Tekst pisany z okazji akcji Walę-tynki na forum Mirriel. Pisany pod dyktando streszczenia zamieszczonego poniżej.
Pairing: AS/S (czego się streszczenie wyraźnie domagało) + dodatki
Raiting: PG-13
Długość: całość w zamierzeniu około 15,000-25,000.
Gatunek: AU*, komedia (NIE parodia), kryminał, romans.
Podziękowania: Kaś za betę, postronnym LJ-owcom za wsparcie, Magdzie2em za pozwolenie na zmianę tytułu z normalnego („Powrót do przeszłości") na bardziej w moim stylu.
Streszczenie/prompt: Znany londyński arystokrata i zarazem kolekcjoner antycznych dzieł sztuki Draco Malfoy umiera nagle w tajemniczych okolicznościach. Dochodzenie nie przynosi rozwiązania i sprawa wyjaśnienia przyczyn tej tragedii spada na Lily Potter oraz... dwóch będących w ciągłym konflikcie panów, Scorpiusa Malfoya i Albusa Severusa Pottera. Ten kryminalny wątek ściśle wiąże się z wielką miłością Scorpiusa i Albusa, której spełnienie, kosztuje kochanków wiele łez i cierpień, a zależy ostatecznie od wyjaśnienia okoliczności śmierci Malfoya Seniora. Najbardziej podejrzana, prócz głównej bohaterki, okazuje się... rodzina Weasleyów.
„Skręć w lewo, alternatywa bez udziału gwiazd"
Prolog
Siedzisz wygodnie?
Poważnie pytam. To może trochę potrwać.
Tak? Skoro tak twierdzisz.
W takim razie, wyobraź sobie ulicę. Ulica jest wizualnie dość nieprzyjemna, jak to symbole i metafory mają dziwnym trafem dość często w zwyczaju. Coś odstrasza tutejszych mieszkańców od sadzenia rabatek i ogradzania domów białymi płotkami, a w oknach nigdy nie widuje się kolorowych firanek w okropnie niegustowne kwiatki. Nikt nie przechadza się tą ulicą marząc o dniu, w którym będzie mu dane zamieszkać w podobnym miejscu i żaden amerykański reżyser nie kręci tu filmów o szczęśliwych podmiejskich utopiach. Właściwie, to nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby tu spędzić dwóch sekund, o reszcie życia nie wspominając, a jedynym reżyserem, który spojrzałby na tę okolicę łaskawszym okiem, byłby pewnie Ingmar Bergman, gdyby oczywiście Bergman zmartwychwstał, nabrał ochoty do kręcenia drugiej części „Szeptów i krzyków" i chciał ją nazwać, na przykład, „Szepty i krzyki 2 – teraz jeszcze bardziej dołujące, klaustrofobiczne i z nieprawdopodobnie brzydką ulicą w tle".
Co?
Tak, też mi się to wydaje mało prawdopodobne. On nie przepadał za długimi tytułami.
Tak. Poważnie myślę, że to jest główna przeszkoda.
Zmartwychwstanie? No, przecież komuś już się udało, wyraźnie pamiętam, że…
Posłuchaj, młoda damo, nie ma powodu, żeby się wypowiadać w ten sposób.
To chcesz usłyszeć tę historię, czy nie?
No, też tak myślę.
Jest więc ulica. Ponura, mało estetyczna i podejrzanie opustoszała. Ot, metaforyczno-symboliczna. Jest, oczywiście, ciemno, bo metaforyczno-symboliczne ulice już tak mają, że jakimś cudem zbiera się nad nimi jakaś nadprogramowa ilość zachmurzeń i ciemności, i oczywiście pada, bo ulica jest angielska, a żadna przyzwoita angielska ulica nie pokazuje się na mieście bez kałuży czy dwóch. Jak można się łatwo domyślić, nie jest to najpopularniejsza okolica. No, ale przynajmniej ceny gruntu są dość tanie. Nieważne.
Jest ciemno. I mokro. Na ulicy, dokładnie w miejscu, gdzie, biorąc zbyt dosłowny przykład z „Podwójnego życia Weroniki", rozdziela się ona na dwa, stoi pewna postać.
To jest w ogóle, jeśli mogę sobie pozwolić na tę maleńką dygresję, wspaniałe miejsce do stania w sposób symboliczny. Wyobraź sobie, że spoglądasz na to wszystko z lotu ptaka, że oko kamery powoli przybliża nas do ziemi i widzisz coś jakby wielką literę T, a na środku tego wielkiego T, w miejscu, gdzie drogi się łączą, stoi wysoka postać w ciemnej szacie. Szata oczywiście łopocze, całkiem jak trzeba, złowieszczo i enigmatycznie, a kamera zmienia plan i najeżdża od dołu…
Czy mogłabym przestać nadużywać metafor filmowych?
No mogłabym.
Ale nie chcę.
Kamera najeżdża od dołu i powoli wspina się w górę, jakby chciała nam dać czas na pożarcie naszej tajemniczej postaci wzrokiem lub zrobienie czegoś równie pełnego podtekstów, ale my się na to nie będziemy łapać, bo, po pierwsze, szata jakoś specjalnie fizjonomii postaci nam nie uwypukla i ciężko się podziwia coś, co ukryte jest pod płachtą wielkości stodoły, a po drugie, i tu uwierz mi na słowo, ta akurat postać jest raczej z tych lekko obleśnych i wężowatych i w ogóle ble, nie myślmy o tym. W każdym razie, postać stoi symbolicznie na metaforyczno-symbolicznej ulicy i cała powiewa tajemniczo i złowrogo. Głównie za pomocą szaty. Postać ma oczywiście imię pasujące do wizerunku i w te dni, gdy Czarny Pan wydaje mu się określeniem zbyt mało tajemniczym, każe na siebie mówić Lord Voldemort.
Co to za imię Lord Voldemort?
Głupie pytanie. Takie, które nadają sobie psychopaci.
No, dokładnie.
Jak już wyjdzie im, że jak dorosną, to chcą zostać profesjonalnymi psychopatami, to zaczynają szukać ciemnych i brudnych kryjówek, wyrywać skrzydełka muszkom, inwestować w zapas odpowiednio złowieszczych kolorystycznie ciuchów i wymyślać sobie imiona, w których pojawia się jakaś wariacja słowa „śmierć" w jednym z europejskich języków.
No wiesz… Nie nam oceniać. De gustibus i takie tam.
W każdym razie, Lord Voldemort stoi i powiewa i ma dylemat…
Co?
Jak to „jaka"?
No… dramatyczna? Z trupami i akcją, i … Dużo rzeczy powiewa i …
Nie mam obsesji z powiewaniem! I nie, to nie jest jakaś seksualna aluzja! Wypraszam sobie.
No wiesz… Ciężko ci dogodzić.
Nie, nie obraziłam się. Tak sobie po prostu wzdycham.
W takim razie słucham, jakiej opowieści dzisiaj oczekujesz, skoro dramatyczna i pełna akcji ci nie odpowiada?
O miłości?
Nie, nie mam nic przeciwko miłości jako takiej.
No więc dobrze, niech będzie o miłości.
Dawno, dawno temu, żyła sobie kobieta, która kochała swoją rodzinę ponad wszystko. To samo można by jednak powiedzieć o wielu kobietach, a nikt, przynajmniej nie ja, nie opowiada o nich historii. Różnica między tą kobietą a tysiącami jej podobnych, różnica, która sprawiła, że ta właśnie kobieta stała się częścią naszej opowieści, polega na tym, że zdobyła się ona na zrobienie czegoś drastycznego…
Co? Niezupełnie. Ale...
Aaaaa...
O wielkiej miłości? Romantycznej?
Łzy i cierpienia? Co ty w ogóle czytujesz?
Phi! Kafka to jest literatura. Thomas Hardy. Niekończące się opisy tego nieszczęsnego Dickensa, któremu płacono od strony, co w sumie dużo tłumaczy w kwestii ilości opisów… Albo „1984". Tam też jest o miłości w sumie, bo on...
No dobrze, dobrze, skoro już muszę. Będzie o wielkiej miłości. Tylko, żeby potem nie było na mnie.
Gdzie by tu zacząć…
Ach, no tak. Początek. Miejsce dobre jak każde inne.
Zaczęło się od dwóch mężczyzn, którzy, co się podobno mężczyznom czasem zdarza, choć mi wydaje się to mało prawdopodobne, polubili się już przy pierwszym spotkaniu do tego stopnia, że…
Nie!
To nie jest tego typu historia!
Oni się polubili do tego stopnia, że postanowili razem założyć firmę. Firmę. Nie stadło małżeńskie.
Nazwali ją Mills & Boon, niezbyt wyszukanie, jeśli uświadomimy sobie, że jeden z nich miał na nazwisko Mills, a drugi Boon, i zajęli się wydawaniem książek. Szedł im ten biznes dość koślawo i średnio skutecznie, a beznadziejna nazwa firmy na pewno nie pomagała, aż pewnego dnia panowie Mills i Boon, którzy obaj mieli całkiem normalne żony i dzieci, więc możesz przestać unosić znacząco brwi, postanowili postawić wszystko na jedną kartę. Różową taką, i skończ z tym chichraniem, bo nie zdzierżę; różową, bo całkiem romantyczną i sentymentalną. Innymi słowy, panowie Mills i Boon zaczęli masowo wydawać romansidła z gatunku tych tandetnych i niezbyt długich. I tym samym zapoczątkowali proces powolnego, acz miarowo postępującego upadku naszej cywilizacji, szerząc wśród gawiedzi ogłupienie, lakierowane okładki pełne obnażonych piersi męskich i uwłaczające szejkom stereotypy, według których oni się na tych pustyniach niczym nie zajmowali, jak tylko porywaniem wszystkich pojawiających się w okolicy Europejek i zabieraniem ich do swoich haremów w celach raczej rekreacyjnych niż prokreacyjnych, co z resztą opisywano chętnie i bardzo, ale to bardzo szczegółowo. Doprawdy, jakby taki szejk miał jeszcze siłę na bycie jakimś szejkiem, gdyby sześć razy dziennie…
Co znowu?
Jak to, co to jest? To jest początek.
Mniej początkowy? Co to w ogóle ma znaczyć „mniej początkowy" początek?
Oczywiście, że potrafię wreszcie przejść do rzeczy!
…
Nie. Nie obraziłam się.
Myślę. Proces tobie może nie znany, ale niektórzy z nas się tym czasami zajmują.
…
Mam! To nawet akurat na miarę twoich potrzeb. Ze łzami i całą resztą. I żeby potem nie było, że ja ci nie idę na rękę.
Słuchaj więc i nie przeszkadzaj.
Nie tak znowu dawno temu, pewien chłopiec siedział w pociągu do Hogwartu i wpatrywał się w przestrzeń za oknem, myśląc o swoich rodzicach, za którymi nie miał zamiaru tęsknić, bo był całkiem Dorosły i Samodzielny, o żabach czekoladowych, których wiecznie miał Zbyt Mało, o kolekcji dżdżownic, które musiał wypuścić na wolność przed odjazdem, bo jego tata powiedział, że zostawianie ich w słoiku na kilka miesięcy to Okrucieństwo i Bezmyślność, oraz o różnych innych dziwnych rzeczach, które czasami plączą się po głowie małym chłopcom, objawiając się czasami niespodziewanie w wersji pełnej wielkich liter. Chłopiec siedział tuż przy oknie, a dookoła niego gromada jego rówieśników kłóciła się zawzięcie o to czy tamto, na co nasz bohater, zajęty wnikaniem w nagły najazd wielkich liter na własne myśli, nie zwracał większej uwagi.
I w tym momencie drzwi przedziału rozsunęły się i Albus Severus, czyli nasz bohater, spotkał po raz pierwszy Wielką Miłość Swojego Życia, z którą związek kosztować miał go wiele Łez i Cierpień, i mam nadzieję, że wyczuwasz wyraźnie ogrom tych liter, bo biedny Albus Severus miał odtąd uginać się pod ich ciężarem przez resztę swojego całkiem długiego żywota i nie było mu z tym przyjemnie. I dlatego teraz postaraj się wczuć.
Nie, nie jestem zgryźliwa. Nie wiem, skąd te podejrzenia.
Wracając do okropnie nazwanego Albusa Severusa i jego nagle objawionej Wielkiej Miłości Życia, to nie było tak, że Albus Severus zorientował się od razu, że oto zaczyna mu się wątek romantyczny, szczególnie, że był na to lekko za młody i cała sprawa była moralnie podejrzana, bo pedofilia i w ogóle, a poza tym Albus był spokrewniony z własnym ojcem i genetyka już o to zadbała, wredna jedna, żeby on jakoś specjalnie lotny nie był. No więc kiedy Albus Severus zajęty był nie-rozpoznawaniem doniosłości wydarzenia, Wielka Miłość Jego Życia, która dla reszty świata wyglądała podejrzanie podobnie do Scorpiusa Malfoya, weszła do przedziału…
Dlatego żeńska, bo Wielka Miłość Jego Życia. Ta miłość. Skup się.
No więc, Wielka Miłość Jego Życia przedarła się przez tłum rówieśników, którzy zupełnie nie wyczuwali powagi sytuacji i nadal z wielkim zacięciem produkowali chaos, i chyba nawet po drodze kogoś podeptała. A potem zapytała, czy Albus jest Albusem i otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, przedstawiła się, powiedziała coś o tym, że powinni się poznać i wyciągnęła rękę w geście dość zapraszającym. A Albus, ponieważ był Albusem i zawsze bezbłędnie wybierał najgorszą z możliwych opcji, rękę tę złapał i uścisnął na przywitanie. Właściwie nikt tego nie zauważył.
Nikt, oprócz Meredith Johnson, która, ściskając w objęciach powieść Barbary Cartland, wpatrywała się w nich oczami wielkości spodków. I tak, to ma znaczenie.
Później się dowiesz.
I tak, Scorpius Malfoy i Albus Severus Potter uścisnęli sobie dłonie i na tym miało się skończyć, ale bynajmniej się nie skończyło. I Albus Severus miał wkrótce zacząć żałować swego zachowania w sposób gorący i bolesny. I miał tak żałować praktycznie bez przerwy. Poranki i wieczory całe. Noce i dnie, i inne tytuły lektur szkolnych.
Ale co się stało, to odstać się nie mogło, a tryby zostały już wprawione w ruch.
Jesteś pewna, że siedzisz wygodnie?
To dobrze.
Bo właśnie zaczynamy.
c.d.n.
=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=//=/
* AU = Alternative Universe ((wszech)świat alternatywny), chociaż tak właściwie, gdybyśmy chcieli być drobiazgowi, to ten fik jest przedstawicielem podgatunku Alternative History (AH, alternatywna historia). Jak ktoś lubi bawić się w zgadywanie, co autor zaplanował, to proponuję przyjrzeć się uważnie prologowi
