-Wstawaj, Kenway!
Edward spał w stogu siana. Nad nim stał Jim i krzyczał. Poprzedniego wieczora kapitan znów popił i całkowicie stracił kontrolę nad wszystkim.
-Mógłbyś ciszej, Kidd?- wymamrotał, podnosząc się powoli.
-NIE, Kenway!- krzyknął młodzieniec, kucając obok przyjaciela.- Nie powinieneś tyle pić.
Edward usiadł. Ukrył twarz w dłoniach. Światło raziło go niemiłosiernie. Powoli uspakajał błędnik.
-Co zrobiłem?- zapytał. Miał okropnie zachrypnięte gardło.
-Oh niewiele… Zacząłeś podrywać dziewkę z baru a potem…- Kidd zawahał się. Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech- A potem zabrałeś mnie z baru. I zaczęło się robić dziwnie…
Kapitan podniósł głowę. Ignorując słońce, spojrzał na Kidda.
-Dziwnie? Co masz na myśli, kamracie?
-Nie wiedziałem, że gustujesz w tego typu rzeczach. W końcu słyszałem, że masz żonę…
-Jakiego typu rzeczach, człowieku? Skończ z tymi zagadkami!
Kidd uśmiechnął się tajemniczo i wstał.
-Cóż… Dzięki tobie, kamracie, mogłem poczuć się jak prawdziwa dziewka.
Edward zmarszczył brwi. Przez chwile trawił słowa przyjaciela. Kiedy wreszcie zrozumiał, zerwał się na równe nogi. Chciał coś powiedzieć, ale Kidd już odchodził. Kapitan zwalczył więc uczucie mdłości i pobiegł za nim.
-Czy chcesz mi powiedzieć, że my…
-Tak…?
-Tak? Człowieku! Ja nigdy bym…
Kidd zatrzymał się. Spojrzał Edwardowi prosto w oczy.
-Tak. I było cudownie.
-K-kidd…?
-Przez całą noc. Parę razy. Wytrzymały jesteś. A na koniec wybiegłeś i zasnąłeś w tej stercie. Więc cię przykryłem i odszedłem do domu. No i tak oto… jesteśmy tu.
-Kidd…
Jim stał wyprostowany. Jego usta wyginały się w uśmiechu. Usta Edwarda za to otworzyły się tak szeroko, że mógłby połknąć cały swój statek.
-Tak?
-Naprawdę?
-Nie.
Chłopak odwrócił się i odszedł, zostawiając Edwarda samego. Ten stał tak chwilę, myśląc. Po chwili dotarły do niego wszystkie informacje.
-OH KIDD ZABIJĘ CIĘ, CHŁOPIE!
