Ktoś poprosił i ktoś właśnie dostaje. Publikuję to, co zalega u mnie na dysku. Na razie to tylko prolog, ale o komentarze bym prosiła, bo jak zwykle nie wiem, czy jest sens wstawiać.
– Will?
– Tak?
– Obiecałem nie analizować cię pod kątem mojej profesji.
– Obiecałeś.
–Jestem zmuszony złamać dane ci słowo.
Dwaj mężczyźni wpatrywali się w siebie. Poprzedniej nocy doszło do czegoś niezaprzeczalnie złego. Czyżby było to morderstwo? A skądże… Do tego przynajmniej jeden z nich dobrze był przyzwyczajony. Niemniej jednak tamtego ranka nawet oswojony ze śmiercią kanibal czuł się nieswojo. Oczywiście ukrywał to bardzo umiejętnie, lecz fakt pozostawał faktem – w końcu uprawiał seks z jedynym przyjacielem, jakiego miał.
– Nie – westchnął cicho Will, trącając nogą czubek nosa śpiącego jeszcze psa bliżej nieokreślonej rasy. Jeszcze chwilę temu opierał głowę na klatce piersiowej kochanka, drzemiąc spokojnie. Potem podniósł się jednak i usiadł prosto, spuszczając wzrok na własne paznokcie, które powoli wbijały się w skórę dłoni. – Tym razem to ja zadam ci pytania i mi na nie odpowiesz.
Hannibal również podniósł się, ale o wiele szybciej. Niepewnie czuł się w roli gościa. Minęło wiele lat, od kiedy spędził noc u kogoś innego w celu odbycia stosunku... Nawet nie wiedział, co powinno się robić w takiej sytuacji. Czy powinien wstać i sprawdzić zawartość lodówki Willa, aby zrobić śniadanie? Czy może jedynie ubrać się i nie narzucać?
Co jeżeli w ogóle nie powinien zostawać, a wymknąć się w nocy i nie sprawiać kłopotu?
Analizował zmienne bardzo dokładnie, lecz ostatnią wykluczył praktycznie od razu. Graham bał się koszmarów, lękał samotnych nocy i halucynacji. O drugiej nad ranem, gdy obaj opadli na chwiejące się łóżko zlani potem i pragnący bliskości drugiego człowieka, Will poprosił go o spędzenie razem tych kilku godzin snu. Lecter jedynie mruknął coś podobnego do odpowiedzi twierdzącej.
– Dlaczego miałbym to robić? – lekarz zmarszczył brwi, sięgając po spodnie.
– Ponieważ jako twój pacjent mam prawo do oskarżenia cię o wykorzystywanie seksualne – powiedział Will, unosząc jeden kącik ust do góry.
Ironią był fakt, że w momencie, gdy wyższy mężczyzna nieco stracił humor, niższy go zyskał. Hannibal ledwo dostrzegalnie puścił trzymane wcześniej ubranie i pochylił się w stronę przyjaciela, chwytając go za tył szyi.
– Nie znałem od tej strony pana specjalnego agenta FBI – wymruczał głosem cichszym od szeptu. Językiem bawił się płatkiem ucha bruneta, rozpraszając wszystkie jego myśli.
I to chyba był największy plus jaki zauważył Will. Gdy tylko Lecter pojawiał się w pobliżu, on tracił głowę. Jak zakochana nastolatka. Było w tym wiele plusów, gdyż działało to korzystnie na jego halucynacje oraz wyobraźnie skupiało tylko na jednym.
A konkretnie odczuciach czysto fizycznych.
– Być może nie znasz jeszcze wielu moich stron.
„Ty moich na pewno nie", dodał Hannibal w myślach. Jego umysł był bardzo czystym miejscem, mówiąc w przenośni. Wszystko pozostawało tam uporządkowane i zaplanowane. Nie miał miejsca na chaos. Wtem pojawił się w nim Will. Wielki miłośnik psów oraz zagorzały przeciwnik jeleni – zwierząt, ale i ozdóbek. Kim takim był? Kim wyjątkowym? Graham wszedł do jego umysłowego pałacu, rozsiadając się wygodnie na tronie, komunikując, że Lecter nie był już tam panem.
Powiedzenie, że William zawładnął jego sercem to tandetny banał. Serce można było wykroić i zjeść, przygotowując wedle woli podniebienia. Brunet zawładnął jego umysłem i nie zamierzał oddać go bez walki.
Walki, której Hannibal nie chciał podjąć. Choć miał wrażenie, że powinien.
– Poznałem już jedną dość ciekawą – stwierdził lekko, nie zdradzając tematu własnych rozważań. – Stronę ciebie, kiedy to błagasz mnie o więcej, żebrzesz, wydajesz z siebie zduszone jęki i spuszczasz się na swoją kołdrę w impulsie ekstazy – jego głos był niski i przyjemny. Jak gdyby czerwona nić oplatała Willa, podniecając, ale i trzymając na dystans jednocześnie. – Co przypomina mi, że powinieneś zmienić pościel. Jest tu teraz bardzo brudno.
Lecter wziął ubrania i skierował się do łazienki. Z trzaskiem zamykanych drzwi w głowie Grahama pękła wielka mydlana bańka złudzeń. Oczekiwał miłego powitania, ciepłego „dzień dobry". Może jakiegoś śniadania… Wspólnej rozmowy o dalszych wydarzeniach. Uśmiechu. Czegokolwiek, co podniosłoby go na duchu. Zamiast tego otrzymał perwersyjne szepty oraz serię niedomówień.
Choć być może właśnie to podniecało go najbardziej? Trudno było orzec, co sprawiło, że Hannibal wydał się dla niego tak osobliwie pociągający. Już na jednym z pierwszych spotkań zaprzeczał temu gorączkowo. Wyparcie… Lecter tak właśnie by to nazwał.
Nie pozostało nic jak ubrać się i pojechać do pracy. Nieudolne FBI w końcu pozostawało w ciągłej potrzebie niebezpiecznej dwójki, a oni sami chętnie przychodzili. Zwłaszcza takiego dnia jak tamten, gdy trzeba było wyjątkowo silnie zachowywać pozory.
