Prolog

Jasna błyskawica na krótki moment rozświetliła nocne niebo, a chwilę potem rozległ się głośny grzmot. Dziewczyna zadrżała i objęła się ramionami. Ugh, mogła wziąć płaszcz albo przynajmniej jakąś kurtkę. Konsekwencją jej głupoty był fakt, że miała kompletnie przemoczone ubranie i strasznie zmarzła.
Nagle poczuła się tak, jak gdyby ktoś ją obserwował. Odruchowo zamarła i powoli rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było. A jednocześnie… Uczucie niepokoju i strachu otępiało ją i uniemożliwiało jakikolwiek ruch. Przełknęła głośno ślinę i poczuła, jak oszołamiające zimno przerażenia rozlewa się po jej ciele.
Ktoś wyszedł zza drzewa.
I zaczął iść w jej stronę.

Pragnienie było zbyt silne, nie potrafił się powstrzymać. Nawet z tak daleka czuł zapach jej krwi, która pulsowała tym fascynującym, zawsze przyśpieszonym rytmie, gdy człowiek się bał. Gdy po jego ciele rozlewał się słodki smak, krążył między żyłami, otępiał, kusił, wabił, przyzywał.
- Nie… bój… się – szeptał w jej stronę, używając mocy i wpatrując się w jej twarz z zaciekawieniem. Było zbyt ciemno, by mógł rozpoznać jej rysy twarzy, ale kogoś mu przypominała.
Nieważne, to nieważne… Skupiał się na rozkosznym zewie jej krwi, tak, tak, przyzywał go…
Uświadomił sobie, że użył zbyt mało mocy dopiero wtedy, gdy dziewczyna zaczęła uciekać.
No cóż, z takimi jest jeszcze więcej zabawy– pomyślał niezrażony i uśmiechnął się, przekrzywiając głowę i odsłaniając kły.

Biegła najszybciej jak potrafiła, a mimo to z każdym krokiem odczuwała coraz bardziej bolesne zmęczenie i świadomość, że nie uda jej się uciec. Paliło ją w gardle i w płucach, nie miała siły zaczerpnąć powietrza, oddychała, a raczej dyszała coraz ciężej, a po kilku chwilach uświadomiła sobie, że szlocha. Otarła łzy wierzchem dłoni, nie zatrzymując się ani na chwilę i czując płynącą w żyłach adrenalinę, która nie pozwalała jej się poddać. Bała się, tak okropnie się bała, ale uczucie otępienia znikło, pozostała tylko jedna myśl – nie chcę umierać.
- Dokąd się śpieszysz, skarbie?
Stanęła jak wryta, a mimo to zderzyła się z twardym, męskim ciałem i omal nie wylądowała na podłodze, jednak jakimś cudem utrzymała się na nogach, zataczając się niemiłosiernie.
Spróbowała go wyminąć, jednak napastnik tylko przewrócił oczami w ciemnościach i przekrzywił głowę.
- Nie ma sensu uciekać – zapowiedział tonem znawcy, kiwając głową z czymś w rodzaju… pogodnej rezygnacji?
Przełknęła głośno ślinę, a ułamek sekundy później poczuła ostre zęby wpijające się w jej szyję. Ból był tak otępiający, że w pierwszym odruchu zamarła i niczym szmaciana lalka osunęła się na ziemię. Przymknęła oczy, czując pulsującą krew i dyszenie napastnika, który władczym tonem zacisnął palce na jej talii, a drugą ręką badał jej ciało tak, jak gdyby była jego własnością, dotykał każdego skrawka jej skóry, gładził uda i drapał kolana, wsuwał palce pod koszulkę i ściskał jej piersi. Upokorzenie i obrzydzenie zapiekły ją w gardle.
A potem była tylko jedna, desperacka myśl o tym, że przecież nie może umrzeć, następnie ołówek znaleziony w dłoni, sekundę później wbity w brzuch napastnika, głośny krzyk zaskoczenia i świadomość, że ma zaledwie kilka chwil na ucieczkę.
Przycisnęła dłoń do krwawiącej szyi i zaczęła biec w stronę najbliższego domu.