Dean pochwycił tablicę, by uciec i zanieść ją w bezpieczne miejsce, ale na drodze stanął mu Castiel. Kiedy zobaczył, że z jego oczu zniknęły wszelkie emocje, wiedział już, że jest źle. Musiał wydostać się z krypty i to jak najszybciej.

Zamachnął się, chcą uderzyć Castiela, ale ten bez problemu zatrzymał jego cios i wykręcił mu rękę, łamiąc kość. Dean krzyknął i upuścił tablicę, a otaczający ją kamień rozsypał się na setki kawałków.

Upadł na kolana, Castiel trzymał go za złamaną rękę, którą przeszywał ból za każdym razem, gdy był przez niego uderzany w twarz. Dean czuł się, jakby to wcale nie była pięść. To było jak dostanie w głowę ogromnym młotem. Castiel się nie hamował.

- Chcesz to? – zapytał Dean, gdy zobaczył, jak Castiel spogląda na tablicę. – Weź. Ale najpierw mnie zabij. – Castiel spojrzał na niego lekceważąco i z wyższością. – No dalej, ty tchórzu. Zrób to. Zrób!

Nie miał pojęcia, czemu go podjudzał. Może wciąż wierzył, że Castiel nie zrobi mu krzywdy? Ale było już na to trochę za późno. Cokolwiek stało się z aniołem, nie był sobą. To było jak po raz kolejny patrzenie w oczy Castiela-Boga, ale tym razem nie skończyło się na ostrzeżeniu. Powinien był to przewidzieć już dawno.

Castiel uderzył, a potem jeszcze raz. Oko Deana zaczęło puchnąć i uniemożliwiać mu widzenie, w głowie szumiało mu od uderzeń, a krew wypływała z nosa niczym strumień. Przez moment miał wrażenie, że zaraz straci przytomność. Jego stan nie powstrzymał jednak Castiela, który znowu zadał cios.

Deanowi zrobiło się niedobrze, gdy spojrzał mu w oczy. Lekceważenie mógł znieść, ale nie obrzydzenie, nie nienawiść.

- Cas – wychrypiał. – To nie jesteś ty. To nie jesteś ty.

Chciał wierzyć, że to nie Castiel, że ktoś go kontroluje. Nie potrafił znieść myśli, że anioł zdradził go z własnej woli. Po tym wszystkim, przez co razem przeszli, tak miało się to skończyć? Miał zostać zabity przez tego, który wyciągnął go z piekła?

Castiel był głuchy na jego błagania. Zacisnął mocniej pięść i uderzył po raz kolejny. Głowa Deana odskoczyła w bok. To potwornie bolało. Nie był już pewny, gdzie jest góra, a gdzie dół, wszystko było zamazane. Czuł krew na lewej stronie twarzy. Z trudem uniósł głowę, by spojrzeć na przyjaciela, a ten znowu uderzył.

Dean jęknął, Castiel znowu podnosił rękę, by zadać kolejny cios.

- Cas. Cas! – wysapał, unosząc zdrową rękę. Przez moment był pewny, że zobaczył w oczach Castiela zawahanie. To była jego szansa. – Wiem że gdzieś tam jesteś. Wiem, że mnie słyszysz. – Głos miał zachrypnięty, miał problemy z oddychaniem i powoli tracił siły, ale musiał coś zrobić. Musiał pomóc przyjacielowi. – Cas, to ja.

Chwytał się brzytwy, wiedział, że ma małe szanse wyjść z tego żywy. Mógł chociaż w ostatnich chwilach życia spróbować przemówić Castielowi do rozumu, modląc się, by zadziałało. Ktokolwiek go kontrolował, musiało być coś, co może powstrzymać połączenie.

Spojrzał Castielowi w oczy, unosząc rękę, by uchronić się przed kolejnym ciosem.

- Jesteśmy rodziną – powiedział zdesperowany. Rodzina była dla niego najważniejsza. Miał nadzieję, że dla Castiela także. Ręka, w której trzymał on ostrze drżała nieznacznie. Dean był gotowy w każdej chwili poczuć zimny metal wbijający się w ciało.

- Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuję.

Spoglądał na Castiela błagalnym wzrokiem. Czuł, że może mu się udać. W oczach anioła znowu pojawiło się zwątpienie, zwlekał z zadaniem ostatecznego ciosu.

- Cas – spróbował raz jeszcze. Miał nadzieję, że jego głos pomoże Castielowi uwolnić się spod kontroli, którą ktoś nad nim sprawował.

Castiel wypuścił ostrze i puścił rękę Deana. Ten jęknął z bólu i natychmiast się za nie złapał, dysząc. To wciąż nie był koniec, ale był już tak blisko.

Kiedy Castiel schylił się po tabliczkę, ta zaczęła świecić jasnym blaskiem. Dean musiał odwrócić głowę i zamknąć oczy, dopóki światło nie zniknęło. Gdy tak się stało, Castiel wciąż stał nad nim. Chociaż widział, że nie jest całkowicie pozbawiony emocji, Dean wciąż się bał. Nie był pewny, czy Castiel już nie stanowi zagrożenia.

- Cas – wyszeptał, gdy zobaczył, jak Castiel powoli wyciąga rękę w jego stronę. W tym momencie uwierzył, że Castiel naprawdę go zabije. Mimo to wciąż nie walczył. Nie tylko dlatego, bo nie miałby szans. Po prostu nie mógł walczyć. Castiel którego znał zniknął, zastąpiony przez to coś. Próbował go przywrócić, ale nic co powiedział nie było w stanie tego zrobić.

- Nie – błagał łamiącym się głosem. Nigdy w życiu nie był tak przerażony jak teraz. Wiedział, że Castiel nie zamierza go uleczyć. Wyciągał ku niemu całą dłoń, zamiast dwóch palcy. – Cas. Cas!

Zamknął oczy, chwilę później poczuł dłoń na policzku. Dostawał ataku paniki. Chciał przed śmiercią doświadczyć choć odrobiny poczucia bezpieczeństwa. Chwycił desperacko rękaw płaszcza Castiela. Nie chciał go odciągnąć, chciał po prostu potrzymać go ten ostatni raz. Próbował wyobrazić sobie, że to ktoś inny, nie mogąc znieść tego, że to jego najlepszy przyjaciel mu to robi. W swoim życiu – życiu łowcy – Dean był pewny tylko co do kilku rzeczy. Jedną z nich była ufność w to, że Castiel nigdy nie zrobi mu krzywdy. Jasne, oberwał już od niego, ale zasłużył. To był tylko sposób na przywrócenie jego toku myślenia na właściwy tor. Castiel zrobił to dla jego dobra, by powstrzymać go przed popełnieniem wielkiego błędu. Nigdy jednak nie zrobił mu krzywdy bez powodu, tak jak teraz. Nawet jeśli wiedział, że Cas nie jest sobą, to wciąż bolało. Osoba której ufał bezgranicznie chciała go zabić.

Dean stęknął, gdy Castiel złapał go mocniej. Nie miał pojęcia co się właśnie działo, ale ból był coraz silniejszy. Pogodził się, że to już koniec, gdy nagle ból zniknął całkowicie. Był zdezorientowany, otworzył oczy i zobaczył Castiela patrzącego na niego z żalem i ze wstydem.

- Tak mi przykro, Dean – powiedział, a Dean nie mógł być bardziej szczęśliwy w tym momencie. Nie miał pojęcia co się przed chwilą wydarzyło, ale Castiel znów był sobą. Wszystko było w porządku.