Witam wszystkich po tak długim czasie. W końcu udało mi się wrócić z nowym ficzkiem. Mam nadzieję, że spodoba się wam. Brak czasu spowodował, że nie byłam w stanie przyspieszyć mojego powrotu za co przepraszam was wszystkich. Mam jednak nadzieję, że nowy fanfic wynagrodzi was ten długi okres. Nie mogę obiecać, że rozdziały będą się pojawiać regularnie i często. Moja praca bywa nieprzewidywalna, ale obiecuję, że będę się starać. Zapraszam was więc do czytania.
Beta: 100-ki. Yakou. No. Ou
Mojej becie dziękuję, za „znęcanie" się nade mną i mówienie mi co mam poprawić^^
ODBICIE
Rozdział 1
Od kiedy Harry Potter przybył do Hogwartu, co roku musiał stawiać czoło niebezpieczeństwom, które miały związek z Lordem Voldemortem. Kamień Filozoficzny, Bazyliszek, Turniej Trójmagiczny… Harry pamiętał wszystko. A to ostatnie zdecydowanie najbardziej zapadło mu w pamięć. To właśnie wtedy, w swojej pełnej krasie odrodził się zabójca jego rodziców. Nieraz miał przed oczami tą bladą, wężową postać, który odrodziła się przy pomocy jego krwi i teraz powoli znów rosła w siłę.
Co jakiś czas Prorok Codzienny donosił o kolejnych działaniach śmierciożerców, zwłaszcza, że ci najbardziej niebezpieczni uciekli z Azkabanu. Harry wyrzucał sobie brawurę na piątym roku, kiedy to razem z przyjaciółmi dał się nabrać na wizję, które zesłał mu Czarny Pan i udał się Ministerstwa Magii. Jego ojciec chrzestny omal nie przypłacił tego życiem. To właśnie wtedy Harry dowiedział się, że będzie musiał zabić Voldemorta.
Właśnie zaczynał się listopad. Harry był już na szóstym roku, ale zastanawiał się czy dożyje swojej pełnoletności. Jeśli przepowiednia, którą przypadkiem zbił w Departamencie Tajemnic mówiła prawdę, to wynikało z niej jasno, że albo Harry albo Voledmort. Albo Harry go zabije i zapanuje pokój, albo jego wróg go zabije i zaczną się rządy Czarnego Pana.
Chłopak westchnął. Miał dopiero szesnaście lat, a już nosił na swoich barkach taki ciężar. Cieszył się, że chociaż ten rok szkolny zaczął się w miarę „dobrze". Pomijając oczywiście wybór Snape'a na nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Harry przestał lubić ten przedmiot. Snape miał teraz jeszcze większe pole do popisu przy upokarzaniu go.
Hermiona za to oburzała się na niego za używanie podręcznika, który według niej był wielce podejrzany. Profesor Slughorn, nowy nauczyciel eliksirów pożyczył mu go, gdy okazało się, że Harry nie miał swojego podręcznika. Używał go chętnie od czasu, gdy okazało się, że poprzedni właściciel napisał na marginesach własne, bardzo przydatne notatki. Dzięki nim Harry stał się nagle bardzo dobry z eliksirów, wprawiając tym w zachwyt profesora. Chłopak musiał się teraz bardzo pilnować, bo profesor wygadał się kiedyś nieopatrznie przy Snapie, jaki to Harry jest utalentowany i na pewno ma to po matce.
Po tym zdarzeniu Snape bacznie obserwował Harry'ego i był wobec niego jeszcze bardziej złośliwy niż zazwyczaj. Harry zaczynał mieć tego po prostu dość. Chciał mieć spokój i się uczyć. Co z tego, że się starał, kiedy każde jego niepowodzenie było wyśmiewane, a każde wykonane poprawnie zaklęcie krytykowane?
- Wredny stary nietoperz… - burczał pod nosem, gdy razem z Ronem i Hermioną wychodził po skończonej lekcji obrony.
- Niepotrzebnie się odzywałeś, Harry – stwierdziła Hermiona. – On tylko czekał, aż dasz się sprowokować.
- Hermiono, odpuść mu! – Ron od razu wziął przyjaciela w obronę. – To nie jego wina, że Snape się nad nim pastwi. Ciekawe ile ty byś wytrzymała na jego miejscu?
Dziewczyna westchnęła tylko, kręcąc głową.
- Zaczynam mieć serdecznie dość Snape'a. – Harry miał w tej chwili wybitnie zły humor. – Nigdy mu nic nie zrobiłem, a on się pastwi nade mną? Żebym chociaż mógł mu bezkarnie odpyskować!
- Według niego to właśnie robisz – mruknęła Hermiona.
- Tak, jasne… Gdyby było to bezkarne to nie miałbym szlabanów albo nie traciłbym masy punktów. On się na mnie uwziął i tyle!
Dziewczyna westchnęła.
- Jeśli tak to widzisz, to idź do Dumbledore'a – poradziła.
- Sam nie wiem… Co to da…? Dumbledore mu ufa, sama tak mówiłaś – przyznał Harry, patrząc na nią. – No dobrze… Pójdę do niego później, po obiedzie – zgodził się.
Chłopak cieszył się, że nie mieli tego dnia więcej zajęć. Po obiedzie więc poszedł korytarzem pod gabinet dyrektora.
- No… To teraz hasło… - mruknął sam do siebie, zastanawiając się jakie jest teraz. Musiał zgadywać. Nie był tu od czasu, gdy skończył piątą klasę. W końcu jednak udało mu się zgadnąć hasło. – Pieprzny diabełek? To się robi coraz bardziej zabawne – zachichotał, wspinając się po spiralnych schodkach do gabinetu. Już miał zapukać, gdy usłyszał ze środka głosy. Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji zwłaszcza, że drzwi były niedomknięte i pozostała wąska szpara, przez którą mógł wszystko widzieć.
Jednak to, co zobaczył sprawiło, że nogi się pod nim ugięły. W gabinecie dyrektora, poza nim samym, stały trzy osoby, z czego dwie z nich powinny być martwe od piętnastu lat.
Miał przed oczami Jamesa i Lily Potter. Uśmiechali się i rozmawiali z Dumbledorem, ale to widok kolejnej osoby sprawił, że niemal upadł na ziemię. Patrzył na siebie samego. Zupełnie jakby miał brata bliźniaka. Co tu się działo? Dlaczego jego rodzice żyją? I dlaczego widzi swojego sobowtóra razem z nimi? Otrząsnął się z pierwszego szoku i zaczął przysłuchiwać się rozmowie.
- Tak… Dzięki temu starożytnemu zaklęciu byliście bezpieczni od samego początku – uśmiechał się dyrektor.
- To prawda – przyznała Lily. – Dzięki temu nikomu nic się nie stało.
Harry nic nie rozumiał. Więc kto wtedy zginął? Kim w takim razie były osoby, które zabił Voldemort tamtej nocy? I jakie zaklęcie?
- Fakt. Ale nikt nie przewidział, że Odbicie Harry'ego przeżyje ten atak – przyznał Dumbledore. – Dobrze się jednak stało. Dzięki temu mogliśmy się spokojnie przygotować na nadciągającą wojnę.
- Czyli on naprawdę powrócił? – spytał James.
- Niestety. Stało się to przez moją nieuwagę. Nie myślałem, że całe to zajście z Turniejem Trójmagicznym do tego doprowadzi. Na szczęście Voldemort odrodził się dzięki Odbiciu, a nie Oryginałowi. Przez to nie odzyskał pełni swojej mocy – uśmiechnął się. – Mamy więc duże szanse, aby wygrać.
- A co z moim Odbiciem? – spytał drugi Harry.
- Przygotujemy rytuał, dzięki któremu twoje Odbicie znowu się z tobą połączy. Będziesz mógł korzystać do woli ze zdobytej przez nie wiedzy. Zapewniam cię, że naprawdę dużo umie. Jej doświadczenie przyda się w walce, ale póki co wstrzymałbym się z tym. Nie ma pośpiechu – uśmiechnął się.
Harry powoli zaczął się wycofywać. O co tu chodziło?! Czym było Odbicie?! On nim był?! Nie był Harrym?!
Cofając się nagle wpadł na kogoś plecami. Odwrócił się szybko. Nie! Już tak źle nie mogło być!
Przed nim z wrednym uśmiechem stał Severus Snape.
- Cóż to, Potter? Podsłuchujemy? – syknął jadowicie. Złapał chłopaka za ramię i zaciągnął do gabinetu dyrektora. – Dyrektorze…? – zaczął, ale umilkł widząc Potterów w pełnym zdrowiu i jak najbardziej żywych. – Lily?
Severus nie wiedział czy ma wierzyć w to co widzi czy nie. Przecież Potterowie zginęli piętnaście lat temu. Zaczął się nawet zastanawiać czy ktoś nie rzucił na niego jakiegoś zaklęcia omamów.
- To niemożliwe… Przecież zginęłaś… Widziałem … - zaczął cicho, nadal w szoku.
Dumbledore popatrzył na chłopaka, którego Snape trzymał nadal mocno za ramię.
- Och… To nam nieco komplikuje sprawę – mruknął i jednym zaklęciem sprawił, że szamoczący się chłopak znieruchomiał.
„Nie! Nie!" – Harry czuł, jak panika ogarnia jego umysł. Nie mógł się ruszać.
- Dyrektorze? Co tu się dzieje? Chyba należą mi się wyjaśnienia? – odezwał się Snape.
- Severusie, usiądź. Wyjaśnienia zajmą nieco czasu.
- Słucham więc – mruknął, siadając. Jego wzrok zatrzymał się przelotnie na leżącym na dywanie chłopaku, a potem przeniósł się na tego, który siedział w fotelu miedzy Potterami. – Nie wiedziałem, że Potterowie mieli bliźnięta – mruknął przenosząc wzrok na Lily. Była starsza od tej, którą zapamiętał, ale to na pewno była jego dawna przyjaciółka. Wystarczyło, że znowu spojrzał w jej zielone oczy, a wszystkie wspomnienia do niego wracały. Miał pewność, że siedzi przed nim prawdziwa i nadal żywa Lily Potter.
- Nie mieliśmy – odezwała się Lily. – Mieliśmy tylko Harry'ego – dodała wskazując na chłopaka obok niej.
- Więc kim jest „on"? I jakim cudem żyjecie?
- To, mój drogi Severusie, sprowadza nas do nocy sprzed piętnastu lat – zaczął Albus. – Widzisz… Musieliśmy coś wymyślić, bo Lord Voldemort szykował atak na Potterów. Przeprowadziłem więc starożytny rytuał zwany „Lustrzanym Odbiciem". W ten sposób stworzyłem sobowtóry, które zajęły bezwiednie miejsca swoich oryginałów. Voldemort tak naprawdę zabił kopie Lily i Jamesa. Z jakiegoś jednak powodu kopia Harry'ego przeżyła jego atak. Po tym jednak zdecydowaliśmy, że Lily i James razem z Harry pozostaną w ukryciu. Resztę historii już znasz.
- Naprawdę cię przepraszam, Severusie – odezwała się Lily. – Musiałam cię okłamać. Bezpieczeństwo mojego syna było dla mnie najważniejsze.
Severus Snape milczał przez chwilę po czym skinął głową.
- Cóż… Cieszę się, że jednak żyjecie… - mruknął niechętnie. Głównie było to skierowane w osobę Jamesa. Doskonale pamiętał wszelkie „dowcipy" w wykonaniu męża Lily, gdy jeszcze chodzili do szkoły i ciężko było zapomnieć o czymś takim. – A co zamierzasz w takim razie zrobić z… - wskazał głową na nieruchome Odbicie. – Wszystko słyszał. Złapałem go na schodach, jak podsłuchiwał.
- Planowaliśmy posłużyć się nim nieco dłużej, ale w takim wypadku nie mamy innego wyjścia, jak przeprowadzić rytuał Wchłonięcia. Będę potrzebował do niego pewnego eliksiru, Severusie. Na szczęście pełnia, wymagana do rytuału, jest za dwa dni. Muszę cię też prosić, przyjacielu, abyś zamknął Odbicie w którymś ze swoich lochów.
- Chyba żartujesz, Albusie! – Severus wstał ze swojego miejsca. – Nie mam zamiaru niańczyć tego bachora!
- Uspokój się. Proszę cię tylko o zamknięcie go. On nawet nie istnieje naprawdę. To tylko kopia. Nic mu się nie stanie – powiedział dyrektor.
Tymczasem leżący na ziemi chłopak nie wiedział, co ma myśleć. Nie istniał? Był tylko czyjąś kopią?! A przeżył przez przypadek?! Więc dla nikogo nie był żywą istotą?! Był rzeczą, którą wykorzystano i teraz wyrzucano, bo nie była już potrzebna? Chciało mu się wyć… Chciał wstać i uciec jak najdalej. Przez tyle lat znosił upokorzenia ze strony ludzi, myślał, że miał przyjaciół, na których mógł liczyć, że miał ojca chrzestnego, który go kochał, że miał rodziców, którzy oddali za niego życie. A teraz? Teraz dowiedział się, że żył cudzym życiem. I to w dodatku życiem, które nigdy nie istniało.
Nagle poczuł, jak zostaje podniesiony zaklęciem lewitującym. Snape zabierał go do lochów. Był tak otępiały, że zdolność myślenia wróciła mu dopiero, gdy nauczyciel zdjął z niego zaklęcia i zamknął za nim drzwi.
- Wypuść mnie stąd! – krzyknął, dopadając do drzwi. – Wypuść!
- Możesz krzyczeć do woli. Tutaj i tak nikt cię nie znajdzie – usłyszał znienawidzony głos.
- Jak możesz?! – krzyknął. – Ja nie jestem rzeczą! Ty dupku!
Opadł na kolana przy drzwiach i rozpłakał się. Nie wiedział, że Snape cały czas był za drzwiami i słyszał jego płacz. Po prawdzie to zgadzał się z dzieciakiem.
Westchnął. Gdy zobaczył Lily, całą i zdrową, wydawało mu się, że śni. Że oto spełniło się jego najskrytsze marzenie. Jego ukochana przyjaciółka wróciła do niego. Niestety nie sama, ale jak widać nie można prosić o wszystko. Będzie teraz musiał żyć ze świadomością, że James Cholerny Potter żyje także. A chłopak, którego znał do tej pory…
Sam nie wiedział co powinien myśleć. Potter, którego znał przez te wszystkie lata w Hogwarcie, okazał się nie być Potterem. Okazał się nie być nawet osobą. Pastwił się tyle lat nad kimś, kto formalnie nie istniał. Teraz rozumiał czemu Czarny Pan nie odzyskał swego dawnego wyglądu. Kopia nie miała w sobie pełni mocy, jaką dysponował oryginał.
Rozmyślając, oddalił się od pomieszczenia, w którym zamknął Odbicie. Oczywiście uprzednio upewnił się, że kopia nie ma przy sobie niczego, co pozwoliłoby jej uciec. Starał się nie myśleć o tym chłopaku jako o żywej istocie, w przeciwnym razie jego instynkt moralny, w który wielu wątpiło, nie pozwoliłby mu na takie zachowanie. Jednak jeszcze długo w jego uszach brzmiał płacz zamkniętego chłopaka i jego błagania, żeby go wypuścił.
Tymczasem Ron i Hermiona zaczynali się martwić. Wiedzieli, że Harry miał szlaban u profesora Snape'a, ale w tej chwili było już grubo po ciszy nocnej.
- Idziemy – zadecydowała dziewczyna.
- Hermiono… Ale… - zaczął rudzielec.
- Weź pelerynę Harry'ego – powiedziała. Ron skinął głową i po chwili wrócił z sypialni chłopców. Wyszli z wieży Gryffindoru i nakryli się peleryną-niewidką. Skierowali się po cichu w stronę lochów. Po drodze minęli grasującego Filcha i jego wścibską kotkę.
Lochy okazało się być przerażająco puste i ponure o tej porze. Zerknęli do klasy eliksirów, ale tutaj nie było ani śladu po Harrym.
Zapukali więc do gabinetu Snape'a, kiedy tylko Hermiona schowała pelerynę-niewidkę. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich ich znienawidzony nauczyciel.
- Granger i Weasley – syknął. – Gryffindor traci czterdzieści punktów za wasze spacerki po ciszy nocnej – powiedział z mściwą satysfakcją.
- Gdzie jest Harry, panie profesorze? – spytała bez ogródek Hermiona.
Snape popatrzył na nią.
- Nie mam pojęcia, Granger.
- Miał z panem szlaban – upierała się dziewczyna.
- Skończył go już dawno, więc tu go nie ma. A teraz wynoście się jeśli nie chcecie stracić kolejnych punktów! – warknął, zamykając drzwi.
Ron i Hermiona popatrzyli po sobie.
- Może po prostu rozminęliśmy się z nim? – zasugerował Ron. – Mógł iść jakąś inną drogą.
Gryfonka skinęła głową i wrócili do wieży. Jednak szybko zorientowali się, że Harry nie wrócił. Narzucili więc na siebie ponownie pelerynę i ruszyli na poszukiwania. Zerknęli nawet do skrzydła szpitalnego, ale poza szkolną pielęgniarką nie zobaczyli tam nikogo. Poszli też do pokoju życzeń, ale nawet tam go nie znaleźli.
- Sprawdźmy jeszcze raz lochy – powiedziała Hermiona. Zeszli tym razem inną drogą niż poprzednio i właśnie wtedy Ron coś zauważył.
- Hermiono… - szepnął.
- Co?
- Patrz. – Ron wskazał jej jakiś boczny, słabo widoczny korytarz. Na jego końcu znajdowały się schody prowadzące w dół.
- Idziemy – powiedziała dziewczyna. Wątpiła, żeby ktokolwiek był tu o tej porze. Zdjęła więc z nich pelerynę i mruknęła cicho lumos. Koniec jej różdżki rozświetlił się lekko, gdy ruszyli w dół schodów.
Schodzili dość długo. Nie raz musieli się zatrzymać, gdy schody nagle skręcały w bok albo zwężały się. Gdy dotarli na sam dół stali w wąskim korytarzu, na którego końcu były jakieś ciężkie drzwi. Podeszli do nich.
- Harry? – odezwała się Hermiona. – Jesteś tu?
Chłopak, który do tej pory siedział tyłem do drzwi, podskoczył na dźwięk jej głosu.
- Hermiona? To ty? – spytał, wstając.
- Harry? Co ty tu robisz? – usłyszał głos Rona.
- To przez Filcha – wymyślił na poczekaniu. – Złapał mnie, jak wracałem ze szlabanu i oczywiście wiedział swoje. Zamknął mnie tu.
- Co za człowiek! – oburzyła się Hermiona. – Alohomora! – powiedziała wyraźnie i drzwi stanęły otworem.
- Dzięki – powiedział Harry, wychodząc. – Myślałem, że naprawdę będę tu musiał zostać do rana.
- Rano to my złożymy skargę na tego człowieka – oburzyła się dziewczyna. – A teraz idziemy. Musisz się umyć i położyć – zadecydowała.
- Daj spokój, Hermiono. Nie warto – powiedział Harry.
- Harry! On cię tu zamknął! Jest nienormalny! – oburzył się Ron.
- Tak jak wszyscy tutaj! – warknął Harry. Przyjaciele popatrzyli na niego zszokowani. – Przepraszam… To… To chyba nerwy. Tak, macie rację. Jutro pójdę do Dumbledore'a.
- W porządku, stary – powiedział Ron.
Nakryci peleryną-niewidką przedostali się powoli do wieży i weszli do pustego pokoju wspólnego.
- Dzięki, że mnie szukaliście – uśmiechnął się Harry.
- Nie ma sprawy – powiedział Ron, klepiąc go w ramię.
- Idźcie spać. Umyję się i też położę – powiedział Harry.
- Do zobaczenia rano – powiedział Hermiona, idąc do sypialni dziewczyn.
W dormitorium chłopców Harry poczekał, aż Ron położy się spać, a potem po cichu spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka. Nie miał zamiaru myć się ani kłaść. Przebrał się szybko w mugolskie ubranie po kuzynie, a potem wyjął z kufra swoją błyskawicę i zszedł do pokoju wspólnego. Otworzył okno i szybko wyleciał przez nie.
- Więcej się nie zobaczymy… - mruknął, kierując się w stronę bramy. Musiał przez nią przelecieć jeśli nie chciał aktywować, któregoś z zaklęć ochronnych. Hermiona tyle razy mówiła mu, żeby przeczytał Historię Hogwartu, że dla świętego spokoju w końcu to zrobił. Teraz ta męka z czytaniem zaowocowała. Wylądował przed bramą i przeszedł przez nią nie naruszając zaklęć ochronnych wokół zamku. Zaraz potem leciał już w stronę Londynu, nie odwracając się za siebie.
