[Detektivbyrån – Dansbanan]
Pomimo późnego popołudnia żar lał się z nieba i Castiel dziękował w duchu zarządcy wesołego miasteczka za udostępnienie mu zadaszonej budki, do której promienie słoneczne docierały w o wiele mniejszym stopniu. Patrząc na biedną Annę, która była zmuszona praktycznie cały czas stać w pełnym słońcu, z pęczkiem balonów w jednej dłoni i butelką wody w drugiej, Casowi robiło się gorąco. Sprzedający watę cukrową Gabriel miał przynajmniej parasolkę nad głową.
Cas westchnął, wodząc bezmyślnym wzrokiem za dziećmi biegającymi w te i we w te po ubitej trawie i wołającymi ich zmęczonymi rodzicami. Niewiele osób spoglądało w stronę jego stoiska, a jeszcze mniej poświęcało mu choć odrobinę więcej uwagi. Cas przetarł twarz dłonią i sięgnął po składaną tablicę leżącą pod ladą. Jeśli chciał przyciągnąć jakichkolwiek klientów, musiał się chyba bardziej postarać.
Siedział przez chwilę w zamyśleniu, obracają kawałek białej kredy w dłoni, a potem odrzucił ją na bok, sięgnął po pudełko kolorowych kred i zabrał się do pracy. Kilkoma pociągnięciami dłoni nakreślił duży wyraźny napis, a potem szybko naszkicował kilka rysunków dookoła. Kiedy postawił tabliczkę na ladzie obok siebie, siedząca na ławce naprzeciwko Anna uśmiechnęła się i uniosła kciuk.
Nie minęła chwila, a pierwszy mały klient przystanął przed budką Castiela z zafascynowaniem wymalowanym na okrągłej twarzy i pociągnął stojącą obok kobietę za spódnicę. Cas nie zdołał powstrzymać lekkiego uśmiechu wpływającego mu na usta, kiedy sięgał po farbki ukryte pod ladą.
- Czy mogę dostać lwa? – zapytał chłopiec, a kiedy Cas skinął głową i zamoczył pędzel w żółtej farbie, chłopiec w podskokach wbiegł do budki i usadowił się na krzesełku naprzeciwko Castiela.
Następna w kolejce była nieśmiała dziewczynka, która zażyczyła sobie różowego kotka wymalowanego na twarzy, choć i tak najbardziej spodobały jej się wąsiki, które Cas namalował na jej policzkach. Tuż za nią czekał mały blondynek i zapytał, czy Cas potrafi namalować mu maskę Spidermana. Castiel udawał przez chwilę, że się zastanawia, a potem przyznał, że co prawda Spiderman nie jest typowym zwierzęciem, ale że chyba powinien jakoś dać sobie radę. Na koniec chłopiec spojrzał w lusterko, które Cas mu podsunął, wpatrywał się w nie przez moment krytycznym wzrokiem i powiedział, że może być. Wrócił jednak pięć minut później, ciągnąc za sobą młodszą siostrę.
Cas właśnie miał sobie zrobić krótką przerwę i przejść się do budki z hot-dogami, kiedy zauważył dziewczynkę stojącą przed budką i przyglądającą się popisanej przez Castiela tablicy z lekko przymarszczonym czołem. Chcąc nie chcąc, Cas usiadł z powrotem na stołku, podparł się na dłoni i popatrzył na małą pytająco.
Dziewczynka zaczęła rozglądać się wokół, wyraźnie kogoś szukając, a potem podskoczyła w miejscu i zamachała. Po chwili podszedł do niej szeroko uśmiechnięty, wysoki mężczyzna i zmierzwił jej włosy dłonią.
- Coś wypatrzyła, mała? – zapytał, zerkając w stronę budki Castiela.
Dziewczynka naburmuszyła się na moment, usiłując doprowadzić fryzurę do poprzedniego stanu, a potem zadarła głowę i spytała:
- Mogę sobie pomalować buźkę?
- A chcesz? – Kiedy mała pokiwała gorliwie głową, mężczyzna podał jej rękę i podprowadził w stronę budki. – To chodź, zapytamy pana.
Kiedy oboje stanęli przed ladą i wbili w niego wyczekujące spojrzenia, Cas przez chwilę nie wiedział, co robić. Popatrzył na dziewczynkę, a potem na mężczyznę trzymającego jej drobną rączkę. Zerknął na tablicę z napisem, którą wypisywał godzinę temu, a potem odchrząknął i powiedział:
- Dzień dobry, które z państwa życzy sobie malowanie buźki?
Dziewczynka zachichotała i wskazała palcem na swojego opiekuna.
- On! On! – zawołała, podskakując.
- O, ty mały kłamczuchu – odparł mężczyzna, posyłając Casowi rozbawione spojrzenie. – Chcesz mnie teraz wrobić?
- Niiieeeee. – Mała pokręciła głową i schowała dłonie za plecy. – Ale ja nie wiem co.
Cas oparł oba łokcie na ladzie i nachylił się do przodu.
- Hmm, pomyślmy. Jakie jest twoje ulubione zwierzątko?
- Kotek – odparło dziecko bez zastanowienia. – Ale nie chcę kotka. Widziałam, że inna dziewczynka go ma.
Cas pokiwał z powagą głową.
- Racja. W takim razie kotek odpada. A co myślisz o misiach?
- Jestem za mała, żeby być misiem – odpowiedziała dziewczynka, krzywiąc się lekko. – Tata zawsze mi mówi, że jestem za mała i że za mało jem.
Cas spojrzał na mężczyznę stojącego obok. Miał jasnobrązowe włosy, tak samo jak dziecko, i był niebezpiecznie przystojny.
- Tata ma rację – powiedział Cas z lekkim uśmiechem. – Nie urośniesz, jak nie będziesz jadła.
Dziewczynka znowu się skrzywiła.
- Ale ja nie lubię zielonego, a mama zawsze dodaje go do zupy – mruknęła.
- Zielone jest najzdrowsze – wtrącił jej opiekun.
- Ty nie musisz tego jeść – zasmuciła się dziewczynka.
- Bo ja jestem już duży – zaśmiał się mężczyzna i znów zmierzwił jej włosy. – Jak ty będziesz duża, też nie będziesz musiała jeść zielonego.
- Ale żeby być dużą, musisz jeść – podpowiedział Cas. – Nawet zielone.
Mała westchnęła dramatycznie.
- No dooobrze. – Nagle spojrzała na Casa z zaciekawieniem. – A jest jakieś fajne zwierzątko, które je zielone i jest duże?
Castiel uśmiechnął się.
- Skoro nie chcesz normalnego misia, co powiesz na pandę? Czy wiesz, co jedzą pandy?
- Bombusy! – wykrzyknęła dziewczynka z triumfem.
Cas parsknął niekontrolowanym śmiechem, natychmiast zakrywając usta dłońmi i opuszczając głowę. Mężczyzna też zaśmiał się w głos, nieskrępowany lekko zdziwionym spojrzeniem córki. Castiel nakazał sobie opanowanie i pełną profesjonalność, ale widząc rozbawienie szatyna, sam nie mógł przestać się śmiać.
- Bambusy, Heather, a nie bombusy! – powiedział tamten, a Cas, słysząc to słowo jeszcze raz, znów parsknął śmiechem. Ojciec Heather posłał mu rozbawione spojrzenie.
- Ahaaaaa. Widziałam kiedyś pandę w telewizji, proszę pana, no i ona właśnie zjadała tego, no… bambusa, a potem miała dzidziusia i mała panda była taka śmieszna! I cały czas chciała jeść! Umie pan malować pandy? – rozgadała się dziewczynka.
Castiel odchrząknął.
- Myślę, że dam radę – oświadczył i zaprosił dziewczynkę gestem do budki.
- Mam na imię Heather – przedstawiła się, siadając na wyznaczonym krzesełku naprzeciwko Castiela.
- Miło mi cię poznać, Heather. Ja jestem Cas – powiedział z lekkim uśmiechem, sięgając po kubek z wodą i farbki.
- A ja Dean, jeśli kogoś to obchodzi – odezwał się tata Heather, opierający się biodrem o wejście do budki i przyglądający się im z wesołą miną.
Castiel skinął mu głową, próbując nie myśleć o sposobie, w jaki ukośne promienie słońca złociły przystojny profil Deana. To nie był odpowiedni czas ani odpowiednie miejsce, a już tym bardziej odpowiednia osoba.
- No dobrze – Cas zanurzył pędzel w czarnej farbce – to zaczynamy. Zamknij oczy, Heather.
Kiedy pędzel dotknął jej skóry, dziewczynka zachichotała i zmarszczyła nos. Cas zauważył liczne piegi, rozsiane po jej policzkach i nosie. I wcale nie zaczął się zastanawiać, czy takie same piegi znalazłby na nosie jej taty.
- Wiesz co – zagadnął po chwili, kiedy wciąż nie mógł przestać o tym rozmyślać. – Słyszałaś kiedyś, skąd wzięły się piegi?
Heather pokręciła lekko głową i zapytała:
- Nie, a skąd?
- Kiedy byłem mały – Castiel namalował czarną plamę na czubku nosa dziecka – babcia mówiła mi, że każdy pieg to jeden pocałunek od anioła.
Heather uchyliła powieki i popatrzyła na Casa ze zdziwieniem. Czarne obwódki wokół jej oczu zdążyły już wyschnąć i sprawiały, że jej duże brązowe oczy wydawały się jeszcze większe.
- Naprawdę? Każdy pieg?
- Każdy – potwierdził Cas.
- Wow – westchnęła dziewczyna. – To mnie chyba musiało pocałować z milion aniołów.
Castiel zaśmiał się cicho.
- To mógł być jeden anioł i milion pocałunków – powiedział i złapał spojrzenie patrzącego na niego Deana, po czym prędzej opuścił wzrok na czarną farbkę.
O dziwo, wzrok stojącego w pobliżu mężczyzny wyjątkowo go nie rozpraszał, i już po chwili panda była ukończona. Heather przejrzała się w lusterku, wyszczerzyła zęby w uśmiechu i podziękowała. Cas przypomniał jej o jedzeniu zielonego i schował farbki pod ladę, a tymczasem Dean położył przed nim należność za malunek.
- A maluje pan buźki dorosłym? – zapytał z uśmiechem.
Teraz, stojąc naprzeciwko siebie, po obu stronach wąskiej lady, Castiel był w stanie zauważyć, że owszem, Dean również miał piegi na twarzy.
- Proszę mi mówić Cas – powiedział, zanim zdążył pomyśleć.
- Okej. – Dean posłał mu szeroki uśmiech. – Zatrzymaj resztę. Do zobaczenia, Cas.
Po czym odwrócił się i odszedł. Castiel przez chwilę patrzył, jak Dean pochyla się, podnosi Heather i zakłada ją sobie na ramiona, a ona piszczy głośno i zaciska dłonie na jego krótkich włosach. Potem Cas siedział, podpierając brodę na dłoniach, widząc Deana i Heather zmierzających w stronę strzelnicy. Dean wygrał dla córki wielką pluszową fokę, kupił jej watę cukrową i sam zjadł ponad połowę, a na koniec, kiedy zapadł zmierzch i wesołe miasteczko zaczęło wypełniać się młodzieżą, oboje skierowali się do wyjścia.
Cas westchnął i przypomniał sobie, że już dawno temu miał zrobić sobie przerwę, schował więc głupią tablicę z tym głupim napisem o „malowaniu buziek" pod ladę razem z farbkami i pędzlami, zabrał ze sobą zarobione dziś pieniądze i ruszył w stronę budki z hot-dogami. Balthazar obsłużył go bez kolejki i Cas miał ochotę porozmawiać z nim przez chwilę, ale tłum wygłodzonych nastolatków był zbyt duży. Castiel pożegnał się więc i ruszył z powrotem w stronę swojej budki. Był najwyższy czas na powrót do domu – młodzież zwykle nie miała ochoty malować sobie na twarzy zwierząt i superbohaterów. Jutro wszystko zacznie się od nowa, a dziś…
Cas przystanął i zamrugał, zauważając kręcącego się wokół jego stoiska mężczyznę. Zbliżył się niepewnie i zagadnął:
- Dean? Czy coś się stało?
Dean odwrócił się w jego stronę z tym samym wesołym uśmiechem na ustach.
- Hej, Cas! Już myślałem, że się zwinąłeś i będę musiał wrócić jutro.
- Czy Heather coś zgubiła? – zapytał Cas, ignorując bijące szybciej serce i wchodząc do wnętrza budki, by spakować wszystkie swoje rzeczy do torby.
- Co? Nie, nie, Heather jest już w domu – odpowiedział Dean. Castiel czuł na sobie jego wzrok, podniósł więc głowę i popatrzył na niego pytająco. – Ale, hmm, ja zapomniałem zapytać, czym można zmyć ten rysunek. Właściwie to ja nawet o tym nie myślałem, ale pierwszą rzeczą, o jaką zapytał Sam kiedy po nas przyjechał było „Czy to zejdzie?", a potem „Dean, jak mogłeś nie zapytać!", no więc wróciłem. Żeby zapytać, w sensie.
Cas zmarszczył lekko brwi, zarzucając torbę na ramię.
- Powinien wystarczyć jakiś płyn do demakijażu. Jestem pewien, że twoja żona używa czegoś takiego – stwierdził.
- Żona? Ach, stary, ja nie mam żony – zaśmiał się Dean. – No, ale Jess na pewno będzie coś miała.
Castiel zamrugał, spoglądając na Deana z konsternacją.
- Kim jest… Jess? – spytał niepewnie.
- Matką Heather. Żoną Sama, mojego brata. – Widząc minę Castiela, dodał z uśmiechem: - Jestem wujkiem Heather, Cas, nie ojcem.
Castiel nagle zauważył, że Dean wszedł za nim do budki i stał zaledwie krok od niego, a światło padające z pobliskiej latarni podkreślało piegi na jego twarzy i zieleń jego oczu. Cas przełknął, zerkając przelotnie na jego pełne usta.
- Ach – zdołał wykrztusić.
- To jak, Cas – zaczął Dean, przechylając głowę i nie spuszczając wzroku z twarzy Castiela – naprawdę musisz już iść czy może masz jeszcze czas na ostatni rysunek?
