Rozdział I - "Cena"
Ale to ty musisz dokonać wyboru.
Komandor Jane Shepard stała na szczycie Tygla, mając przed sobą rozwiązanie, którego szukała od początku swojej przygody. Ostateczne zakończenie wojny ze Żniwiarzami znajdowało się w odległości kilkunastu kroków i tylko od niej zależała cała przyszłość galaktyki.
Czy była gotowa decydować o losie nie tylko swoim, ale i całego wszechświata? Nie.
Ale czy ktoś może być na taki moment gotowy?
Postawiła krok, potem kolejny w stronę niebieskiego mechanizmu, zapewniającego kontrolę nad Żniwiarzami. Była tuż obok niego, miała go na wyciągnięcie ręki, kiedy przed oczami zobaczyła postać Andersona. Kilka wspomnień z niedalekiej przeszłości, chwile triumfu lecz i chwile smutku. Ostatnie słowa admirała, jego ostatni oddech.
Obejrzała się w stronę pomarańczowego mechanizmu.
- Anderson, jeśli mnie słyszysz, gdziekolwiek jesteś, zrobię to co obiecałam.
Odwróciła się i powoli, wciąż będąc osłabioną, ruszyła w stronę rozwiązania, pozwalającego jej na ostateczne zniszczenie Żniwiarzy. Zakończenie tej cholernej wojny i ostateczne pozbycie się tego problemu. Stanęła przed mechanizmem, podniosła broń do góry i pociągnęła za spust. W powietrzu rozległ się odgłos wystrzału, potem kolejny i kolejny.
Wokół tygla zaczęła zbierać się wiązka pomarańczowej energii. Hackett obawiał się czym może skutkować jej uwolnienie. W myślach prowadził szybkie kalkulacje, a po chwili, będąc już zdecydowanym, zaczął wydawać rozkazy:
- Do wszystkich flot! - rozległ się jego głos - Tygiel uzbrojony. Przerwać walkę i natychmiast udać się do punktu zbornego. Powtarzam: przerwijcie walkę i spadajcie stąd!
Joker nie wierzył w to co właśnie słyszy. Mieli uciekać i pozostawić komandor w takim momencie, w chwili ostatecznego zwycięstwa. Niedoczekanie. Zaczął szybko ustawiać kurs, w kierunku Cytadeli i Tygla, nie mógł pozwolić, żeby zginęła.
Na ramionach poczuł dotyk dłoni, usłyszał głos, który docierał do niego jak przez mgłę. Odwrócił głowę i spojrzał prosto w twarz Kaidana. Malował się na niej smutek, pogodzenie ze stratą. Po raz kolejny powtórzył to samo zdanie:
- Wiem stary... - zrobił krótką przerwę, widząc że Jeff wreszcie zareagował - ale musimy lecieć.
Joker spojrzał w jego twarz, skierował wzrok ponownie na Tygiel i zrozumiał. Było już za późno. Za późno dla jego pani komandor, jego mentorki i jego dobrej przyjaciółki.
- Do diabła! - przeklął pod nosem. Jego palce zaczęły latać po klawiaturze, a już po chwili Normandia pędziła w stronę bezpiecznego miejsca.
Zawiodłem ją - pomyślał Joker, uderzając ręką o ramię fotela. Zwyczajnie w świecie zawiodłem…
W tym samym momencie Tygiel wystrzelił potężną wiązkę pomarańczowej energii. Jeff zdążył tylko zauważyć, że niszczy ona jednego ze Żniwiarza na swojej drodze. Pilot wierzył, że pole energetyczne, które zaczęło się rozprzestrzeniać, nie zrobi im krzywdy, jednak nie chciał ryzykować, wolał dmuchać na zimne. Dlatego odpalił pełne zasilanie i ruszył w przeciwnym kierunku.
Dzień później, kiedy po całym wszechświecie rozległa się wiadomość o ostatecznym zniszczeniu Żniwiarzy, wszystkie rasy galaktyki wpadły w nieopanowaną euforię. Nikt nie mógł uwierzyć, że tak wielkie niebezpieczeństwo zostało pokonane, że wreszcie nadeszły czasy pokoju i beztroski.
Jednak pewna grupa pilotów, żołnierzy nie świętowała razem z nimi. Byli na statku i stali wokół tablicy upamiętniającej te wszystkie dzielne osoby, które przyczyniły się do pokonania Żniwiarzy, a których już nie było z nimi.
Ashley Williams, Miranda Lawson, Thane Krios, Kelly Chambers i wiele innych imion oraz nazwisk znajdowało się na tym pomniku. Choć zebrani chcieli im oddać cześć, nie był to główny powód, dlaczego wszyscy się tam znaleźli.
Po krótkiej chwili ciszy z szeregu zebranych wysunął się Garrus, trzymający w ręku tabliczkę z kolejnym nazwiskiem, które miało znaleźć się na pomniku. Turianin wyglądał na ledwie żywego, jego spojrzenie było puste, a ruchy jakby wymuszone.
Stanął przed tablicą i ponownie zamarł. Spojrzał na ten kawałek metalu, który wciąż spoczywał w jego dłoniach. Delikatnie go pogładził, nie potrafił się z nim rozstać. Po dłuższej chwili - która w jego odczuciu mogła być wiecznością - umieścił tabliczkę na pomniku i teraz lista poległych za obronę wszystkich ras galaktyki, którzy kiedykolwiek służyli na tym statku, była pełna. Brakowało tylko tego nazwiska. Tego imienia.
Odwrócił się i stanął obok pozostałych. Kiedy ponownie spojrzał na tablicę pamiątkową jedyną rzeczą, którą widział był napis:
KOMANDOR JANE SHEPARD
I w tym właśnie momencie poczuł, że galaktyka nie jest już tym samym miejscem, że stała się niewyobrażalnie pusta, nijaka. Spojrzał w górę, w stronę nieba i pomyślał o pewnym barze. Jednak i to nie złagodziło bólu w jego sercu.
Bo nie ma Vakariana bez Shepard.
A on się o tym boleśnie przekonał.
W tym czasie na Cytadeli panowała jedynie wszechobecna cisza. Po wielkim dziele cywilizacji zostały jedynie ruiny, a cała stacja wyglądała jak zapomniane miejsce, którego od wieków jedynym przyjacielem był czas. Nieubłagany i niszczycielski.
Można się tylko zastanawiać ile zwłok znajdowało się pod tymi zgliszczami, osób, które nie będą mogły zobaczyć nowej ery galaktyki. Ery pokoju i dobrobytu.
A wśród nich jedno ciało, leżące na stosie gruzów. Z nieśmiertelnikiem z wygrawerowanym napisem N7, zawieszonym na szyi, spoczywającym na klatce piersiowej. Na klatce, lekko unoszącej się pod wpływem oddechu. Oddechu jak najbardziej żywej osoby.
