Koń pod Ingwionem poruszał się z płynnością charakteryzującą tylko górskie konie Minyarów. Żaden z koni Noldorów - tak przecież pięknych i wysokich, tak smukłych i wytrzymałych - nie mógł dorównać pola górskim koniom z Taniquetilu. Owszem, wierzchowce Vanyarów nie były tak wysokie, sierść miały dłuższą, a kopyta duże, ale za to były wytrzymałe i nigdy się nie potykały. I nic, prócz kozic, nie mogło szybciej biegać po górach Sunshine zaś był drugim co do prędkości koniem w Minyamarze.

Teraz zaś mknął górską ścieżką, wąską i pełną kamieni, nie zwalniał jednak ani na chwilę i sadził wielkimi susami naprzód. Pnie drzew tylko migały w biegu, rozmazane niczym nieudana akwarela. Wiatr odrzucił w tył i splatał włosy Ingwiona w szalony warkocz, który elf będzie musiał potem pół godziny rozczesywać, ale na razie Vanyar był skupiony na czymś o wiele ważniejszym.

Nadciągał statek.

Po tak wielu latach ciszy, po okręcie, który przyniósł synów Elronda i lorda Celeborna, po tak wielu latach stagnacji... Ingwion zjeżdżał z wyżyn gdzie mieszkał jego lud, by w Alqualonde móc powitać ostatnie elfy ze Śródziemia, które przebyły Prostą Drogę.

Ścieżka połączyła się z telerską drogą, piaszczystą i porośniętą w wielu miejscach trawą. Sunshine prychnął niezadowolony i zwolnił nieco. Ingwion nie poganiał go, koń dużo lepiej wiedział, czy lepiej jest biec galopem, czy nie i elf ufał jego osądowi. Alqualonde było już niedaleko, zaś droga prowadziła wokół granic Alqualonde aż do przystani. Ingwion spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, że łódź była już prawie przy brzegu.

Właśnie: łódź. Nie sindarski statek, lecz łódź, nieco nietypowego kształtu, zbudowana z innego niż zazwyczaj drewna. Załoga złożyła żagiel - jeden żagiel - i wiosłowała teraz pracowicie by dobić do mola.

Załogę stanowiło dwie osoby w szarych płaszczach. Jedna musiała być dzieckiem, była prawie o połowę niższa, ale wiosłowała w równym rytmie z dorosłym towarzyszem.

Sunshine zatrzymał się przed tłumem Telerich, którzy przyszli powitać gości. Gdy zobaczyli jasnowłosego elfa w białych szatach, na górskim koniu, z emblematem Domu Ingwego na ciemnobłękitnym płaszczu odrzuconym w tył, rozeszli się i pozwolili mu przejść, a spora część z nich witała go przyjaźnie.

Ingwion i jedna z córek Olwego spotkali się u początku mola.

- Jesteś - uśmiechnęła się. - Myślałam, że nie zdążysz.

- Ale jestem - odwzajemnił uśmiech i podał jej ramię. - Pójdziemy ich powitać? Przybijają - dodał zerknąwszy w przód.

Córka Olwego kiwnęła głową i wzięła go pod rękę. Razem przeszli kawałek molem i zatrzymali się, bo nowo przybyli wyszli z łodzi i szli w ich stronę, okutani w szare płaszcze, które Ingwion rozpoznał jako robione w Lorien. Chłodny jesienny wiatr musiał dać im się we znaki na morzu, nawet kaptury mieli głęboko nasunięte by osłaniały twarze.

- Witajcie w Amanie - zaczęli, gdy para podeszła bliżej.

- A więc dotarliśmy - ucieszył się starszy elf odrzucając kaptur.

- Nareszcie! Nawet nie wiecie, jak ta woda faluje! - dodał drugi robiąc to samo.

Poprawka.

Drugi elf był krasnoludem.

Córka Olwego zemdlała.

Notka:

Minyamar - główne miasto Vanyarów

Minyarowie = Vanyarowie