1

„Śniło mi się, ze ktoś mnie woła, więc idę szukać go daleko, daleko za górami."

Nie było spokoju w Mithrimie od kiedy goniec przyniósł wiadomość z drugiego końca jeziora. Z synów Feanora przebywał w obozie tylko Kanafinwe, pozostali obserwowali ruchy coraz częściej pojawiających się w okolicach orków. To właśnie Kano przyjął gońca i wysłuchał co ma do powiedzenia. Od tamtego dnia był zachmurzony, nieobecny duchem i nadspodziewanie drażliwy. Przechadzał się po obozowisku, co chwilę wypytywał swoich dowódców o to, czy nie ma jakichś nowych wieści z siedziby Fingolfina, bezlitośnie wytykał każde niedopatrzenie czy też brak dyscypliny, nadspodziewanie często spoglądał też na północ, w stronę Angbandu. Wielu elfów zdziwiła ta zmiana, jako że od kiedy Feanor został zabity a Maitimo pojmany przez Nieprzyjaciela, to właśnie Kano był tym, który – z różnym skutkiem – próbował zapanować nad wybuchowymi charakterami braci. Mieszkańcom Mithimu udzieliły się jego niepokój i nerwowość i wszyscy zachodzili w głowę jakie to wieści przyniósł posłaniec i czy miały one jakiś związek z coraz częściej powtarzanymi plotkami o wydarzeniach na północnym brzegu, gdzie stacjonował Fingolfin. Wszyscy też z niecierpliwością wyczekiwali powrotu pozostałych feanorian, licząc na to że w ich obecności tymczasowa głowa rodu przestanie być tak tajemnicza.

Jako pierwszy w obozie pojawił się Tyelkormo. Jego przybycie zostało zaanonsowane przez głośne szczekanie psów myśliwskich.

- Witaj – elf wślizgnął się do komnaty , w której siedział jego starszy brat. – Widzę że atmosfera w obozie bez zarzutu, Moryo niepotrzebnie się martwił że się tu zrobi zbyt wesoło pod jego nieobecność.

Przywódca feanorian uśmiechnął się słabo i przesunął palcem po strunach trzymanej na kolanach lutni.

- Gdzie on jest?

- Moryo? Odłączył się ode mnie żeby jeszcze raz sprawdzić jak sobie radzą Ambarussa, ma wrócić z nimi jeszcze przed zmrokiem.

- Dobrze.

- Co tam masz? – zainteresował się Tyelko, widząc że brat prawie nie spuszcza wzroku z leżącego na stole pergaminu. Kano z westchnieniem przesunął otrzymaną od gońca wiadomość w jego stronę i spod zmrużonych powiek obserwował reakcję.

- „Śniło mi się, że ktoś mnie woła, więc idę szukać go daleko, daleko za górami?" – Młodszy z braci zmarszczył pytająco brwi. – A któż to nam tutaj takie piękne poezje wysyła?

- Przyjrzyj się.

Przez dłuższą chwilę milczeli. Kano siedział za długim stołem głaszcząc dłonią obudowę lutni. Tyelkormo studiował nakreślone na pergaminie słowa, próbując odgadnąć spod czyjej wyszły ręki.

-Wygląda znajomo – przyznał, po dłuższej chwili mrużenia oczu i marszczenia brwi. – Czy to przyszło z obozu stryja?

Odpowiedziało mu potwierdzające kiwnięcie głową.

- Czyli Findekano – stwierdził, krzywiąc się na samą wzmiankę o najstarszym synu Fingolfina. – To by pasowało, on miewa tego typu natchnione pomysły.

- Też go podejrzewam.

- Nie było nic więcej? Żadnego dodatkowego pergaminu, mapy, czegokolwiek…?

- Tylko to.

- Ale w sumie czemu Fin miałby wysyłać do nas listy? Na dodatek takie jednozdaniowe? Urządzacie sobie korespondencyjną grę w zagadki?

Kanafinwe z westchnieniem pokręcił głową.

- Jeden wschód słońca później ktoś przyniósł z północnego obozu wiadomość, że Fin zniknął bez śladu. Wyszedł rankiem nic nikomu nie mówiąc i słuch o nim zaginął.

- Dawno to było?

- Zaraz po tym, jak ty i Moryo ruszyliście w stronę Hithlumu.

- Czyli z siedem wschodów słońca temu. I od tego czasu nic?

- Nic.

- Nie powiedział nikomu ze swoich dokąd idzie a nam wysłał wiadomość przez gońca? To bez sensu.

- Tak sądzisz?

Głos Kano był chłodny, rzeczowy. Pełen napięcia. Tyelko odłożył pergamin na stół i zaczął chodzić po komnacie, najwyraźniej nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca.

- To znaczy… - mruczał pod nosem, wyglądając na zewnątrz i upewniając się, że nikogo tam nie ma. - To mi zabrzmiało trochę tak jakby on zamierzał…

- Odnaleźć Maitimo, prawda? – na ustach starszego z braci pojawił się nieco gorzki uśmiech. – Porozmawiamy o tym jeszcze. Wieczorem, kiedy Curufin, Moryo i Ambarussa wrócą.

-Idiota – skwitował Morifinwe, gdy Kano podzielił się swoimi rewelacjami z resztą braci. – Czy on zdaje sobie sprawę z tego w jakim to nas stawia świetle? Pewnie nawet mu nie przyszło do głowy żeby…

Curufin uśmiechnął się drwiąco.

- Moryo jak zawsze potrafi spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy.

- Moryo ma trochę racji w tym przypadku– dostrzegł Tyelko. – Jeśli Findekano zginie, zostanie ranny albo wpadnie w ręce orków, stryj Fingolfin przyjdzie tutaj nocą i poderżnie nam wszystkim gardła we śnie.

- Nie przesadzaj – zmitygował go Kano. – Fakt, nie szaleje za nami, ale chyba mu się specjalnie nie dziwicie po tym, jak przez naszego ojca musiał iść przez morze pieszo.

Moryo wzruszył ramionami.

- Jemu nie – powiedział powoli. –Natomiast Findekano… Co on właściwie chce tym ugrać? Udowodnić nam, że jesteśmy wyrodnymi braćmi?

- Przyjaźnił się z Maitimo – zauważył ostrożnie Pityafinwe. Obaj Ambarussa siedzieli w kącie jadalni, obserwując jak Moryo przemierza pomieszczenie długimi krokami. Jego postać oświetlona tylko blaskiem świecy rzucała na ściany rozedrgane cienie. – Może wcale nie chce nic ugrać, może po prostu…

Curufin usadowił się wygodniej na ławie i upił łyk wina ze srebrnego kielicha.

- Mój drogi Pitya – westchnął . – To było, jak zapewne pamiętasz, jeszcze w Amanie. Przed Aqualonde. Przed Losgar. Naprawdę sądzisz, że po tym, jak zdradziliśmy ich i zostawiliśmy na pastwę lodu Fin tak bezinteresownie ruszyłby na pomoc któremuś z synów Feanora?

Na to najmłodsi bracia nie potrafili znaleźć odpowiedzi. Znalazł ją natomiast Moryo.

- Pewnie sądzi, że jeśli przyprowadzi nam tutaj cudem ocalonego Maitimo, to będziemy mu tak wdzięczni że zapomnimy o naszym honorze i pójdziemy się ukorzyć przed jego ojcem.

Kano odchrząknął ostrzegawczo i bardzo powoli podniósł się z krzesła.

- I bardzo dobrze sądzi, Moryo – powiedział z naciskiem, mierząc wzrokiem wszystkich przebywających w komnacie członków rodziny. Siedzących w kącie bliźniaków, Tyelkormo i Curufina siedzących naprzeciwko niego na ławie i zastygłego w nagłym bezruchu Morifinwe. – Jeśli mu się uda i jeśli zwróci nam Maitimo, będziemy mu tak wdzięczni, - mówił podkreślając dokładnie te same słowa których przed chwilą użył jego brat – tak niewypowiedzianie wdzięczni że rzeczywiście ze rzeczywiście zapomnimy o naszym honorze i pojednamy się z rodem Fingolfina.

Nawet jeśli któryś z braci miał odmienne zdanie na ten temat, nie zdecydował się wyrazić go na forum.

- Jeśli - powtórzył w zamyśleniu Tyelko, unosząc do ust kielich. – A jeśli zginie albo zostanie zraniony próbując odnaleźć jednego z synów Feanora, stryj nam tego nie zapomni. Padną niewygodne pytania, na przykład dlaczego wysłał do nas gońca z wiadomością tuż przed swoim zniknięciem. To szaleństwo, ruszać na poszukiwanie kogoś, kto z pewnością od dawna jest martwy…

- To my uznaliśmy, że jest martwy– odezwał się ze swojego kąta Telufinwe. Kano zacisnął zęby i zwiesił głowę, tak, że bracia nie mogli ujrzeć wyrazu jego oczu. – i to my przestaliśmy go szukać.

Moryo obrzucił bliźniaków groźnym spojrzeniem.

- Cicho być, rudzielce – warknął.

Starszy brat przywołał go do porządku gestem ręki

- Precyzując: to ja uznałem, że jest martwy –rzekł, wciąż nie podnosząc oczu. – I ja zdecydowałem, że zaniechamy prób odbicia go. Wystarczy ci, Telvo, jeśli powiem, że miałem swoje powody?

Najmłodszy ze spadkobierców Feanora spuścił głowę.

- A jeśli on jednak żyje? – spytał cicho. – Jeśli Moringotto go gdzieś więzi…?

- Jeśli znalazł się w Angbandzie, lepiej dla niego, żeby był martwy. Mam nadzieję, że tak się stało.

Obaj Ambarussa wymienili przerażone spojrzenia.

- Ale jeśli żyje, to przecież jest szansa że Fin go prędzej czy później znajdzie, prawda?

- Znaleźć może i znajdzie – zgodził się Curufin. – Ale nie zapomnij, że musi go jeszcze uwolnić i przetransportować tutaj. I dobrze by było gdyby sam też przeżył, chociaż nie nalegam.

- Nawet jeśli Maitimo rzeczywiście żyje i Fin go znajdzie, to możliwe, że jedyne co mu pozostanie, to dobicie go.

Wszyscy spojrzeli na Moryo, który bez zażenowania wypowiedział na głos ich największe i najbardziej utajone obawy. Potrafił to robić jak nikt inny.

- Myślę, że Fin nie przekazał nam tej wiadomości bez powodu – powiedział stanowczo starszy z bliźniaków podniósł się ze swojego kąta.

- Pitya…

- Cicho bądź, Tyelko. Myślę, że Fin jest pewny swego i wierzy że mu się uda, dlatego dał nam znak żebyśmy się przygotowali na jego powrót. A ja wierzę w niego i uważam, że trzeba się przygotować. Maitimo będzie potrzebował swojego pokoju i posłania.

- Co o tym sądzisz? – Telvo zwrócił się do najstarszego z braci. – Powinniśmy się jakoś przygotować?

Kano z roztargnieniem skinął głową.

- Tak – powiedział, na powrót zajmując pozycję siedzącą. – To rozsądny pomysł. Pitya, Telvo, zróbcie co uważacie za słuszne, pomogę wam w miarę możliwości.

Moryo skwitował to pogardliwym prychnięciem i opuścił komnatę.


Wrócił do obozu dopiero późno w nocy, gdy pozostali synowie Feanora opuścili miejsce zebrania. Kanafinwe siedział na dziedzińcu, pod jednym z rozłożystych buków i spoglądając w gwiazdy nucił coś cicho. Moryo przez chwilę przyglądał mu się z pewnej odległości, wreszcie podszedł i również usiadł.

- Nie ładnie tak podpuszczać Rudych – powiedział po dłuższej chwili. Kano wzruszył ramionami.

- Czemu sądzisz, że ich podpuszczam?

- Naprawdę wierzysz że Finowi się uda?

- Naprawdę musisz zawsze odpowiadać pytaniem na pytanie? – spytał z łagodnym uśmiechem starszy z braci.

- Wierzysz? – nie ustępował młodszy.

- Nie wiem, Moryo – padła niezbyt satysfakcjonująca odpowiedź. – Nie mam pojęcia czy wierzę. Nie mam pojęcia, czy chcę w to wierzyć czy nie.

Przez chwilę obaj milczeli.

- Kiedy przyszedł ten goniec i przekazał mi wiadomość od Fina, kiedy domyśliłem się jej treści, zacząłem się zastanawiać.

- Kano…- młodszy brat przysunął się nieco bliżej i uczynił gest, jakby chciał pochwycić go za ramię, po chwili jednak zreflektował się.

- Zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiliśmy. Zrobiłem. Może nie powinniśmy odpuszczać, może trzeba było iść go szukać tak jak to zrobił Fin, może trzeba było…

- …się zgodzić na warunki Nieprzyjaciela? – wpadł mu w słowo Morifinwe. – I tak by go nam nie oddał, nawet gdybyśmy przysięgli mu wierność i zrezygnowali z prób odebrania silmarili. Dobrze o tym wiesz.

- Tak, ale mogliśmy coś zrobić, iść go szukać. Może niepotrzebnie was przed tym powstrzymywałem. Tyelko, Ambarussa, ty… wszyscy chcieliście iść, tylko ja się sprzeciwiałem.

- Ach tak – elf przypomniał sobie wcześniejszą naradę i trafne, acz niepotrzebne uwagi Telvo. - Ambarussa. Przecież ich znasz, gadają byle gadać. Nie słuchaj ich. Wkroczenie do Agbandu z naszą małą armią byłoby samobójstwem. Wkroczenie w pojedynkę też, przynajmniej w naszym przypadku. Nie pozwoliliby żadnemu z nas wejść. A nawet gdyby pozwolili wejść, to nie można byłoby wyjść i zamiast jednego z synów Feanora w niewoli byłoby dwóch, albo nawet siedmiu.

- Dobrze to sobie przemyślałeś..

- Ja też mam sumienie, które trzeba uspokoić.

Kano znów zapatrzył się w gwiazdy i odezwał się dopiero po dłuższej ich kontemplacji.

- Może to lepiej, że poszedł Fin – stwierdził, wzdychając przy tym ciężko. – Na niego orkowie pewnie nie zwrócą uwagi, może się między nimi prześlizgnie.

- Nie sądzę, żeby nie zauważyli jak ktoś wkrada się do lochów Agbandu i ucieka z jeńcem.

- Więc cała nasza nadzieja w tym, że nie trzymają go w lochach.

- Jakoś nie potrafię i nie mam ochoty sobie wyobrażać gdzie indziej mogliby go trzymać – stwierdził z odcieniem przerażenia Moryo. Kanafinwe przyłożył dłonie do twarzy i zaczął rozmasowywać sobie skronie. Każdy, kto choć trochę go znał, aż za dobrze wiedział, co oznacza ten gest. Elf się czymś martwił.

- Co się dzieje, Kano?

Odpowiedź była nad wyraz prosta i treściwa.

- Boję się.

Tym razem Moryo zrezygnował ze swojej nienaruszalnej przestrzeni osobistej i lekko uścisnął dłoń brata. Ten zaczął mówić dalej.

- Boję się powrotu Maitimo, spotkania z nim. Boję się spojrzeć mu w oczy, boję się przyznać, że zrezygnowaliśmy z szukania go i że to była moja decyzja, że was powstrzymywałem. Boję się nawet przyznać do tego Finowi, co dopiero jemu. Jeśli wrócą… wolałbym, żeby się okazało, że on zginął w Agbandzie, że zabili go jak tylko odmówiliśmy ugody. Że nie dało się go uratować, że dobrze oceniłem sytuację, że nie skazałem go na męki.

Motifinwe nie wiedział co odpowiedzieć. Zacisnął tylko zęby poczuł, jak wzbiera w nim gniew na Morgotha, na ojca i jego przysięgę i na kuzynka, który zawstydził ich i zrobił z nich głupców. Który sprawił, że Kano, jego dobry, spokojny starszy brat nie śmiał spojrzeć nikomu w oczy i zadręczał się konsekwencjami swojego wyboru.