Witam wszystkich, którzy za pomocą jakiegoś cudu trafili na tą historią i chcą ją przeczytać – mam nadzieję, że wam się spodoba :D . Jako, że ostatni raz jak coś pisałam było około (chwilka, dajcie mi policzyć… ah!) 5 lat temu to niestety doprowadziło to do okropnych braków i niedociągnięć więc byłabym wdzięczna za każdy komentarz pozytywny czy negatywny, który przysłużyłby się poprawie mojego pisania. Za jakiekolwiek błędy przepraszam i mam nadzieję, że nie doprowadzą one do zbytnich problemów.
A! I dedykuje ten rozdział ( i całą tą historię) mojej przyjaciółce, na której wzorowana była główna bohaterka. Diablico ten rozdział jest dla ciebie!
Prolog
Czerwień. Matowa, ciemna czerwień. Dookoła. Wszędzie. W którąkolwiek stronę nie powędrowałoby moje spojrzenie wszystko było w niej skąpane. W tym przytłaczającym szkarłacie – w krwi. W tej ogłuszającej ciszy nie byłam wstanie zrobić zupełnie nic. Moje przerażone oczy pochłaniały widok ukazany przed nimi niczym głodne psy resztki rzucane im przez ludzi.
Nieważne jak późno już było i jak mocno ograniczała to wszystko moją widoczność ponieważ nawet najciemniejsza z nocy nie byłaby wstanie schować przede mną tego przerażającego widoku. Nawet ona nie mogła mnie uchronić przed zapamiętaniem wszystkich detali tej makabrycznej sceny. Nic nie było wstanie wymazać z mojej pamięci tej tragedii. Nie… Nic nie mogło ukryć przede mną widoku tych wszystkich ludzi, których rozczłonkowane ciała leżały w tej ogromnej, szkarłatnej kałuży pod moimi nogami. Wszystkich bezimiennych. Wszystkich. Po za jednym. Moim bratem.
Przerażenie szybko zmieniło się w rozpacz, która objęła całe moje ciało z szybkością dźwięku. Moje nogi nagle stały się zbyt słabe by utrzymać mój ciężar, uginając się niczym gałęzie drzewa pod naporem silnego wiatru. Tylko po to by przerwać wszechogarniającą mnie ciszę głośnym 'plask' jakie towarzyszyło zetknięciu się moich nóg z zakrwawioną podłogą.
Podpierając się rękami w celu utrzymania się w miarę prostej pozycji wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w głowę mojego brata, która kiedyś była częścią całego ciała, a obecnie leżała na bruku przede mną. Samotna głowa patrzyła na mnie zza szeroko otwartych, zielonych, przerażonych oczu usytuowanych na bladej, zbrukanej krwią i rozpaczą twarzy. Usta otwarte w niemym krzyku i sklejone krwią i brudem ciemne brązowe włosy przyprawiały mnie o zawroty głowy.
Wciąż zlękniona podniosłam powoli jedną rękę chcąc dotknąć swojego młodszego brata, a raczej to co z niego zostało. Moja dłoń trzęsła się niczym liść na wietrze – nieustannie, delikatnie. Próbując dotrzeć do swego celu lecz wciąż nie będąc pewnym podjętej decyzji. W końcu jednak dotarła muskając koniuszkami palców zimne i stwardniałe policzki, które jeszcze wczoraj były przystrojone dużym rumieńcem. I dopiero wtedy wszystko się tak naprawdę zawaliło.W tym jednym momencie, w którym uświadomiłam sobie, w którym tak naprawdę dopiero dotarło do mnie, że mój brat nie żyje.
Po moich policzkach natychmiast zaczęły płynąć gorące łzy, a moje i tak już wiotkie ramiona wstrząsnął szloch. Rękami zakryłam usta starając się zagłuszyć własne jęki i krzyk rozpaczy, od którego dzieliły mnie zaledwie sekundy rozmazując czerwone smugi na mojej twarzy, które szybko zmieszały się z moimi łzami. I wtedy to usłyszałam. Stukot obcasów.
Panika jaka mnie wtedy ogarnęła była nie do opisania. Nigdy przedtem nie czułam się tak słaba i bezsilna jak wtedy, gdy wyczekiwałam osoby, której buty odbijały się od posadzki z taką pewnością siebie. Wystraszona schowałam się w jedyne miejsce, które mogło zapewnić chociaż cień bezpieczeństwa. W alkowie. Miejsce to choć otwarte zapewniało wystarczająco dobrą kryjówkę w obecnych warunkach, oczywiście jeśli tylko zachowam ciszę. Była też świetnym punktem obserwacyjnym pozwalając na swobodne oglądanie wejście tak długo, jak było się skrytym w jej cieniu. Więc wciąż roztrzęsiona i przerażona udałam się dokładnie tam wyczekując nadejścia mojego zbawiciela albo oprawcy.
Siedziałam tak skurczona z trzęsącymi się rękami nasłuchując zbliżających się kroków. Dwoje. Przedtem nie byłam wstanie tego zauważyć, ale teraz jestem tego pewna. Dwoje ludzi. Stukot damskich obcasów i szmer wojskowych ciężkich butów. I sekundy potem jak to sobie uświadomiłam dwa cienie. Jeden męski zdecydowanie większy od drugie, który z pewnością był właścicielem obcasów. Powoli acz pewnie zbliżali się do rozczłonkowanych ciał, które leżały na środku tej sali zatrzymując się ledwie na odległości pięciu kroków od nich. Zmrużyłam oczu starając dojrzeć się co robią lub kim są niestety bez skutku. I nagle wolałabym tego nie wiedzieć, gdy z ust kobiety wypłynęły dwa słowa. Słowa, które za zawsze zapieczętowały mój los, nasz los.
- Spal to. – Słowa, które tak wiele znaczyły, wypowiedziane zimnym, bezdusznym głosem, który rozpoznałabym wszędzie, a który mógł należeć tylko do mojej najlepszej przyjaciółki wprowadziły mnie w stan chwilowego letargu i niedowierzania, z którego dopiero wybudziły mnie pomarańczowe płomienie powoli zaczynające pochłaniać ciała ofiar.
Przerażona próbowałam wtopić się głębiej w alkowę, która służyła za moja kryjówkę w swoim pośpiechu nie zauważając ściany, która się za mną znajdowała zaliczając spotkanie pierwszego stopnie mojej głowy z twardą powierzchnią. Zderzenie to wywołało ogłuszający dźwięk i poruszenie, to drugie zdecydowanie dotyczyło Moniki i jej towarzysza albo raczej wspólnika w zbrodni. Pomyślałam kwaśno, gdy moją głowę przeszył nie wyobrażalny ból, a przed oczami pojawiły się mroczki. Obraz zaczął się zamazywać, a moje ciało całkowicie przestało mnie słuchać upadając na zimną i brudną posadzkę opuszczonego budynku (chyba teatru). Ostatnią rzeczą jaką byłam wstanie ujrzeć nim moje oczy się zamknęły były ciemne wojskowe buty.
Poderwałam się z łóżka cała zlana zimnym potem. Znowu. Pomyślałam. Znowu śniła mi się ta noc sprzed czterech lat. Noc, która zniszczyła wszystko, która pogrzebała wszelkie nadzieje. Zaczęłam się trząść – nawet wspomnienie tego koszmaru sprawia, że zmieniam się w jeden wielki kłębek nerwów, lęku i rozpaczy.
Po tym pamiętnym wydarzeniu nic już nigdy nie było takie samo. Widok tych wszystkich ciał, widok mojego młodszego brata, rozczłonkowanego na betonowej posadzce tego budynku będą mnie prześladować do końca życia. Nawiedzać w koszmarach i pojawiać się przed moimi oczami za każdym razem, gdy tylko usłyszę jego imię.
Ale brat nie był jedyną osobą jaką wtedy straciłam. Monika. Kolejna osoba, która mnie opuściła, która mnie zdradziła. Osoba, którą uważałam za najlepszą przyjaciółkę, która pomagała mi we wszystkich trudnych chwilach i na której zawsze można było polegać. Zdradziła mnie w najbardziej wyrachowany i podły sposób. Brała udział w morderstwie mojego brata. Wtedy, tamtej pamiętnej nocy, to ona była tą kobietą w obcasach. To ona kazała bez choćby chwili wahania spalić wszystkie ciała nawet przez chwilę nie zastanawiając się jak będą czuć się rodziny tych osób. Skazując ich na życie w przeświadczeniu, że ich bliscy zaginęli po to by nigdy już się nie odnaleźć. Wiem. Sam głos, który słyszałam nie był żadnym dowodem jej czynów, ale to że po tamtej nocy dosłownie zapadła się pod ziemie było chyba wystarczającym dowodem jej winy.
Ale moje osobiste piekło na tym się nie skończyło. Nie. Koniec nastąpił wtedy, gdy mój narzeczony (Mateusz) zakończył nasz związek. Jeśli przedtem można mnie było jeszcze jakoś wyciągną z tej bezdennej otchłani bólu i cierpienie to jedyną osoba, która była by to wstanie zrobić był on. Niestety, jak sam stwierdził nie był wstanie znieść mojej depresji, moich humorów i ciągnącej się za mną chmury rozpaczy. Zerwanie nastąpiło miesiąc po wydarzeniach tamtej nocy i było ostatnim przysłowiowym gwoździem do trumny.
Przynajmniej tak mi się wydawało dopóki nie zainterweniował mój lekarz i nie wyciągnął mnie z tego stanu bezsilności, który nazywałam życiem. Nie pamiętam nawet co takiego zrobił czy powiedział, ale postawiło mnie to na nogi. Postanowiłam spróbować ułożyć sobie życie na nowo, z daleka od tego miejsce, w którym kryło się tylko gorzkich, ale i radosnych wspomnień. Od miejsce, w którym dorastałam i w którym poznałam wszystkie bliskie mi osoby. Od miejsca, które chciałam zapomnieć.
Pamiętam jak dziękowałam mojemu lekarzowi, jak obiecałam mu, że się nie poddam i jak ukrywałam wszystko za sprawdzonym i wyćwiczonym uśmiechem. I odeszłam. Jak najdalej. Przeprowadziłam się, znalazłam pracę na półetatu i rozpoczęłam studia ekonomiczne, o których kiedyś tak bardzo marzyłam. Ale nie ważne jak się starał nic nie było wstanie poprawić mojego samopoczucia. Nikt nie potrafił zapełnić tej pustki, którą miałam w sercu. Nie było nikogo kto mógłby mnie uratować. Nikt. Tego byłam pewna. Dopóki nie spotkałam jego…
