Już dobrze
Big Hero 6 ff / 12月21-23日2014 年
ostrzegam! pojawia się: autoagresja, ED, depresja, bluzgi
wyjaśnienia: ja i moi przyjaciele mówimy sobie per "pedale" w sposób pieszczotliwy
tekst piosenki we fragmentach: You're not alone, Owl City
przepraszam za brak bety
Big Hero 6 nie należy do mnie, ma się rozumieć
Some days I barely hold on
When life drags me down
I wanna let go
...
Najgorszy był pierwszy tydzień.
Hiro budził się tylko po to, by stwierdzić, że sen znowu nie dał mu żadnego odpoczynku. Że z jakiegoś powodu potwornie go mdli. I że nie za bardzo wie, co się dookoła dzieje ale jednego jest pewien – coś jest nie tak. Ta pewność w kilka minut urastała do paniki i zrywała go do pozycji siedzącej. Musiał wtedy uważać, bo robiło mu się ciemno przed oczami. Głowa swoje, ciało swoje.
Wtedy też zauważał puste łóżko w przeciwnym kącie pokoju.
Już dobrze. Już dobrze. Już dobrze. Już dobrze. – Szeptał do siebie z każdym wydechem, żeby ciocia Cass nie musiała tu znowu do niego przybiegać. Hiro szybko zauważył, że każde takie "już dobrze" powinno mieć nieco inny ton, akcent, wydźwięk. Skuteczniej można było ściągnąć w ten sposób swoją uwagę na to rytmiczne kłamstwo. I na nic innego. Na nic.
Po chwili Hiro zaczynał przypominać sobie swoje sny i – Już dobrze. Już dobrze – ten moment dnia był najtrudniejszy do zniesienia. Zwykle przerywał wtedy mantrę, bo bezpowrotnie tonęła w pojedynczym spazmie. To nie był płacz. To było nic. Hiro Hamada był wtedy niczym dla samego siebie i było to jedyne możliwe wtedy do osiągnięcia źródło spokoju.
Po raz drugi budził się około czternastej. Za oknem wiatr szarpał przewody elektryczne. Widać też było kawałek nieba w dziwnym kolorze. Hiro siedział w bezruchu na krześle obrotowym i odtwarzał w wyobraźni konstrukcję starego kampusu. Usiłował znaleźć przęsła, półpiętra, szyby, cokolwiek, co w razie pożaru mogłoby się zerwać i zapewnić śmierć na miejscu. Trwało to krócej lub dłużej, ale zawsze w końcu udawało mu się je znaleźć. Zostawiał wtedy tę myśl jak odrobioną lekcję ze znienawidzonego przedmiotu – kategorycznie odstawiając na jutro i nie sprawdzając niczego w kluczu do zadań.
...
Przez całe życie móc skopać kogoś po nogach wystających mu z łóżka. Słyszeć nad ranem "Ej... szkoła, młotku" i odpowiadać "Mam na ósmą pięćdziesiąt, pedale". Wypijać mu herbatę. Polecać baterie i oprogramowania. Wiedzieć, że my się tak łatwo nie poddajemy. By nagle...
To się nie dzieje.
Tak nie można. Zwyczajnie: nie można. Nie jest to w niczyjej cholernej mocy. Hiro był o tym przekonany przez pierwszy miesiąc. Potem miesiąc minął i okazało się, że wszyscy dookoła... żyją, pracują, uczą się. Wszystko toczy się jak dawniej, jakby następstwa śmierci Tadashiego były wyrwą mogącą objąć tylko jednego człowieka. Małego pierdołę, którego trzeba było ratować od utraty zębów w szemranych zakątkach San Fransokyo i podchodami namawiać na zrobienie czegoś rozsądnego ze swoim życiem.
Zasypiając, Hiro liczył. Miał 14 lat, średnia dożywalnego wieku w jego rodzinie to 84 lata (wykluczając śmierci, które się nie dzieją, bo tak nie można, zwyczajnie: nie można, nie jest to w niczyjej cholernej mocy). Zostało już tylko 70 lat. To 25 tysięcy sześćset dni, 613 200 godzin. Zleci. Już dobrze.
613 199. Sześćset trzynaście sto dziewięćdziesiąt osiem. Sześćset trzynaście nie wiem, sto dziewięćdziesiąt siedem nie wiem, nie wiem jak mam żyć bez ciebie.
Nie wiem, nie potrafię, nie chcę.
...
Ciocia Cass po miesiącu przynoszenia Hiro posiłków do łóżka, któregoś popołudnia zastała go na pufie. Przebranego. Odruchowo chował za siebie Megabota albo kopertę, myśląc, że ona tego nie dostrzeże. Ciocia Cass uśmiechała się łagodnie, ostrożnie wspominała coś o uczelni, zostawiała posiłek. Ukradkiem zerkała na jego ręce i łydki (też myśląc, że on tego nie widzi), parę razy dziennie sprzątała łazienkę na piętrze (z której zniknęły wszystkie golarki, nie, żeby Hiro jakiejś potrzebował, więc uszło jako motyw). Upewniała się, że przynajmniej nie zapomina pić, że jeśli będzie mu czegoś potrzeba, to na pewno da jej znać i wracała do pracy w kawiarni. Wbrew pozorom, te wizyty nigdy nie trwały długo, za co Hiro był jej wdzięczny. Za to i za wszystko.
Wpatrywał się mętnie w list z SFT'u, jak w coś, co go nie dotyczy, co jest z zupełnie innej materii, niż on. Albo przeciwnie, widział w tym liście coś boleśnie podobnego do siebie – przedawnionego i bardzo nie na miejscu, relikt jakiejś niewiarygodnej epoki. Rzecz, której nie powinno już w ogóle być, bo na stałe wypadła z obiegu.
Chłopiec tarł oczy, zapominał mrugać. Z tymi golarkami, to mnie jednak trochę obraża ej, pomyślał któregoś dnia. Przecież jakbym chciał – Już dobrze – wymyśliłbym coś skutecznego. Moje pomysły zawsze są skuteczne.
...
Tego popołudnia wyjątkowo długo przyglądał się Megabotowi. Jeden z takich pomysłów zaczął mu świtać. Zawsze mógł przecież znowu wybrać się na walki botów, nagrabić sobie u kilku z Yakuzy (najprostsza część planu) i nie troszczyć się o to, co z nim zrobią. Nie potrafił przestać o tym myśleć. Czyżby był takim tchórzem, że potrzebuje pomocy? Skoro tak, ten plan to jedyne wyjście. Wręcz obowiązek. Wziął głębszy oddech, bo znowu boleśnie kołatało mu w głowie.
Zebrał się w sobie i usiadł do komputera. Nie poznał swojego odbicia w monitorze. Na szczęście szybko włączył się ekran powitalny. Serwis do śledzenia aktualnych walk miał w pozycji startowej... Wiadomość wideo?
Garstka znajomych nerdów się o niego martwi. Ciepłe słowa, które nie trafiały. Hiro miał wrażenie, że nie pamięta, do kogo oni mówią. Że nic tak naprawdę nie rozumie. Wideo jakby z drugiego końca świata, kolejny relikt epoki. Właściwie, to niewiele już było w stanie go zainteresować, a takich reliktów miał coraz bardziej dosyć. Dźwignął się z krzesła i wyrzucił list ze SFT'u, ten bilet do „zrobienia czegoś wreszcie z tą wielką łepetyną". To koniec. Niech to się już wszystko skończy – myślał, biorąc z biurka Megabota.
Wtedy właśnie obluzował się jeden z magnesów i z łoskotem spadł mu na nogę.
– Ech!? Au...
