Sara nie widziała swej macochy od trzech miesięcy. Zdziwiła się, jak bardzo może postarzeć się kobieta w średnim wieku przez zaledwie kilkanaście tygodni - Irene wyglądała jak wiedźma. Jej pierwsze słowa wyjaśniły zresztą wszystko.
- Wybacz, że po ciebie zadzwoniłam o tej porze - powiedziała - Nie wytrzymałabym po prostu kolejnej takiej nocy. Muszę się przespać choć parę godzin.
- A co się stało?
- Toby jest chory. Od tygodnia gorączkuje, szczególnie nocami i jest wtedy bardzo niespokojny. Twój ojciec jest w podróży służbowej, a ja już upadam na nos.
Słowa macochy zaniepokoiły Sarę.
- Co mówił lekarz?
Irene westchnęła.
- Niewiele. Widzisz, niedawno Toby'ego ugryzło jakieś zwierzę. nie wiem jakie, on twierdzi uparcie, ze nic nie pamięta. Dostał szczepionkę przeciw wściekliźnie, pewnie to reakcja poszczepienna. Doktor Owens kazała dać mu aspirynę i nie przejmować się. Łatwo mówić.
Przeciągnęła ręką po czole.
- Posiedzisz przy nim, Saro? On bardzo cię kocha, wiesz...
- Wiem.
Macocha nie musiała jej tego mówić. Toby uwielbiał starszą siostrę i płakał całymi dniami, gdy wyprowadziła się z domu. Spędzała z nim każdy weekend, zabierała do Disneylandu i do kina, ale jemu wciąż było mało.
- Oczywiście że posiedzę przy nim. Idź spać.
- Dziękuję ci, Saro. jesteś aniołem. Nie wiem, co ja bym zrobiła bez ciebie.
Młoda dziewczyna weszła na górę, do pokoju brata, oświetlonego słabiutkim blaskiem "magicznej lampy". W gęstej oliwie wypełniającej wnętrze szklanej bańki wirowały drobiny brokatu, podświetlone od spodu kilkoma diodami. Toby bał się ciemności, więc lampki nigdy nie gaszono.
Rozgorączkowany pięcioletni chłopczyk leżał w łóżeczku, rzucając niespokojnie głową przez sen i mamrocząc coś po cichu. Sara usiadła przy nim i zapatrzyła się na ście wyglądał na bardzo chorego, bardziej niż kiedykolwiek w swym krótkim życiu.
- Doktor Owens chyba wie, co mówi- pocieszyła się Sara i poprawiła kołdrę, okrywającą chłopca. Choć starała się, by jej dotyk był maksymalnie delikatny, Toby obudził sie natychmiast.
- Mamo...
- Ćśśś... To ja, Sara.
- Sara - chłopczyk zwrócił ku niej błyszczące gorączką oczy. Przez chwilę oddychał ciężko, potem wysunął spod kołdry rozpaloną rączkę i ścisnął nią dłoń siostry.
- On bardzo cierpi, Saro.
- Kto? - nie zrozumiała. Toby szeptał dalej:
- Jest w rękach swoich wrogów. Pokonali go, ale nie mogą złamać.
To nie są słowa małego dziecka! O czym on mówi?!
- Toby...
- Czuję jego ból... Czasem słyszę jak jęczy. Woła cię. "Saro, Saro..."
- Kto mnie woła?
- Stałaś się jego najgorszym nieszczęściem. Jak mogłaś mu to zrobić?
- Komu? - Sara czuła, że jeszcze chwila, a postrada zmysł. Miała ochotę potrząsnąć chorym dzieckiem, ale byłoby to zbyt absurdalne.- Toby, o kim ty mówisz?
Chłopiec zamknął oczy i przez chwilę oddychał ciężko. Myślała już, że zasnął, ale poruszył ustami. Dopiero po kilku minutach wydobył się z nich szept:
- On znowu cię woła. Saro... Saro...
- KTO?! Na miłość boską, Toby, kto?!
- ... Jareth.

Sara poczuła, że oblewa ja zimny pot. Jak to możliwe? Nigdy nie wspominała Toby'emu o tym, co zdarzyło się gdy miał ledwie rok, Skąd on...? Chciała coś powiedzieć, cokolwiek. Ale chłopczyk patrzył na nią tak oskarżycielsko...

- Bardzo go skrzywdziłaś, siostro.

- Ja? Jego? - Sara odzyskała wreszcie głos - Co ty opowiadasz? Skąd w ogóle wiesz o Jaretcie?

Toby ponownie przymknął oczy.

- Ja wszystko pamiętam - wyszeptał - A on odwiedzał mnie przez te wszystkie lata.

- CO?!

- Zakradał się tu w nocy i śpiewał mi do snu. A teraz grozi mu wielkie niebezpieczeństwo.

- Zaraz, zaraz - dziewczyna przetarła gwałtownie twarz dłońmi - Nawet jeśli to wszystko prawda, to niby dlaczego miałabym się nim przejmować? Porwał cię, próbował mnie zabić nasyłając na mnie czyszczarkę korytarzy, podrzucił mi zatrutą brzoskwinię... Musiałabym upaść na głowę, żeby przejmować się jego losem. Nawet jeśli rzeczywiście ma obsesję na moim punkcie, jak twierdzisz, mnie to nic nie obchodzi.

Chwilę oddychała głęboko, usiłując się uspokoić.

- Jest w niewoli? - spytała wreszcie. Toby przytaknął.- No to się doigrał i ma to, na co zasłużył.

Usiadła znowu, próbując się uspokoić. Chłopczyk westchnął.

- Jeśli Jareth umrze, to ja też...

- Co ty mówisz? - przeraziła się.

- Nasze losy połączyły się na zawsze tego dnia, gdy zażądałaś żeby mnie zabrał.

- Toby...

- Nie mam ci tego za złe, siostrzyczko. Naprawdę. Każdy czasem powie coś, czego tak naprawdę wcale nie myśli. Chodzi o to, że zostaliśmy połączeni, ja i Jareth, i jeśli on umrze, moje serce też przestanie bić.

Sara poczuła, że włosy na karku jeżą się jej pod wpływem tych słów, wypowiedzianych z niezachwiana pewnością. Czuła, że Toby mówi prawdę i w bezsilnej złości przeklęła Króla Goblinów za wszystkie kłopoty, które jej sprawił. Były one zresztą niczym, jeśli w grę wchodziło zdrowie i życie ukochanego braciszka.

- Co mam zrobić, żeby ci pomóc?

- To nie mnie musisz pomóc, a Jarethowi.

- Jak?

- Znajdziesz sposób. Jesteś mądra i odważna,

- Ależ, Toby - dziewczyna poczuła, że zbiera się jej na płacz - Ja nawet nie wiem, jak dostać się do Podziemia. Zeszłym razem zabrał mnie tam Jareth... Ja nie umiem czarować.

Chłopiec zebrał wszystkie siły i usiadł.Jego wyczerpane gorączką, wątłe ciałko dygotało, gdy wskazywał palcem na półkę z zabawkami.

- Tam leży kryształ. Daj mi go.

Sara wstała i podeszła do półki. Między pluszowym misiem a figurką Transformera leżała lśniąca wszystkimi barwami tęczy kula wielkości średniego jabłka. Ujęła ją i zważyła w dłoni. Znała podobne. Król Goblinów używał ich do swych czarów i gdyby do tej pory nie wierzyła w słowa brata, teraz by się to zmieniło. Podała kulę chłopcu. Podniósł ją do oczu i obrócił lekko.

- Tak, teraz jest właściwy czas - powiedział. Zebrał wszystkie siły i nagle wykrzyknął - Beetlejuice! Beetlejuice! Beetlejuice!