercu. Jeśli Akkarin umrze od ran, to skonsumuje go moc. Ją i całą okolicę również. Wolała umrzeć z Akkarinem, niż nie zrobić nic i pozwolić go zabić.

- I ty też – powiedziała z zimnym jak teraz jej wnętrze uśmiechem.

Mężczyzna zaatakował z grymasem na twarzy. Mogła tylko odpierać pocisk za pociskiem, nie będąc w stanie zaplanować konstruktywnej odpowiedzi. Z przerażeniem czuła, jak zapas jej mocy maleje. Miała jej za mało. To Akkarin był przygotowany na walkę, nie ona.


Musiał na chwilę stracić przytomność, bo nagle wszystko spowijał pył, a w uszach mu huczało. Zakaszlał i poczuł w ustach krew. Nie zdążył wzmocnić tarczy na czas. Taki podstawowy błąd. Miał tylko nadzieję, że Sonea poradziła sobie lepiej.

Chciał podnieść rękę, żeby zrzucić z siebie przygniatający ciężar desek, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nawet nie czuł bólu, tylko przejmujący chłód. Wysłał moc, żeby zatamować krwotok wewnątrz, ale obrażeń było zbyt wiele, a jego myśli zbyt wolne. Nie uda mu się uleczyć na czas. Wolno, zbyt wolno, ale zatamował krwotok wokół kawałków drewna powbijanych w brzuch. To dawało mu kilkanaście może kilkadziesiąt sekund.

Sonea. Gdzie była Sonea?

Uderzenia pocisków magicznych gdzieś niedaleko. Sonea walczyła. Zatem wyszła bez szwanku.

Walczyła?

Udało mu się odwrócić głowę, ale obraz przez chwilę rozmywał się przed oczami. Rozpoznał jej delikatną sylwetkę, a zaraz potem obserwował w bezsilności, jak jej tarcza się chwieje, a ona pada na kolana pokonana.

Życie wyciekało z niego w szybkim tempie. Posłał strumień magii wewnątrz, łatając, co się da. Wzmocnił pracę płuc, bo miał wrażenie, że się dusi i nagle kaszlał, topiąc się we własnej krwi. Wypluł tyle płynu, ile dał radę, dając sobie spokój z leczeniem. Nie miał szans.

Gdy znów udało mu się skoncentrować, zobaczył Soneę na kolanach. Tuż nad nią Ichani.

Czuł tylko zimno. Czy to było przerażenie, czy gasnące życie?

Najrozsądniej, najlepiej dla Gildii, dla Kyralii byłoby, gdyby się poddał, gdyby po prostu umarł. Może zabrałby ze sobą również Sachakanina, ale Sonea... Jego serce ścisnęło się z żalu. Nie mógł jej zabić.

Wiedział, że Sonea i tak umrze. Być może nawet w bardziej brutalny sposób, niż mógł sobie wyobrazić. Powinien jej tego oszczędzić. Ale nie mógł się zdobyć, żeby się poddać i uwolnić moc w rozbłysku energii. Ostatkiem sił czepiał się tych kilku nitek, które trzymały go przy życiu. Walczył z zamykającymi się powiekami, bo wiedział, że jeśli opadną, nigdy już nie otworzy oczu, a wtedy Sonea zginie.

Miał tylko sekundy zanim straci świadomość. Sonea. Nie mógł jej zabić. Nie potrafił. Nie da rady. Na samą myśl…

Musiał podjąć decyzję natychmiast, ale jego serce wiedziało, jaka będzie od samego początku. Ostatecznie, umierając i tak ją prawdopodobnie zabije - ją, osobę, którą kocha, ale nie potrafił zrobić tego z pełną świadomością swojego czynu.

Ostatkiem sił, posiłkując się magią, wyciągnął dwie, największe drzazgi z brzucha. Tym razem zabolało. Zanim stracił świadomość, zdążył jeszcze zatamować nowopowstałe krwotoki.


Udało się. Nie wierzyła we własne szczęście, spoglądając szerokimi oczami na zwłoki mężczyzny. Zabiłam go uzdrawianiem.

Stała przepełniona jego mocą z kawałkiem ostrego drewna w dłoni.

Zabiłam go.

Spojrzała na zakrwawiona drzazgę w dłoni.

Zabrałam jego moc.

Zabiłam go uzdrawianiem i czarną magią.

Odrzuciła na bok drewniany odłamek.

- Akkarin? Akkarin!

Leżał w kałuży krwi. Blady. Nieruchomy.

Podbiegła, uklękła i położyła dłoń na jego czole. Życie tliło się w nim drobną iskierką. Rozerwała szatę na piersi. Rany były częściowo zaleczone. Posłała myśli w głąb jego ciała i jęknęła z rozpaczy. Obrażenia były ogromne. Od razu wszystkie siły skoncentrowała na zatamowaniu wewnętrznego krwawienia.

Akkarin dusił się. Nie miał czym oddychać. Lewe płuco było przebite żebrem. Oczyściła je, patrząc z przerażeniem na czarną krew wypływającą z ust. Powinno to podtrzymać go przy życiu, do czasu, gdy będzie mogła się zająć pracą wymagającą większego skupienia.

Za plecami usłyszała stukot butów. Ktoś przedzierał się przez ruiny budynku. Tylko nie znowu, jęknęła. Odwróciła się do przybysza, gotowa walczyć do ostatniego tchu.

- Cery – wysapała z ulgą.

Chyba nigdy w życiu nie ucieszyła się tak na jego widok.

- Gwardziści zbliżają się. Co się tu stało?

Jęknęła z bezsilności.

- Pomóż mi go stąd zabrać - zadecydowała.

Cery podbiegł i przyjrzał się nieprzytomnemu magowi.

- Przeżyje?

- Nie wiem.

Uświadomiła sobie, że w takim razie powinna zabrać większą część jego mocy, ale nie mogła się na to zdobyć. To byłoby, jak pozbycie się ostatniej nadziei.