Autor: stardropdream
Oryginał: stardropdream. livejournal. (c) (o) (m)/ 53971. html
Tłumaczenie: Phani
Zgoda na tłumaczenie: jest
Postaci: Ameryka, Anglia, postaci historyczne
Przestrzeń czasowa tej części: wrzesień i grudzień 1940 roku.
Lying in that Sound, Tonight - część 1
Na zewnątrz był raczej ładny dzień. Słoneczne popołudnie zanikało na rzecz wczesnego wieczoru. Jednak w pokoju było ciemno. Gdyby zechciał, mógłby z łatwością oglądać zachód słońca – rozsunąć zasłony i stanąć na werandzie swojego skromnego domku, obserwować tworzącą się noc, radosne brzęczenie świerszczy i migotanie robaczków świętojańskich. Ale zamiast tego siedział w ciemności, światło prześwitywało jedynie przez rogi zasłon, tam, gdzie te nie mogły zablokować go całego, i z lekko czerwonego niedopałka papierosa. Radio było dostrojone, brzęczało, czekając na to, na co czekał zawsze, każdego dnia bez przerwy.
Cichy dzwonek, syk podczas tej krótkiej chwili, gdy fale radiowe milczały całkowicie. I wtedy, nisko i wyraźnie, szorstko, jakby był tuż za jego ramieniem, Edward Murrow powiedział przez radio:
- This is London.
A potem w jego pokoju wybuchły bomby, wypełniając ciemne, ciche powietrze pociskami i syrenami. Spójna myśl utonęła w świście, trzeszczący dźwięk zniszczenia, dźwięk dział przeciwlotniczych. Bomby krzyczały, syreny zawodziły, a między tym wszystkim nie dało się usłyszeć pojedynczego głosu innego niż głos tego człowieka. Nie mógł sobie wyobrazić, jak musi wyglądać twarz Murrowa po drugiej stronie oceanu, z własnej woli stojącego w nieprzemijalnych gruzach upadającego narodu.
Przerażający moment, podczas którego nie rozległo się żadne słowo, tylko krzyk syren, tylko dźwięk nienaturalnego grzmotu, dźwięk walących się budynków, ognia szalejącego na ulicach.
Alfred zaciągnął się papierosem. Przytrzymał dym przed wypuszczeniem, wydychając jakby dymowe tłumaczenie wszystkiego, czego by nie powiedział: język tytoniu. Dobrze go rozumiał, rozumiał sposób, w jaki poruszała się szara smuga. Ta przepływała przez ciemny pokój, zanim nie zaniknęła, jakby jej tam w ogóle nie było.
Wrzesień 1940 był długim miesiącem. Nawet dla niego. Nie potrafił sobie wyobrazić, jaki był dla ludzi po drugiej stronie oceanu, w Europie. Mówił sobie, że go to nie obchodzi, tak długo jak on i jego ziemie pozostają nietknięte. Słuchał radia, BBC, nie dlatego, że się martwił, lecz dlatego, że było to konieczne, by być poinformowanym o tym, co się dzieje. Przynajmniej ludzie w Waszyngtonie tak uważali. Pod wieloma względami, myślał, on i jemu podobni przylgnęli do obrazu wojny – było to coś, co mogli zrozumieć, coś, w czym znajdowali dziwną otuchę, dziwne zrozumienie. I minęło dużo czasu odkąd Alfred posmakował wojny i przez większość nocy wciąż czuł w gardle smak żółci. Ale minęło tak dużo czasu, że niekiedy pocieszające było usłyszenie znajomych dźwięków, usłyszenie czegoś, co był w stanie zrozumieć i pojąć ponad wszystko inne (to właśnie sobie mówił, gdy jego własne słońce zachodziło, a bomby w Londynie wciąż krzyczały).
Siedział godzinami, słuchając audycji, podczas gdy w Anglii zachód słońca zmieniał się we wschód. Od momentu, w którym kilka tygodni wcześniej rozpoczął się blitz, siedział w tym samym pokoju, na tym samym kanale, słuchając dźwięków ludzi cierpiących za oceanem, ale robił to wystarczająco głośno, by mogło być to słyszalne za jego oknem. Siedział sam w pokoju, słuchając, z kawą i papierosem, którego zapominał palić, bezmyślnie wpatrując się w ścianę – słuchał, nieruchomo, jak pokój wypełnia się dźwiękami odbitymi od Londynu.
To tylko kwestia czasu, zanim upadnie.
To nie był pierwszy raz, gdy ta myśl przyszła mu do głowy, to nie był pierwszy raz, gdy zdawał sobie sprawę, że dla wszystkich po drugiej stronie oceanu ta sytuacja wydawała się raczej tragiczna. Ale nie mógł się zaangażować, nie mógł pozwolić sobie się zaangażować. Nie mógł.
Odłożył papierosa do popielniczki i spokojnymi dłońmi zapalił nowego.
Branie udziału w wojnie w Europie byłoby zbyt kosztowne, a ponieważ jego rząd nie chciał robić tego ponownie, on też nie chciał. Mógłby zrobić to, czego chcieli jego ludzie i na tym poprzestać. Nieznacznie podkręcił głośność. Wiedział, że jego właśni ludzie również śledzili audycję, wsłuchując się w zniszczenie i ból. Chociaż nie był pewien co o tym wszystkim myśleli.
Słuchał.
Bomba wybuchła blisko miejsca, z którego Murrow nadawał swoją transmisję i wydawało się to wstrząsnąć pokojem, w którym siedział Alfred, wydawało się to wstrząsnąć każdą jego kością.
Słuchał zniszczenia, słuchał Murrowa mówiącego przez radio, w klejnotach szczegółów opisującego, jak ludzie starali się przeżyć swoje życia, nawet kiedy ich miasto i świat groziły roztrzaskaniem się dookoła nich. Roztrzaskane.
Po dłuższej chwili słuchania, tak jak zawsze, zastanawiał się: czemu w ogóle to robił?
Co mogłoby mu zrobić słuchanie o niszczeniu kraju, który go nie obchodził? Już od dawna nie dbał o Anglię i nigdy znowu nie zacznie. Ciągle sobie to przypominał, powtarzał sobie, że nawet jeśli sytuacja po drugiej stronie oceanu jest okropna, to nie była to jego sprawa. Już nie. Nigdy więcej.
Audycja dochodziła do swojej ostatniej części. W Anglii świtało. Luftwaffe po nocy wracało do domu, zostawiając Londyn w ruinie.
Audycja zaczęła się kończyć. Szum bombowców zniknął w nocy, gdy słońce wstawało nad okaleczonym, lecz ciągle niezłamanym Londynem. Murrow opowiadał historie o wytrwałości londyńczyków, przechodzących przez swoje życia najlepiej, jak tylko mogli. Ich sposób na utarcie nosa Niemcom. Jak odważni byli ci ludzie, Murrow zawsze o tym napomykał i Alfred bał się, że mógłby zacząć w to wierzyć – nie mógł czuć sympatii do ludzi, którym nie mógł i nie chciał pomóc. Czekał na zakończenie transmisji.
Nastąpiła długa przerwa i wtedy Murrow powiedział, głosem cichym i martwym, przesyconym jego frustracją i desperacją:
- Być może możecie zrelaksować się tak, jak zrobili to ci ludzie po Monachium… Lecz zastanówcie się, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch lat i spróbujcie ignorować to, co następne dwa przyniosą – jeśli możecie.
Radio się wyłączyło.
To było kilka dni później, na początku października. Blitz w dalszym ciągu niszczył Londyn, gdy amerykański ambasador w Wielkiej Brytanii na dobre wrócił do Waszyngtonu. Alfred, tak jak każdego innego tygodnia, odwiedzał pierwszą damę w Białym Domu, skoro ich harmonogramy na to pozwalały. Eleonor była zawsze tak miła, że przygotowywała dla niego sypialnię; często spędzał w Białym Domu parę dni z prezydentem i jego rodziną – a czasami sam, chodząc po salach, które znał na pamięć, przypominając sobie każdego prezydenta, który przychodził i odchodził. Doceniał to, że ten czasami odrywał się na trochę od swoich obowiązków, szczególnie że w czasach pokoju Alfred często miał bardzo mało do roboty. Teraz było to również konieczne rozproszenie; nawet kilka dni po audycji Murrowa, jego zamykające oświadczenie wciąż nękało Alfreda. Ale starał się na nim nie koncentrować. Był w Białym Domu, w swoim własnym kraju ze swoimi własnymi ludźmi, ludźmi którzy go kochali i byli bezpieczni od wojny. Nawet jeśli Franklin był czasami trochę zimny, Alfred kochał go tak samo jak kochał wszystkich swoich szefów, ze wszystkimi ich wadami i wszystkimi ich zaletami.
Wracając do pokoju, żeby zabrać płaszcz i móc pospacerować z pierwszą damą po różanym ogrodzie, Alfred minął uchylone drzwi i wtedy to usłyszał.
- Anglia nie istnieje.
Wbrew sobie zamarł w miejscu, przez jedną krótką chwilę nie mogąc się poruszyć. Przez jedną krótką chwilę czuł, jak jego serce zatrzymuje się w szoku po usłyszeniu takiego oświadczenia. Nie słuchał Murrowa przez kilka dni, nie śledził wiadomości – czy Zjednoczone Królestwo w końcu…?
Zanim zdążył zdać sobie sprawę z tego, co robi, z zaskoczonym wyrazem twarzy, Alfred cofnął się, stojąc koło szpary w drzwiach i zerkając do środka. Franklin tam był, tak samo jak ambasador w Wielkiej Brytanii, Joseph Kennedy.
- Teraz poświęcę moje starania temu, co wydaje mi się – powiedział Kennedy, twarz miał ponurą, a plecy wyprostowane – największą ideą dzisiejszego świata.
Franklin nic nie powiedział, a Alfred chwycił się framugi, czując, jak jego ciało drży.
- I to, aby pomóc panu, panie prezydencie, w utrzymaniu Stanów Zjednoczonych z dala od wojny – dokończył.
Długa przerwa. Alfred rozważał jego słowa. Ciągle się trząsł, co było kompletnie śmieszne. Powiedział sobie, żeby się uspokoić, przyciskając się do ściany i wpatrując w pokój. Kennedy mówił o państwie, nie o osobie. Nie było możliwości, żeby dowiedzieć się, czy naprawdę zniknął. Nie było właściwie powodu, żeby go to obchodziło. Alfred powinien być całkowicie zadowolony – skoro jego ludzie nie musieli nic robić. Nawet teraz tak wiele z nich nienawidziło Brytyjczyków. Więc nagła reakcja, to, co poczuł po tych słowach było nieco bardziej niż głupie. Zbyteczne. Powinno mu ulżyć.
- Nie wrócę do Wielkiej Brytanii – kontynuował Kennedy. – W tym momencie nie ma żadnej nadziei. To, co jest teraz istotne, to pozostanie z dala od tego konfliktu i odciągnięcie Amerykanów od Brytyjczyków, póki są jeszcze w jednym kawałku.
Kolejna pauza i Alfred zwlekał, zastanawiając się, czemu Franklin nic nie powiedział – czemu jego szef nic nie mówił? Oczywiście, z takimi myślami, jedynie kwestią czasu było to, że jego prezydent i szef jakoś zareaguje.
- Alfred – powiedział nagle Franklin i Alfred, zaskoczony, cofnął się odrobinę. – Nie stój w drzwiach. To dotyczy ciebie. Wejdź.
- Nie dotyczy mnie aż tak bardzo – wymamrotał Alfred, wystarczająco głośno, by jego szef usłyszał.
Został nagrodzony spojrzeniem.
Alfred, z poczuciem winy, otworzył drzwi do końca i wszedł do środka. Franklin nie uśmiechał się, ale miał odrobinę uśmiechu w oczach. Zatrzymał się parę metrów od dwóch mężczyzn. Kennedy go obserwował, nie wiedząc, kim mógł być ten młody chłopiec. Spojrzał na Franklina i Franklin wreszcie się uśmiechnął, kiwając głową w kierunku Alfreda.
- To jest ten, którego przysiągł pan bronić, panie ambasadorze.
Gdy Kennedy ponownie spojrzał na Alfreda, wciąż wyglądał na lekko zmieszanego. Alfred czekał na błysk zrozumienia i zajęło to tylko kilka chwil, zanim w oczach ambasadora pojawiła się iskra i ten wyprostował się jeszcze bardziej. Teraz rozumiał, kto przed nim stał, i jego usta zmieniły się w napiętą, zaciśniętą linię. Patrzył na uosobienie swojego kraju z podziwem i szacunkiem, ale z tym samym, dziwnie dziecinnym zdumieniem, które mieli wszyscy jego obywatele, kiedy pierwszy raz uświadamiali sobie, kim naprawdę był.
Kennedy postąpił krok do przodu, z twarzą ponurą lecz szczerą, i położył dłoń na ramieniu Alfreda.
- Ochronimy cię, moja ojczyzno.
Alfred nie powiedział nic, ale wodził spojrzeniem między Kennedym a prezydentem, który obserwował ich dwóch z nic nie zdradzającym wyrazem twarzy. Alfred przełknął ciężko i skinął głową ze zrozumieniem.
Anglia nie istnieje.
Anglia nie istnieje.
Anglia nie istnieje.
Dłoń ześlizgnęła się z jego ramienia i Kennedy cofnął się. On, podobnie jak wielu innych, nigdy nie był pewien, jak go traktować. Nie co dzień spotykało się swój kraj. Ameryka nigdy nie zazdrościł swoim ludziom zakłopotania.
Anglia nie istnieje.
Edward Murrow – amerykański dziennikarz radiowy i telewizyjny. Był głową CBS w Europie i pozostał w Anglii po wybuchu II wojny światowej, skąd relacjonował na żywo podczas najbardziej intensywnych nalotów Luftwaffe. Wszystko, co Murrow powiedział w tym prologu, zostało przez niego powiedziane w prawdziwych audycjach. „This is London" jest jednym z jego dwóch znanych fraz, zawsze zaczynał tak audycje.
CBS – Columbia Broadcasting System, główna stacja radiowa i telewizyjna w Stanach Zjednoczonych.
Joseph Kennedy – ambasador USA w Wielkiej Brytanii w okresie 1938-1940. Złożył dymisję pod koniec listopada 1940, przekonany, że UK przegra wojnę z Niemcami, zaś jedynym sposobem uniknięcia klęski Stanów Zjednoczonych jest izolacjonizm.
Notka: Pierwsza część mojego najnowszego tłumaczenia... Właściwie można ją traktować jako prolog, pozostałe są dłuższe. Mam nadzieję, że to opowiadanie urzeknie was tak samo, jak mnie ^^ I jeszcze że w tym rozdziale nie ma za dużo błędów, bo tylko rodzinę złapałam, żeby mi powiedzieli, czy zdania brzmią po polsku... Także jakby ktoś chciałby się podjąć bety, to zapraszam z otwartymi ramionami. Druga część jest już skończona, trzeba ją właśnie jeszcze tylko popoprawiać ^^
