Prawa do Bleacha i jego oryginalnych postaci, jak też bleachowego uniwersum, należą do Tite Kubo. Ja tu tylko konfabuluję.
O całości: Miała być miniaturka bez happy endu, ale postanowiłam oszczędzić moją bohaterkę. I nawet nie wiem kiedy, pojawiły się inne, równorzędne postacie, a potem wzięłam na warsztat bohaterów kanonicznych i objętościowo wyszło coś dużego.
I.
Właśnie mijała czwarta z najgorszych minut w jej życiu. A przynajmniej w życiu, które pamiętała. Bo wszystkie wspomnienia sprzed jej śmierci osnuwała mgła. Tak było przez ostatnie 47 lat, chociaż nie dałaby sobie uciąć ręki, że tyle już czasu tkwi w tym miejscu, niezmiennie czując się tu obco. Do dzisiaj od jej wspomnień oddzielał ją mur, albo raczej zasłona, przez którą, zamykając oczy, widziała zarysy twarzy, prawie czuła zapachy i z tyłu głowy niemal słyszała znajome głosy. Próby uchwycenia tych śladów przeszłości wyczerpywały ją i chociaż wiedziała, że prowadzą donikąd, nie mogła oprzeć się pokusie i jeszcze raz nie spróbować sięgnąć do swojego poprzedniego życia. Coś ją przyciągało, wzywało jej prawdziwym imieniem, którego teraz nie znała i dla tego uczucia, eksplodującego i rozchodzącego się po każdej komórce jej ciała, była gotowa zaakceptować zawsze następujące po euforii poczucie samotności i smutek, którego źródła przez prawie pół wieku nie potrafiła do końca ustalić. Smutek, który sprowadzał na nią prawie fizyczny ból i niezmiennie wywoływał w niej przekonanie, że dopóki nie sięgnie za zasłonę i nie pozna, kim się poprzednio urodziła, nigdy nie będzie szczęśliwa.
Często w tym momencie zaczynała śmiać się z siebie, niejednokrotnie przez łzy. Wiedziała, że każdy po przybyciu do Soul Society wciąż jest przyciągany przez świat, który zostawił za sobą, wydając ostatnie tchnienie. Zazwyczaj to odczucie wygasało – dla jednych po kilku dniach, dla innych po latach. Rozsądni tłumili tę potrzebę i skutecznie odzyskiwali wewnętrzny spokój, szybko aklimatyzując się w nowej rzeczywistości. Tak naprawdę nie spotkała nikogo, kto chciałby wrócić, i nie było w tym nic dziwnego. Żadna dusza nie pamiętała tyle ze swojego życia, by mieć do czego wracać i za kim tęsknić. Niepokój związany był bardziej ze znalezieniem się w nowej sytuacji, ale skoro nie było możliwości powrotu, to każda dusza akceptowała - zazwyczaj szybciej niż później - swoje przeznaczenie i skupiała się na przetrwaniu w Rukongai, porzucając niejasne strzępy wspomnień. Jedynym, co pamiętał każdy nowo przybyły do Soul Society, było jego imię. Każdy oprócz niej. I to był powód, dla którego nie odpuściła sobie tak jak każdy, ale ciągle, co jakiś czas próbowała uchylić zasłonę. Oczywiście nikomu nigdy nie przyznała się do tych masochistycznych, straceńczych prób. Wtedy nie przyjęli by jej do Akademii. Nikt nie słyszał jeszcze o Shinigami, który byłby nieszczęśliwy z powodu tego, kim jest.
Nie jest pewna dlaczego akurat teraz pomyślała o tym wszystkim. Moment był jak najbardziej niewłaściwy – kilka centymetrów od jej lewego policzka przeleciał Shinigami. Albo raczej to, co z niego zostało. Nawet gdyby się odwróciła, nie byłaby w stanie rozpoznać ciała kolegi z oddziału, no chyba że po jego Zanpakutō, ale nawet on zdążył się już rozpaść. To zdecydowanie nie był dobry moment na przemyślenia egzystencjonalne. Zaczyna jej wracać trzeźwość umysłu i automatycznym, wyćwiczonym ruchem wyszarpuje z pochwy swój miecz. I zamiera, bo nagle rozumie, dlaczego ścieżki jej umysłu poprowadziły ją do nieodkrytych wspomnień. Znów to czuje, tym razem już w każdej żyłce ciała, jakby endorfina rozlewała się po jej organizmie. Dobrze znane uczucie, jednoznacznie łączące się z poszukiwaniami jej poprzedniej tożsamości, imienia, z momentem, gdy jej palce dotykają już zasłony. Mimowolnie napręża wszystkie mięśnie – jej organizm od lat wie, co nastąpi za chwilę. Czeka na uderzenie bólu w miejscu, gdzie 47 lat temu miała jeszcze bijące serce. Po nim zawsze zaczynała wpadać w pustkę, traciła zdolność widzenia i obojętniała na wszystko wokół. Traciła wolę przetrwania, skoro i tak żyła nie swoim życiem.
Teraz nie może sobie na to pozwolić. Jeśli się zatraci jak zazwyczaj – zginie. I nagle uśmiecha się tak szeroko, że wykrzykujący rozkazy oficer nabiera przekonania, iż ze strachu zaczęła tracić zmysły. Ale ją to mało obchodzi, bo właśnie pierwszy raz, odkąd sięga pamięcią, czuje w sobie wolę przeżycia tak silną, że zaczyna odczuwać strach. Kolejna emocja rzadko ją dopadająca, której brak pozwalał jej do tej pory być tak skutecznym Bogiem Śmierci. W końcu łatwo ryzykować życie, przy okazji w słusznej sprawie, jeśli nie przedstawia ono dla właściciela większej wartości. Koledzy z oddziału, jak to zwykle mężczyźni, wyciągnęli mylne wnioski na temat jej zaskakującej odwagi. Nie wyprowadzała ich z błędu, a przy okazji uniknęła obecnej także w Gotei 13, jak w każdej armi, „fali" oraz innych wątpliwych przyjemności serwowanych słabym, strachliwym kadetom. Teraz jednak zaczyna drżeć jej dłoń spoczywająca na rękojeści i wcale nie jest jej do śmiechu. Strach paraliżuje, spowalnia wyuczone ruchy, osłabia celność. To spory problem, zwłaszcza jeśli musisz sobie z tym poradzić w ogniu walki, otoczona bezkształtnymi zwłokami weteranów Gotei, chwilę wcześniej widząc upadające na ziemię, okaleczone ciało porucznika Kiry. Nigdy by nie pomyślała, że jeden z jej ulubionych wyższych oficerów skończy bez połowy torsu, w pyle uliczki. Gorączkowo rozgląda się dookoła i spotyka rozbiegane oczy innych Shinigami. I dociera do niej, że z chwilą, w której tak jak oni zacznie u innych szukać pomocy, będzie martwa.
Jeszcze raz rzuca okiem dookoła, sama siebie pytając, jakim trzeba być potworem, by sprowadzić na dziesiątki, jeśli nie tysiące żołnierzy, taki rodzaj śmierci. I to śmierci ostatecznej. Ta myśl ją otrzeźwia. Nie zginie tu. I druga niepojęta myśl – będzie robić, co w jej mocy, by nie zginęli jej towarzysze. Pomysł o tyle zaskakujący, że nigdy nie myślała o tych postaciach w czarnych kimonach w takich kategoriach. Za czasów Rukongai obdarzała Shinigami nienawistnymi spojrzeniami, w których z czasem pojawił się szacunek dla ich mocy. W Akademii byli dla niej rywalami, chociaż dość szybko przestali stanowić godnych konkurentów. W oddziale z nikim się nie zaprzyjaźniła, bo za nikogo nie chciała być odpowiedzialna. Shinigami to nie wymagające troski dzieci – każdy jest odpowiedzialny za siebie. Teraz z niewiadomych przyczyn zaczyna czuć z nimi jakieś pokrewieństwo. I nie tylko dlatego, że jest, tak jak oni, śmiertelnie wystraszona. Jest jedną z nich, bo jest przekonana o swoim powołaniu Shinigami. Chyba pierwszy raz, stojąc na kamieniach zbryzganych krwią, nie czuje się samotna. I nie przeszkadza jej brzmienie nie swojego imienia, wykrzykiwanego przez 11. oficera.
Przestaje drżeć, unosi Zanpakutō i w tym momencie kończy się dla niej życie, jakie zna od 47 lat. Przed nią pojawia się biało umundurowany najeźdźca. Czuje bijącą od niego aurę naładowaną energią. Z którą za chwilę będzie miała okazję się zapoznać z bliska. Nie ma szansy na zablokowanie ciosu, ale moc która płynie w jej kierunku jakby iskrzyła się tysiącem odcieni błękitu. Instynktownie powinna się bać, ale jej bezruch nie wynika z przerażenia. Błękit jest piękny, jakby znajomy i ją woła, krzyczy do każdej komórki jej ciała. Po imieniu.
Bezgłośnie powtarza imię i je rozpoznaje, podobnie jak rodzaj energii, która w nią uderzyła. Jakby towarzyszyła jej od zawsze i kojarzyła się z domem. I nagle przypomina sobie, że już to widziała, instynktownie wie, co zrobić, by iskrząca się energia przepłynęła przez ciało nie wyrządzając jej krzywdy. Trenowała to z ojcem. Destrukcyjna siła opuszcza jej ciało i, nim traci przytomność, jest już rozpaczliwie pewna, że w poprzednim życiu była Quincy.
II.
W poprzednim życiu była naprawdę kiepską Quincy. Jej ojciec często powtarzał, drocząc się z nią, że posiada do tego wybitny antytalent. Chociaż mówił to ze śmiechem, już we wczesnym dzieciństwie zrozumiała, że bardzo go to martwi. Na początku myślała, że jest nią zawiedziony, nie mając innych dzieci, którym mógłby przekazać wiedzę całych poprzedzających go pokoleń. Potem odkryła prawdziwy powód jego niepokoju, i był to dzień, w którym zrozumiała, jak bardzo ojciec ją kocha.
Miała wtedy jakieś 9 lat i pierwszy raz w życiu, wracając przez park ze szkoły, zobaczyła ducha. Latami czekała na ten moment i od razu, w euforii, pobiegła powiedzieć o tym ojcu. Nie spodziewała się, że zareaguje on tak gwałtownie, przytulając ją do siebie ze łzami. Po dłuższej chwili odsunął się od córki i bez wstępów stwierdził, że teraz, nawet jeśli, przy jej nikłych zdolnościach, nie będzie w stanie walczyć z Hollowami, to przynajmniej nie umrze, nie wiedząc nawet skąd padł śmiertelny cios. Od tamtego dnia zaczęli treningi, sprowadzające się przede wszystkim do przeglądania starych rycin, pełnych informacji o technikach bitewnych i szkiców przedstawiających postacie w pelerynach. Widok pelerynkowych przodków, jak ich nazywała w myślach, by nie zranić uczuć ojca, który podchodził do tych spraw ze śmiertelną powagą, zawsze ją śmieszył. W miarę przeobrażania się z dziecka w nastolatkę, zaczęła tracić zapał do nauki, która zwyczajnie nie dawała żadnych efektów. Po prostu była w tym beznadziejna. Dopiero jako osiemnastolatka zobaczyła ledwie zarysy Hollowa, a raczej coś, co w rzeczywistości i tak bardziej przypominało miejscowe zagęszczenie powietrza, niż namacalną istotę. Uspokoiło ją to, bo miała teraz pewność, że w razie czego będzie wiedziała kiedy brać nogi za pas. Od tej chwili porzuciła trening, bo miała już w głowie inny plan na życie.
Pięć tygodni wcześniej poznała pewnego dwudziestolatka i obecność duchów w jej życiu była ostatnim tematem, na jaki chciała z nim rozmawiać. Musiała przyznać przed sobą, że tak naprawdę nigdy nie czuła powołania do eksterminacji przerażających potworów, a wielowiekową historię walk szlachetnych łuczników ze złymi duchami zwyczajnie miała gdzieś. Ćwiczyła z ojcem, bo widziała, że jest dzięki temu spokojniejszy. Zdawała sobie od zawsze sprawę ze swoich ograniczeń, a poza tym żyła w normalnym świecie. Była rozchwianą emocjonalnie młodą dziewczyną, która spontanicznie i bardzo nieudanie przefarbowała włosy na wściekły fiolet, uwielbiała Beatlesów i lody czekoladowe. Przez kilka tygodni, po osiemnastych urodzinach, zdarzało jej się wymykać po cichu z domu i zaszywać ze znajomymi na długie wieczory, w lokalach o wątpliwej reputacji. Pilnowała się, żeby matka nie wyczuła na jej ubraniu dymu papierosowego, aż po jakimś czasie uznała, że dla niej samej ten zapach także jest odpychający. Szybko stwierdziła, że może zrobić ze swoim życiem coś więcej. Wtedy w jej życie wszedł Shirō, który w trzynaście miesięcy wypełnił jej świat i którego zakrwawiona twarz była ostatnią rzeczą, jaką widziały jej oczy, zanim odgłosy giętego metalu i wrzaski ludzi zastąpił trzepot skrzydeł Piekielnego Motyla.
III.
Ostatnim razem były ludzkie krzyki, narastający huk i syreny. Teraz jest przerażająco cicho, chociaż w niej wszystko krzyczy. I tym razem jest pewna, że nie umarła, choć błękitny podmuch powinien rozmazać jej wnętrzności na okolicznych budynkach. Nie otwiera oczu, ale wie, że nie zobaczy dookoła rannych Shinigami. Słyszałaby ich jęki i błagania. Skoro jest cicho, to nie ma ciał, których cząsteczki zdążyło już wchłonąć Seireitei. Leży na placu sama i może spokojnie pogrążyć się w rozpaczy. Ma to, czego chciała. Wspomnienia minionego życia, o które walczyła od zawsze. I nie jest w stanie wyobrazić sobie, by w tej chwili jakakolwiek istota była od niej nieszczęśliwsza.
Natłok myśli, wspomnień i związanych z nimi emocji sprawia, że jest bliska histerii. Nie ogarnia nawet ułamka z tego. Wpada jej do głowy, że wykazała się skrajną głupotą, kiedy 47 lat temu zwyczajnie nie zdusiła kiełkującej, trudnej do opisania potrzeby, która to wszystko na nią dzisiaj sprowadziła. Soul Society trwa od tysiącleci i powinna wiedzieć, że ma uzasadniony powód, by nie obarczać dusz ich przeszłością. Żadna istota nie jest w stanie normalnie istnieć, żyjąc dwoma życiami. A jej przypadek jest tak beznadziejny, że odpycha od siebie konieczność zastanowienia się nad swoim położeniem. Nie musi się śpieszyć, nie boi się, że ktoś ją zaatakuje czy choćby tutaj znajdzie. Całe Seireitei wygląda na wymarłe. Nie otwiera oczu, bo ma wrażenie, że kolejne bodźce mogły by ją zabić. Pogubiła się we wszystkim i chociaż wie, kim była, w żadnym razie nie jest pewna, kim jest teraz i kim chce być, kiedy w końcu postanowi się podnieść z zakrwawionego bruku.
Mimowolnie zrywa się z ziemi i zastyga na kolanach w bezruchu. Shirō. Siedział obok niej w tym cholernym pociągu. Jest niemal pewna, że kiedy ostatni raz patrzyła w jego oczy, w całym tym zamieszaniu, wśród wrzasków, nie było już w nich życia. To znaczy, że jego też przeprowadził Motyl! Jest gdzieś tu w wielkim, aktualnie leżącym w gruzach, pełnym anonimowych dusz Soul Society. Mogłaby spróbować zaangażować przyjaciół. Gdyby ich miała. Nie ma co liczyć na drogę administracyjną czy Gotei, mają inne rzeczy na głowie. Nagle traci entuzjazm, patrząc przed siebie, na gruzowisko. Będzie miała problem ze znalezieniem swojego oficera na terenie Sereitei, jeśli w ogóle zdecyduje się go poszukać, co dopiero z odszukaniem duszy, przydzielonej do nie wiadomo którego okręgu… Nagle wybucha histerycznym śmiechem. Śmieje się ze swojej głupoty, a echo jej głosu rozchodzi się po pustych ulicach. Że też nie wpadła na to wcześniej. Mogłaby gnić z nim w jednej ruderze na obrzeżach Rukongai, spać obok niego w swoich koszarach, wpaść na niego na ulicy i nic by to nie zmieniło. Shirō, jeśli wciąż przebywa w Soul Society, jest duszą i nie ma opcji, by ją pamiętał.
IV.
Czarna rozpacz, która zaczyna ją pochłaniać, nie jest jej całkiem obca. Przypomina ostatni etap, który zwykle następował po euforii, w czasie jej prób zgłębiania poprzedniej tożsamości. Teraz wie, że obezwładniający smutek, którego pochodzenia do dziś nie znała, jest żałobą po Shirō. To dla niej zaskakujące, jak mało obchodzi ją jej pogmatwana sytuacja rasowa, a jak silnie przeżywa, w sumie po raz drugi, utratę szarookiego chłopaka sprzed pół wieku, o którego istnieniu pół godziny temu nawet nie wiedziała. Mogłaby teraz wszystko odpuścić, zamknąć się w sobie i płakać jak mała dziewczynka. Tyle, że nawet jej odrętwienie minie. Musi się pozbierać i zdecydować, co dalej. Nigdy nie była mazgajem, za to determinacji jej nie brakowało. Chociaż teraz nie potrafi myśleć o tym, jak o zalecie. Zawsze była uparta jak cholerni Quincy. No tak, to akurat ją w tej chwili rozśmiesza. Od zawsze miała też autoironiczne poczucie humoru, teraz będzie jak znalazł. Niespodziewanie łapie się na tym, że czarna pustka z jej serca zniknęła i jest nawet trochę na siebie zła, że to przeoczyła. Nie może sobie teraz pozwolić na ignorowanie czegokolwiek, jeśli ma dojść sama ze sobą do jako takiego ładu.
Znów zamyka oczy, zaczyna głębiej oddychać. Chociaż robiła to tysiące razy, teraz czuje niepokój, jakby znowu była kadetem na sali treningowej. Po chwili otacza ją mlecznobiała poświata i z ulgą stwierdza, że z jej Reiatsu wszystko w porządku. Słyszy także cichą, uspokajającą muzykę swojego Zanpakutō. Więc jednak to się nie zmieniło. Czuje wielką ulgę, której się nie spodziewała. Do dziś chyba nie zdawała sobie sprawy, ile moc Shinigami dla niej znaczy. Wpada jej do głowy, że gdyby straciła kontakt ze swoim mieczem, czułaby się okaleczona. Z drugiej strony nie powinna się dziwić swojej reakcji. Prawdziwą radość tutaj, w Soul Society, czerpała jedynie z możliwości korzystania z magii swojego Zanpakutō, zrodzonego z jej duszy. Przypomina sobie, że powinna coś jeszcze sprawdzić. Nigdy tego nie robiła, albo raczej nigdy nie robiło tego jej aktualne, duchowe ciało. Prawdę mówiąc nie zakładałaby się, czy to w ogóle możliwe. Ale raczej nie ma we wszechświecie osoby, z którą mogłaby to skonsultować.
Ponownie się skupia i sięga głęboko, do wszystkich zakamarków swojego duchowego ciała. Przychodzi jej do głowy, że to naprawdę głupi pomysł, ale kontynuuje, choć bez większych nadziei. I nic. Po błękicie, który przeszywał chwilę temu każdą jej komórkę, nie pozostał nawet ślad. Tego się mniej więcej spodziewała, w końcu gdyby miała nadal w sobie siłę, która niecałą godzinę temu prawie ją rozerwała na kawałki, to wiedziałaby o tym. Coś jej jednak zostało. Doskonale wie gdzie i jak szukać u siebie błękitnej mocy, a wcześniej potrafiła przekierować i uwolnić strumień energii. I chociaż robiła to pierwszy raz w jej obu życiach, a procedurę znała tylko z wykładów ojca, wyszła z tego bez zadrapania, jedynie tracąc na chwilę przytomność. Wie, jakiej techniki użył jej przeciwnik, ile czasu zajęło mu przygotowanie ataku, ile siły go to kosztowało, jak długo musiał się regenerować, by ponownie uderzyć. Poznała nazwy, szkice i schematy, większość mogłaby sobie przypomnieć. Chociaż nie ma w niej odrobiny roziskrzonej mocy, może bardzo wiele zmienić, zależnie od tego, jaką podejmie decyzję. Jest chodzącą encyklopedią Quincy.
V.
Wreszcie zaczyna przypominać dawną siebie. Podejmuje decyzję, że nie ruszy się z tego głupiego placu, dopóki czegoś sensownego nie postanowi. Bo dokąd miałaby pójść? Po pierwsze - nie ma żadnego rozeznania taktycznego. Kiedy marnowała czas na użalanie się nad sobą, jej towarzysze broni walczyli z najeźdźcami. Trzeźwy obserwator powiedziałby, że raczej robili za mięso armatnie, ale ona w tej chwili boi się myśleć o tym pod takim kątem. Bo jeśli za moment dowie się, że Gotei już nie ma, to nie jest pewna, czy to przeżyje. Odpycha takie myśli. Jeśli oddziały uległyby wrogowi (bo opcja złożenia broni dla członków Gotei nie istnieje), na ulicach pełno byłoby biało umundurowanych Quincy. Przypomina sobie, że kapitan Hirako nazwał ich 'Vandenreich', ale nawet teraz ta nazwa nic jej nie mówi. Z drugiej strony może celem inwazji było zwyczajnie zrównanie Soul Society z ziemią, a nie jego zajmowanie. Tyle, że do zrównania z ziemią temu, co widzi dookoła, jeszcze daleko. Fakt, wiele budynków to ruiny, musiało zginąć wielu Shinigami, ale dotyczy to tylko Seireitei. Patrzy w bok, na leżące poniżej Inuzuri i nie dostrzega żadnych zniszczeń, dymu, nic świadczącego o prowadzeniu tam walk. Zapewne oddziały stacjonujące w granicznych okręgach, jeśli na czas nie otrzymały wezwania do Seireitei, nawet nie wdały się w walkę. Uspokaja samą siebie. W końcu jest jeszcze Korpus Kidō. No i wszechkapitan, który na pewno, jak zawsze, cały ten bajzel ogarnie. To wszystko nie musi oznaczać takiej katastrofy, na jaką wygląda. Gdzie w takim razie do cholery są wszyscy?
Chce wstać i wreszcie ruszyć się z miejsca, ale nadal nie wie, co ma powiedzieć pierwszej napotkanej osobie. I ma nadzieję, że to nie będzie jej kapitan, bo pod jego wzrokiem zawsze czuła się odarta z tajemnic. Shinji Hirako tak działa na ludzi. Chociaż zawsze go szanowała, podziwiała i – musi to przyznać – naprawdę lubiła, unikała go jak ognia, bo bała się, że z miejsca rozgryzie sekret związany z jej desperackimi ucieczkami w przeszłość. A teraz, niezależnie od tego, co postanowi, nie ma ochoty opowiadać historii swojego quincy'owego życia, stąpając w kałużach krwi Shinigami. To zdecydowanie nie będzie dobry pomysł. I nagle uświadamia sobie, że już zdecydowała. A właściwie nawet nie brała pod uwagę innej opcji, niż powrót do oddziału. W sumie mogłaby zniknąć. Ma ten komfort, że nikt by jej nie szukał, a zresztą po Shinigami nie zostają ciała, których można by się nie doliczyć. Mogłaby zaszyć się gdzieś na ziemi i… Nie, to bardzo zły pomysł. Zaczęłaby szukać śladów po bliskich, odnajdywać żyjących znajomych, odwiedzać znane jej miejsca i popadłaby od tego w obłęd. Ma w sobie jeszcze tyle instynktu samozachowawczego, że nawet nie bierze tej ewentualności pod uwagę. Wróci do oddziału…i co dalej? Nie wie, kogo zastanie wśród żywych, w jakim stanie jest Gotei, co z Centralą 46. Nie musi na wstępie opowiadać o tym, że jej prapradziadek nosił gustowną pelerynę i zdarzało mu się ustrzelić Shinigami. Ale jeśli Vandenreich pozostawili kogoś przy życiu, to wrócą. Tyle wie o Quincych, że nie uznają półśrodków, a w takim razie jej wiedza może stanowić o przetrwaniu Soul Society.
Przychodzi jej do głowy, że chyba powinna uważać to za niewłaściwe. Właśnie zdecydowała się przekazać w ręce Shinigami informacje, które mogą unicestwić ludzi, z którymi powinna czuć pokrewieństwo. Hmmm… Ludzi którzy chwilę temu bez mrugnięcia okiem mogli ją zmienić w duchowe cząsteczki, niesprowokowani dokonali inwazji i niemal eksterminowali Bogów Śmierci. Tak… jakoś ciężko myśleć jej o Vandenreich jako o bezbronnych ofiarach. A poza tym jest Shinigami, 17. oficerem 5. Oddziału i nie ma w zwyczaju rozczulać się nad sobą.
VI.
Jakieś trzy przecznice za placem spotyka wreszcie pierwszych ocalałych. Wnioskuje po mundurach, że pochodzą z różnych oddziałów. Nie widzi nikogo z 5. Może to i dobrze, nadal nie ułożyła sobie w głowie, co chce powiedzieć. Ale za chwilę dopadają ja złe przeczucia – co jeśli jej oddziału już nie ma? Karci się w duchu, od takiego myślenia potrzebnej siły jej nie przybędzie. Rozpoznaje jednego z mężczyzn, tego z długimi czarnymi włosami, teraz w nieładzie. Przesiedziała obok niego w Akademii 3 lata, bodajże na teoretycznych wykładach z Kidō. Wiedziała, że jest teraz oficerem, ale nie miała pojęcia, że przyjęli go do 11. Oddziału. Rzeczywiście, w Kidō był naprawdę beznadziejny. I za cholerę nie potrafi sobie przypomnieć jego imienia. Ani nazwiska. Naprawdę stała się strasznym gburem. Chyba Hai…cośtam. Haito? Hayame?
- Keiko Soichi, 17. oficer z „piątki", nie? No nareszcie jakiś inny oficer, może łaskawie podzielisz się z nami informacjami? Bo chwilę przed tym cholernym deszczem straciliśmy łączność ze swoimi oddziałami… W ogóle jakąkolwiek łączność…
No to pięknie, jeśli ona wygląda na najlepiej poinformowaną, to nie jest dobrze. Pierwszy raz zdarza się jej też być w takiej sytuacji najwyższą stopniem. Swoją drogą, skąd ten z „jedenastki" pamiętał jej nazwisko i rangę? W sumie siedział obok niej 3 lata. Chyba musi przyznać przed sobą samą, że jest upośledzona w zakresie relacji interpersonalnych. Wygląda na to, że powinna objąć dowodzenie, szkoda, że nie wie, gdzie kierować swój „oddział". Trzech z 11., po dwóch z 7. i 3. Nie jest źle. Pociesza się, że mogła trafić na „czwórkę", ale musi w duchu przyznać, że jeśli spotkają zabłąkanego Quincy klasy tego, który ją zaatakował, skończą marnie. I nie jest pewna, czy ona sama byłaby w stanie powtórzyć swój wyczyn.
- Hej, 17. oficerze?! A chrzanić protokół… Keiko, zdecyduj łaskawie, gdzie mamy się do cholery kierować, bo tkwimy na środku pustego placu i z tego co zapamiętałem na taktyce, nie jest to wymarzona pozycja obronna.
- Eee… Ha..ime..? Ruszyć się łaskawie pod tamten mur, na prawo. Gdzie koncentrowała się walka zanim straciliście łączność?
- Przed koszarami 1. Oddziału, chyba aktywnie włączył się wszechkapitan, ale ostatnia transmisja była niewyraźna. I Hayato. Dla przyjaciół Taku, 19. oficer 11. Oddziału, chociaż możliwe, że ja powinienem dowodzić, bo widziałem jak przynajmniej 6 starszych rangą z „jedenastki" zmieniło się w duchowe cząsteczki. A jak w twoim oddziale?
Mężczyzna sili się na luzacki ton, ale ona wyczuwa w jego głosie napięcie. On też nie ma pojęcia, co się dzieje. Równie dobrze Hayato może być już 10., albo 3. oficerem. A ona nie ma czasu myśleć, co z jej ludźmi. Była otoczona kolegami z oddziału, a obudziła się na pustym placu. Dlatego woli się nie zastanawiać, gdzie podział się jej spanikowany 11. oficer i jego podwładni.
- Dobra, idziemy pod koszary „jedynki". Nie wiem, co z moimi, jakąś godzinę temu obudziłam się na pustym placu. Widocznie… yyy… oberwałam w głowę i… hmm… odpłynęłam na chwilę. No i minął mnie deszcz.
- Wiele nie straciłaś. Mniej więcej od godziny snujemy się w poszukiwaniu wyższych oficerów, informacji, czegokolwiek. Chodzi plotka…że Quincym chodziło tylko o dowództwo. Jeszcze zanim padła łączność było ostrzeżenie dla kapitanów, coś o Bankai. Nie zrozumiałem. Szukali kapitanów, obrywało się tym pechowcom, którzy im weszli w drogę, ale sami nie atakowali szeregowych, ani młodszych oficerów.
O cholera! Ona zrozumiała o co chodziło. Tym Vandenreich wydaje się, że mogą przejąć Bankaie! Ale to niemożliwe. Nie mogą posiadać dostatecznej mocy duchowej, by zniewolić część duszy kapitana Gotei. Bo tym przecież jest pełne uwolnienie – emanacją ostatecznej siły Zanpakutō, zrodzonego z duszy Shinigami. Używający medalionu musiałby być niezwykle potężny, by uwięziony Bankai go nie ukatrupił na miejscu. Musiałby sam być Shinigami, albo być nieśmiertelny…jak bohaterowie z legend spisanych w książkach jej ojca… No bez żartów. Medaliony też pochodzą z tych samych legend i żaden Quincy od stuleci ich nie widział. A tydzień temu myśleliśmy, że Quincy są na wyginięciu. A jeśli nieśmiertelni, mroczni wojownicy z opowieści ojca (którymi nawet Quincy na dobranoc straszyli swoje dzieci), są równie nierzeczywiści? Soul Society… a nawet wszystkie znane i nieznane wymiary mają poważne kłopoty. Odwraca się do Shinigami i nawet nie próbuje udawać spokojnej.
- Hayato. Rusz chłopaków, żeby nie wiem co się nie działo, musimy skontaktować się z którymkolwiek kapitanem.
- Taaa… Łatwo powiedzieć. Swoją drogą, szybko się wczuwasz w rolę dowódcy, Keiko Soichi.
- Shigeko… dla przyjaciół Shigeko. Dla ciebie – 17. oficer, Shigeko Soichi. A teraz ruchy.
VII.
19. oficer 11. Oddziału, Taku Hayato nie zadaje dodatkowych pytań, chociaż widzi, że coś się w niej zmieniło. Jest wystarczająco długo w Gotei, by wiedzieć, kiedy nie ma czasu na pogawędki. Zresztą dzisiaj w każdym coś się zmieniło, każdy zobaczył coś, co nim wstrząsnęło. W cholerę - niewykluczone, że on sam położy się dzisiaj spać, o ile nie wpadną na jakiegoś pokręconego Quincy, jako 10. oficer. Co nie zmienia faktu, że piekielnie intryguje go odmiana w zachowaniu tej dziewczyny. Nie chodzi o jej rzeczowy ton, zdecydowanie czy wyczuwalną odwagę, bo taka była zawsze. Ale do dzisiaj, a zna ją ponad 20 lat, była bardziej zaprogramowaną maszyną niż człowiekiem. Byłby zdziwiony, gdyby zapamiętała jego imię, bo sam poddał się po prawie 3 latach prób (za czasów szkolnych) wciągnięcia jej w rozmowę. Zawsze trzymała się z boku, zdawała się nie zauważać obecności innych, no może poza treningami, kiedy (pomimo swojej drobnej postury) spuszczała bez litości ostry łomot innym kadetom. Całkowicie odpływała, nie mógł tego nie zauważyć z krzesła obok, kiedy rzucała zaklęcia Kidō. To było prawdziwą zagadką, bo sam był w tym beznadziejny. Na początku wpadł nawet w depresję, bo zdał sobie sprawę, że bez tego ma małe szanse na zostanie oficerem. A potem porwało go Zanjutsu i dzięki temu udało mu się dostać do oddziału Zarakiego. Nadal uważał kapitana za czubka i sadystę, połowa oddziału podchodziła pod tę kategorię, ale przy tym był gotowy w każdej chwili za nich zginąć. I nie potrafił tego wyjaśnić. Do dzisiaj dziecinnie wierzył, że jak Kenpachi, wszyscy oni są nieśmiertelni, prawdziwi Bogowie Śmierci. Przy tym zżył się z chłopakami i nie wyobrażał sobie, by w innej dywizji mogło istnieć podobne poczucie braterstwa. W nim się coś dzisiaj zmieniło, kiedy zobaczył tych sześciu oficerów, z których połowa mogła być po wczorajszej nocnej posiadówce nadal lekko niedysponowana, padających na ziemię i zmieniających się w migoczący pył. Jutro nic nie będzie takie samo.
Szybko wraca myślami do Soichi. O co biega z tym imieniem? Shigeko. Już chce pociągnąć temat, zadać pytanie, ale widzi, że dziewczyna jest myślami zupełnie gdzie indziej. Wygląda, jakby intensywnie coś analizowała. No i jest reszta chłopaków. Taku przychodzi do głowy ,chociaż zazwyczaj nie jest tak domyślny i taktowny, że nie powinien jej wypytywać przy obcych Shinigami, zwłaszcza, że pewnie będzie miała opory przed rozmową z nim, a zna go - chociaż w jej przypadku to za dużo powiedziane - prawie połowę życia. Nagle wpada mu do głowy, że nawet jeśli nie zapyta, to dziewczyna sama w końcu zechce wyrzucić to z siebie. W końcu zachowuje się dzisiaj zupełnie jak nie ona.
Została im jeszcze do przebiegnięcia jedna ulica i powinni znaleźć się przy lewym krańcu dziedzińca, tuż obok wejścia do koszar 1. Oddziału. Tyle, że już stąd widzi piętrzące się masy gruzu. Mniej więcej w miejscu, gdzie był dziedziniec, teraz prawdopodobnie znajduję się wielki krater, którego krawędzie wystają ponad fundamenty zawalonego muru. Wie, że nie muszą już biec dalej, bo eksplozja, która wytworzyła potężną dziurę, pochłonęła też połowę budynków „jedynki". Natychmiast słyszy przed sobą głos Shigeko Soichi.
- Zmiana planów. Odbijamy w prawo. Najbliżej mamy do koszar 5. Oddziału.
VIII.
Nie jest pewna, czy zdoła utrzymać nad sobą panowanie, a nie może pozwolić, by nerwy puściły jej przy „podwładnych". Są wystarczająco wystraszeni, no może poza Hayato, który nadzwyczaj dobrze się trzyma i jest całkiem pomocny. W końcu jest z „jedenastki". Nie jest do końca pewna, czy dobrze robią, zawracając sprzed kwatery głównodowodzącego, ale co mieliby robić na gruzowisku? Nie trzeba być geniuszem taktyki, by wiedzieć, że żaden dowódca nie urządzi sztabu w takim miejscu. A rzeczywiście najbliżej mają do jej koszar. No i ma nadzieję, że w miarę szybko odnajdzie kapitana. Szczerze przed sobą przyznaje, że jednak z nim wolałaby o tym wszystkim rozmawiać. Przychodzi jej do głowy, że w jakiś sposób mógłby ją zrozumieć, w końcu sam przywdziewa maskę. Na początku ją to przerażało, dawał o sobie znać wrodzony u Shinigami lęk przed mocą Hollowa. Ale co w tym złego, że sięga się do arsenału wroga, jeśli wróg nie pozostawia innego wyjścia. W dodatku wbrew własnej woli – całe Soul Society zna na pamięć historię zdrady Aizena Sōsuke. Shinji Hirako ją zrozumie i będzie wiedział, co trzeba robić. Nie potrafi sobie go wyobrazić bezradnego.
Widzi budynki 5. Oddziału. Z ulgą wypuszcza powietrze, są w zasadzie nienaruszone. Dopada do drzwi i spokój ją opuszcza. Jeśli spodziewała się tłumów Shinigami, choćby rannych i wzywających pomocy, to się przeliczyła. Nie ma żadnych rannych, na dobrą sprawę nie widziała ich też na ulicach. Koszary są prawie puste. W sali wspólnej widzi grupę wystraszonych szeregowych. Nie zatrzymując się, pyta o kapitana. Jest w swoim biurze i wygląda na to, że dobrze trafiła. Biuro „piątki" jest teraz kwaterą główną.
Odwraca się, dogania ją Hayato, Shinigami z „trójki", „siódemki" i „jedenastki" wmieszali się w tłum w poszukiwaniu informacji. W sumie, jej też przydałyby się jakieś wieści. Od tego, jak wygląda sytuacja, zależy co powinna przekazać dowództwu. W tej chwili słyszy za sobą głos Hayato i dziękuje losowi, że ma go ze sobą.
- Soichi, nie jest dobrze. Gotei jest zdziesiątkowane, Centrala 46 już nie istnieje. Wygląda na to, że z twojego oddziału…zostało to, co widziałaś w sali wspólnej. Chodzą plotki, że kapitan Zaraki mocno oberwał, ale jakoś nie wierzę. Soichi… Ludzie mówią, że wszechkapitan poległ.
To zatrzymuje ją w miejscu. Nie ma takiej opcji, przecież właśnie biegną do sztabu, więc oczywiste, że tam zastaną Yamamoto. Ludziom się po prostu miesza w głowach od tego wszystkiego.
- Czy ty siebie słyszysz? Jakby Stary zginął, to po nas też zostałby popiół. Przecież gdyby Vandenreich pokonali Yamamoto, to mogliby z nami wszystko…
- Ty nie widziałaś tego deszczu. I komunikacja padła. Gdybyśmy tylko dostali łomot, to w tej chwili przegrupowywalibyśmy się i sztab planowałby kontratak. Tak zawsze robiło Gotei. A oni od godziny nie są w stanie przywrócić łączności. Jest bardzo źle, Soichi.
Nie pozwala mu kontynuować, bo nie ma na to czasu. Wpadają do kwatery „piątki", aktualnie tymczasowego sztabu dowodzenia. W holu jest pełno ludzi, wielu oficerów. No tak – teraz sobie poczeka, bo nie ma pomysłu, jak wcisnąć się do biura i nie trafić za to pod sąd wojskowy. Po chwili z gabinetu wychodzi kapitan Ukitake, a za nim kapitan Hirako. Od razu wyłapuje ją wzrokiem w tłumie ludzi i wywołując w niej narastający niepokój, wzywa do siebie.
IX.
Wchodzą do środka i kapitan zamyka za nią drzwi. Są sami, a za ścianą kotłuje się tłum wyższych oficerów.
- Keiko Soichi, jeśli ty pojawiasz się w sztabie, wnioskuję, że jesteś najstarszym oficerem z grupy wysłanej do 19. strefy? Mogę założyć chyba, że jedynym oficerem. Nie mieliśmy żadnych raportów z tamtej części miasta.
Cała sztywnieje. Nagle dociera do niej, co musi myśleć jej dowódca. Ocalała jako jedyna, poległo może nawet kilkunastu wyższych rangą oficerów. To znaczy, że albo uciekła, albo jeszcze gorzej…
- Ehh… 17. oficerze, nie spinaj się tak. Potrzebuje rzetelnych informacji o stanie oddziału i nie doszukuj się żadnych ukrytych insynuacji. Żaden mój oficer do tej pory nie okrył swojego imienia hańbą i nie dopuszczam do siebie myśli, by dzisiaj mogło się to zmienić, Keiko Soichi.
Nie okrył swojego imienia hańbą. Bardzo dobry wstęp, teraz ma ochotę rzucić się głową w przepaść. Nie wie od czego zacząć, więc po prostu wypala.
- Shigeko Soichi, kapitanie.
Po jego reakcji, chociaż prawie niewidocznej, wie już, że jej kapitan zorientował się, że stało się coś ważnego. Przygotowuje sobie w głowie przemowę, świadoma, że powinna zacząć wyrzucać z siebie słowa, ale nie może otworzyć ust. Shinji Hirako, ku jej zdumieniu, udaje że nie usłyszał ostatniego, ale jednocześnie ma wrażenie, że dowódca intensywnie myśli. Bierze kartkę, coś na niej zapisuje i składa na pół, odwraca się.
- Tak, rzeczywiście, Shigeko Soichi. Wygląda na to, że jesteś teraz moim 9. oficerem, chociaż siedmiu przed tobą jest ciężko rannych, w tym wicekapitan Hinamori. Ewakuowaliśmy ich. De facto będziesz jakiś czas pełnić obowiązki mojego porucznika, na kartce masz swój przydział. Dlatego powinnaś wiedzieć, że tymczasowo ja oraz kapitanowie Ukitake i Unohana wspólnie przejęliśmy obowiązki głównodowodzącego.
- Kapitanie Hirako, jest coś, o czym…
- Nie teraz, domyślasz się, że mam sporo na głowie i kiedy wszystko się uspokoi zdasz mi raport. Na kartce z przydziałem masz niezbędne informacje, by objąć w moim zastępstwie tymczasowo 5. Oddział. Chwilę temu do sztabu dotarła grupa kadetów piątego roku. Wyczyn godny podziwu, biorąc pod uwagę, że po Akademii zostały zgliszcza, a mieli do przejścia całe Seireitei. Teraz czekają w koszarach obok, powiedziałem im, że wyślę po nich kogoś. Włącz ich do oddziału, a ich samozwańczego dowódcę zrób oficerem. Mamy sporo vacatów, a chłopak ma potencjał. Przekaże ci też resztę informacji.
Ostry ton, którym jej przerywa, nie pasuje do jego spojrzenia. Jakby chciał uciszyć ją wzrokiem, ale nie skarcić. Jakby zabraniał jej mówić tu i teraz. O ile dobrze rozumie jego intencje. Tak czy inaczej nie ma wyjścia – zamyka się i słucha dowódcy, z każdą chwilą dziwiąc się bardziej. Teraz naprawdę nie wie, co jeszcze mogłoby ją dziś spotkać i bardziej nią wstrząsnąć. Przyjmuje rozkazy, oddaje honory zgodnie z regulaminem i wychodzi. Na korytarzu spogląda na kartkę z przydziałem. „Hueco Mundo".
Prawie spada ze schodów. Po jaką cholerę mam iść do Hueco Mundo? I to jeszcze ciągnąć tam cały oddział. W dodatku zdziesiątkowany. A właśnie, przypomina sobie o rekrutach. Ponoć mają dla niej szczegółowe informacje. Ten kadet musiał naprawdę zrobić wrażenie na kapitanie, skoro przekazał mu dla niej wytyczne, a kapitan nie myli się co do ludzi. Wchodzi do koszar, w których zrobiło się tłoczniej. Część oficerów przeniosła się tu ze sztabu, a ona nie zna nawet nazwiska osoby, której szuka. Hayato także zniknął jej z oczu, pewnie wrócił do oddziału. Przeciska się przez Shinigami i jak głupia wypytuje przypadkowych żołnierzy o grupę kadetów. Ktoś woła ją po nazwisku, odwraca się i jest tak zaskoczona, że prawie słyszy, jak jej opadająca szczęka uderza o podłogę.
- Oficer Soichi!? Tutaj! Podobno 5. Oddział nas przygarnia, co bardzo mnie cieszy. To były najdłuższe dwie godziny mojego życia i z przyjemnością przekazuję dowództwo nad tymi niedoszkolonymi łajzami. A tak, przepraszam, jeszcze nie weszły mi w krew regulaminowe zachowania. Shirō Ashige, dotychczasowy samozwańczy dowódca tej bandy.
