Dla Pastisz. Dzień Lokiego, jako żywo.
Skrusz i złam
Psychologowie, uznał Loki, to największa zaraza wszechświata. Z naciskiem na „naj". Uznali, że jego próby podbicia świata wynikają z problemów z poczuciem własnej wartości i zaburzonego poczucia własnej ważności.
Nic nie miał zaburzonego. Uważał, że jest najważniejszą osobą we wszechświecie, co było przecież zgodne ze stanem faktycznym.
Ogłosiwszy księcia zakompleksionym, królewscy psychoterapeuci ogłosili „Dzień Lokiego", dzień, w którym wszyscy spróbują być dla niego mili, wspierać i zwracać uwagę na ukryte w nim dobro.
Loki był pewien, że żadnego dobra w nim nie ma. Dwór się nie zgodził. Loki cały dzień urządzał złośliwe figle: spuścił Baldurowi jemiołę na głowę (drań uskoczył), broń zamienił w drewniane zabawki, Thorowi dorzucił soli do rogu z miodem, wiedząc, że tamten nie pozwoli sobie na dyshonor odłożenia naczynia przed wypiciem całości. Dwór, rozanielony, zachwycał się jego poczuciem humoru oraz zdolnościami magicznymi. Dwór oklaskiwał jego zręczność. Dwór nieustannie zapewniał, że nieważne, co zrobi, będą go kochać, bo jest ich dzieckiem, bratem, towarzyszem.
Loki, załamany, na dobre kilka miesięcy dał sobie spokój z psikusami i, na złość wszystkim, zachowywał się porządnie, ba, nawet wielkodusznie. Pomagał w polowaniach, warzeniu miodu, emerytowane Walkirie przeprowadzał przez galaktyczne jezdnie. Psychologowie, uznał dwór, który wreszcie mógł trochę odetchnąć, to jednak najcwańsze bestie wszechświata.
