Święta z Weasleyami zawsze były wspaniałe. Jednakże pierwsze Boże Narodzenie po porażce Voldemorta były wyjątkowe pod wieloma względami. Jednym z nich był fakt, że Harry w końcu znalazł swoją drugą połówkę. Luna siedziała obok niego z rozmarzonym wzrokiem i tłumaczyła Hermionie i Snape'owi czym są nargle. I jedno, i drugie już dawno powinno stracić cierpliwość, ale Mistrz Eliksirów był zafascynowany tym, co mówiła. To do niego nie pasowało. Tak samo nie pasowało do niego siedzenie na kolanach Hermiony, która od czasu do czasu podawała mu czekoladowe ciastko, które jadł nie zważając na to, że ma już całą brudną twarz. Och, czy wspomniał o tym, że Severus Snape miał sześć lat? Dwa miesiące wcześniej trafiło go zaklęcie jakiegoś urażonego jego zdradą Śmierciożercy i takim sposobem na miejscu ponurego, potężnego czarodzieja pojawił się sześcioletni brzdąc, który nie wiedział gdzie jest. Wyżej wymieniony Śmierciożerca musiał być albo ostatnim kretynem, albo był tak zdesperowany, bo zamiast dobić szczeniaka od razu, poczekał na Aurorów i poprosił ich, by przywrócili mu poprzednią postać, bo nie chce zabijać dziecka, które nie wie za co mu się obrywa. W efekcie Albus Dumbledore został sam na sam z dzieckiem, które miało iście szatański charakterek. Lupin zastąpił go na stanowisku Mistrza Eliksirów, a mały Severus (który zapowiedział, że nie będzie reagował na „Snape") został oddelegowany do Nory, gdzie praktycznie został adoptowany przez Molly. Pech był taki, że z powodu zniszczenia Grimmauld Place i sklepu bliźniaków praktycznie cała familia Weasleyów, razem z Harrym i Hermioną, musieli znosić humory chłopca. Święta Trójca skończyła Hogwart dziesięć lat wcześniej, ale wojna trwała dłużej, niż ktokolwiek z nich przypuszczał. Hermiona dopiero rozglądała się za własnym mieszkaniem, a Ron czekał, aż dziewczyna zdecyduje się, czy chce z nim być. Prawda była taka, że nie przyjmował słowa „nie" i mimo, że Harry tłumaczył mu, że nie ma szans, to jego przyjaciel wciąż był pewny, że ona tylko się z nim drażni. W sumie obecność Hermiony była błogosławieństwem dla wszystkich obecnych, bo mały diabeł słuchał się tylko jej i tylko ona trzymała go z daleka od bliźniaków, którzy chcieli wejść z nim w komitywę, bo niektóre sadystyczne pomysły Snape'a przypadły im do gustu, czego nie można powiedzieć o reszcie. Dumbledore wysłał wiadomości do wszystkich autorytetów magicznych na świecie z prośbą o konsultację, ale jak na razie wszystkie odpowiedzi były negatywne. Nikt nie wiedział, co takiego zrobił ten Śmierciożerca. On sam był już bezużyteczny, bo po pocałunku dementora nic nikomu nie mógł powiedzieć. Ministerstwo, jak zawsze, nie liczyło się z nikim i niczym, jeśli sobie coś postanowiło. Luna kończyła właśnie swój wykład ku uldze przyjaciółki Harry'ego i rozbawieniu małego chłopca, który podsumował ponad godzinne tłumaczenia kobiety trzema zdaniami.

- Idiotyzmy. Ty naprawdę w to wierzysz? Ile ty masz lat?

Harry'emu zrobiło się głupio, bo sam często nie wierzył w to, co opowiadała jego dziewczyna, ale starał się ją zrozumieć. Hermiona najwyraźniej miała podobne myśli, bo schowała się za plecy Severusa, który był dość wysoki jak na swój wiek. Już teraz sięgał swojej „opiekunce" ramienia, ale ona była dość niska. Dorosłemu Snape'owi nie sięgała nawet tak wysoko. Fakt, że mini-Snape był praktycznie ciągle przyklejony do dziewczyny był kopalnią dowcipów dla bliźniaków i powodem ciągłej irytacji Rona. Luna znosiła tę sytuację najlepiej. Poklepała go po głowie i uśmiechnęła się na widok jego oburzonej miny.

- Jak dorośniesz, to zrozumiesz.

- Mam nadzieję, że nie będę taki głupi, żeby w to uwierzyć.

Nikt mu nie powiedział, że tak naprawdę ma czterdzieści siedem lat. Dumbledore stwierdził, że dla kogoś, kto miał tak nieszczęśliwe dzieciństwo to może być druga szansa, ale jednocześnie doszedł do wniosku, że jego Mistrz Eliksirów nie byłby zachwycony obecnym stanem rzeczy, gdyby miał własny rozum. Teddy Lupin, syn Remusa i Tonks, którzy siedzieli w kącie z McGonagall i wysłuchiwali jej żalenia się na uczniów, podbiegł do Snape'a i pociągnął go za rękaw.

- Polatamy na miotłach?

Gdy Severus pojawił się w kuchni Nory mały Lupin był zachwycony. Wreszcie ktoś w jego wieku! Wujek Ron był zabawny, ale co innego móc bawić się z kimś w swoim wieku. Słysząc swojego syna Remus podniósł głowę.

- Teddy, pada śnieg. Zapomnij o miotłach.

- Możemy podpalić choinkę – zachwyconym tonem rzucił Snape, co spowodowało, że przy stole zapadła cisza. Jak zawsze, gdy wyskakiwał z jakimś pomysłem.

- Żadnego podpalania choinki. – Mały jedynie zaplótł chude ręce na równie chudej klatce piersiowej i wymamrotał coś, co brzmiało jak „zawsze musisz popsuć zabawę". – Ale możecie powiesić trochę spetryfikowanych gnomów. ALE NIE NA SZUBIENICY! – krzyknęła, gdy dwaj chłopcy zachwyceni pobiegli do dużego pokoju zastanawiając się głośno, jak długo zajmie stworzeniom duszenie się. Ron pojawił się obok nich w tej samej sekundzie, gdy odgłos małych stóp ucichł i zajął jedno z wolnych krzeseł.

- Przysięgam, nigdy nie będę miał dzieci.

- Dobrze to słyszeć. Lepiej, żebyś nie przekazywał swoich genów dalej. – Bliźniacy wydawali się być rozdarci. Iść za małymi diabłami, czy ponabijać się z brata? Nabijanie się zawsze miało priorytet w ich psotnych umysłach.

- Co innego my.

- O, tak. Nasze geny byłyby tak cenne, że…

- … kobiety ustawiałyby się w linii, błagając chociaż o trochę.

- Szczerze w to wątpię. – Hermiona przerwała im i machnęła ręką. – Idźcie sobie. Muszę skupić się na tych papierach, a dopiero teraz mam okazję.

- Czyżby tak trudno było czytać zza ramienia?

- Wiesz, George… Te tłuste włosy mogłyby zakleić oczy nawet tobie.

- Zwłaszcza, gdyby były cały czas do ciebie przyklejone. Wyobrażasz to sobie?

- Och, ratuj mnie, braciszku! Nie chcę tego!

Odstawili pantomimę, w której Fred był jednocześnie tłustymi włosami i wybawicielem, a George nieszczęsną ofiarą, która ślepła. Hermiona zacisnęła mocno usta i spojrzała na nich ponuro, a Luna zaczęła się głośno zastanawiać.

- Ciekawe czy powiedzielibyście to profesorowi Snape'owi, gdyby nie był dzieckiem.

- Wtedy raczej nie kleiłby się do naszego ukochanego mola książkowego.

- A jeśli by się kleił, to w zdecydowanie mniej niewinnych intencjach, niż jedzenie czekoladowych ciastek, ale wtedy strzeżenie jej honoru należałoby zostawić Ronowi.

- Chociaż nie wiem po co, jeśli on nie chce mieć dzieci.

- A skoro Hermiona tak dobrze radzi sobie z małym Snape'em…

- … to poradzi sobie z ich większą ilością.

Harry z zainteresowaniem obserwował potężny rumieniec, jaki wykwitł na twarzy jego przyjaciółki. Od jakiegoś czasu podejrzewał, że podkochuje się w ponurym czarodzieju, ale mogło mu się jedynie wydawać. Zdarzało im się dyskutować na tematy, których nikt poza nimi nie rozumiał (no bo czym jest, do cholery, „transcendentna metoda Hodges'a dotycząca międzygatunkowej diatryby o magii molekularnej"?), a jeszcze częściej kłócić, ale wydawało się to być po prostu naukowymi przepychankami. Teraz starała się skupić na podręczniku, który trzymała. Profesor Flitwick wziął ją na swoją asystentkę i miała po przerwie świątecznej zamieszkać w Hogwarcie na dwa miesiące, by poznać arkana Zaklęć z bliska. Harry w tym czasie razem z Ronem mieli zacząć szkolenie Aurorów, choć Minister chciał nadać im ten tytuł za „zasługi wojenne", ale odmówili. Jego ponure rozmyślania przerwał powrót Teddy'ego i Severusa, którzy wyglądali na obrażonych. No, Teddy wyglądał na obrażonego, bo Snape był z siebie diablo zadowolony, a to nigdy nie wróżyło dobrze. Mały Lupin podszedł do Remusa i zapytał smutnym głosem:

- Tato, czy to prawda, że co pełnię zjadasz małe dzieci i kiedyś zjesz i mnie?

W kuchni zapadła cisza, w czasie której jeden chłopiec zaczął płakać, a drugi znalazł się koło Hermiony i przytulił się do niej wpatrując się złośliwie w swojego wroga z czasów szkolnych. Nie mógł o tym wiedzieć, ale jak to pewnego dnia określił: „Nie lubię Remusa. Nie wiem czemu. Nie lubię". Pewne rzeczy po prostu zbyt głęboko siedziały w człowieku. Niezręczną ciszę przerwało wejście Dumbledore'a, który od progu krzyknął:

- Wesołych świąt, moi drodzy!

Brak odzewu nieco go stropił, ale szybko się w sobie zebrał, rzucił okiem na wszystkich zebranych i po chwili westchnął ciężko.

- Co takiego Severus znów zrobił?

- Coś, czego już nie powtórzy. – Głos Hermiony był tak twardy i suchy, że kamienie na Saharze powinny przy nim poczuć się morskimi glonami. Snape spojrzał na nią niepewnie, ale po chwili sam mrużył niebezpiecznie oczy.

- Powiedziałem prawdę.

- Nie. Nie możesz wiedzieć co takiego robi Remus przy każdej pełni.

- Czytałem w książce. Wilkołaki są złe. Zjadają dzieci. A sama mówiłaś, że książki się nie mylą.

- Niektóre się mylą.

- Nieprawda!

Hermiona westchnęła i kontynuowała beznadziejną próbę umoralniania swojego byłego Mistrza Eliksirów, którego moralność najwidoczniej była rozchwiana od maleńkości.

- A jeśli ci powiem, że są książki, w których pisze, że czarodzieje są źli i trzeba ich zabijać, to też im uwierzysz?

- A czemu nie?

- Bo ja jestem czarownicą, ty jesteś czarodziejem. Uznałbyś, że trzeba mnie zabić?

Przyjrzał się jej uważnie i pokręcił głową.

- Nie.

- Czyli ta książka by się myliła?

- Nie.

Dziewczyna zamrugała zdezorientowana.

- Jak to? Więc zabijanie jest dobre?

- Tak. Zabijanie jest dobre.

To zdanie, wypowiedziane radosnym tonem i z szerokim uśmiechem na – zdawałoby się – niewinnej twarzyczce miało długo pojawiać się w koszmarach Harry'ego.

- Czyli zabiłbyś mnie? Profesora Dumbledore'a? Weasleyów? Harry'ego? Lunę?

- Nie. Ciebie nie. Profesora Dumb'ldor'a też nie. Weasleyów i Harry'ego, Lunę tak.

- Czemu?- Głos Hermiony był przerażony. Chłopiec chyba wyczuł, że powiedział coś nie tak, bo zaczął się tłumaczyć.

- Bo ich nie lubię.

- Wszystkich?

- No… Nie wszytkich. Lubię Freda i George'a. – Bliźniacy w tle przybili sobie piątki. – Ale innych nie lubię.

- I to jest wystarczający powód, żeby ich zabić?

Poważnie się zamyślił i po dłuższej chwili, w czasie której napięcie w kuchni stało się niemal nie do zniesienia, skinął głową.

- Tak. To dobry powód.

I, uznając, że wszystko jest dobrze i nie zważając na ciszę oraz pełne niedowierzania spojrzenia, najspokojniej w świecie zaczął jeść ciastko. Dumbledore ocknął się pierwszy.

- Severusie, zabijanie jest złe.

Po tym stwierdzeniu chłopiec powiedział coś, co jedynie potwierdziło ich domysły, że nawet jako dzieciak był zbyt spostrzegawczy.

- I dlatego wszyscy się cieszycie, że zabiliście Voldemorta i tych… no… tych jego kolegów? To jest… ten… Hermiono, jak się nazywa ten ktoś, co mówi co innego, a robi co innego?

- Hipokryta – słabo wyjęczała i spojrzała wstrząśnięta na Harry'ego. W jej oczach widać było te same pytania, które pojawiały się w jego głowie. Naprawdę są hipokrytami? Voldemort i Śmierciożercy byli źli… Ale przypomniał sobie tę satysfakcję, gdy zabijał Śmierciożerców i poczuł się źle. Zabił ich, bo… bo ich nie lubił. Severus tymczasem ze smutkiem zauważył, że ciastka się skończyły i przytulił się do dziewczyny, nie zwracając uwagi na jej wyraz twarzy. Molly zauważyła, że Dumbledore nie ma nic do picia i uznała, że herbata będzie najlepszym sposobem na przywrócenie równowagi.

- Albusie, herbatki?

- Tak, Molly. Poproszę.

Jego głos był poważny i przypatrywał się swojemu Mistrzowi Eliksirów z uwagą. Artur zrozumiał, że jego żona chce, by wszystko wróciło do normy, więc spróbował podjąć dyskusję.

- Nie wiedzieliśmy, że nas odwiedzisz, Albusie. Trzeba było dać znać.

- Ach, nie… To… Cóż, jestem tu, bo dostałem dzisiaj sowę od mistrza Zhou.

- Tego chińskiego Mistrza Obrony przed Czarną Magią? Słyszałem, że jest dobry.

- Jest najlepszy. Napisał do mnie, że spotkał się z podobnymi przypadkami i pojawi się za trzy dni, by odwrócić klątwę rzuconą na Severusa.

Westchnienie ulgi przetoczyło się przez kuchnię i każdy wrócił do tego, co robił nim Snape zaczął wygłaszać swoje mądrości. Dwie godziny później niemalże zapomnieli o incydencie, a zabawa była w pełni. Wszyscy pełnoletni, prócz Hermiony („muszę to przeczytać!") troszkę sobie wypili, a dzieci (Teddy i Severus) w najlepsze opychali się słodkimi ciastkami. Harry doszedł do wniosku, że Snape'owi przyda się to – nawet jako dzieciak wyglądał, jak chodzący szkielet. Teddy był dwa razy taki jak on, a wcale nie sprawiał wrażenia grubego. Wybraniec miał już nieco w czubie, podobnie jego dziewczyna, więc odezwał się do jedynej całkowicie trzeźwej osoby w towarzystwie.

- Hermiono, możesz mi przynieść trochę wody?

- Suszy cię? Trzeba było nie pić.

- Ploszę… Ups… Znaczy się… Proszę.

Przewróciła oczami, zrzuciła Snape'a z kolan i po chwili stawiała przed Harrym pełną szklankę.

- Dzięki… Ratujesz mi życie.

- Mam nadzieję, że… Co jest?

Spojrzał w jej kierunku i zauważył, że nie może się ruszyć z miejsca, choć próbowała. Molly zachichotała.

- To jemioła, moja droga. Stanęłaś pod jemiołą.

To zwróciło uwagę zebranych. Bliźniacy z chichotem popchnęli w jej kierunku Rona, który – dzięki alkoholowi – był nieco bardziej odważny, ale i tak wciąż nieśmiały. Teddy chciał koniecznie wiedzieć co się dzieje, więc płacząca ze śmiechu Tonks zaczęła mu tłumaczyć.

- Hermiona stanęła pod zaczarowaną jemiołą, a to znaczy, że jakiś chłopak musi ją pocałować, żeby mogła się ruszyć.

- To tradycja?

- Tak. Ale nie wiem skąd i dlaczego.

- I kto ją pocałuje?

- Chyba Ron, bo właśnie tam idzie.

Ale nigdy nie udało mu się dotrzeć do swojej przyjaciółki. Severus usłyszał rozmowę pomiędzy Lupinem i jego matką i widząc zbliżającego się rudowłosego mężczyznę machnął ręką i wrzasnął:

- NIE!

Nagle Ron znalazł się na podłodze kilka metrów dalej. Chłopiec tymczasem dosłownie promieniował furią, a jego magia szalała. Stoły zostały rzucone o ścianę, szklanki popękały, talerze niebezpiecznie wirowały w powietrzu, a Harry miał wrażenie, że znajduje się w samym centrum tajfunu. Snape tymczasem złapał Hermionę za dłoń i krzyknął:

- Idź sobie! Hermiona jest moja!

I – ku nieopisanemu szokowi wszystkich obecnych – wspiął się na palce i pocałował dziewczynę prosto w usta. Hermiona, już wolna od zaklęcia jemioły, cofnęła się cała czerwona i wpatrywała ze zdumieniem w chłopca. Ten z kolei obrócił się i stanął pomiędzy nią, a Ronem, któremu sięgał do łokcia i syknął wściekle:

- Tylko spróbuj!

Wirujące w powietrzu talerze nagle znalazły się nad głową mężczyzny, który chyba zapomniał, że posiada coś takiego, jak różdżka. Harry spojrzał na Dumbledore'a sądząc, że ten coś zrobi i ze zdumieniem zauważył, że starszy czarodziej uśmiechał się radośnie. Zupełnie… Zupełnie jakby się tego spodziewał. Gdyby Wybraniec był nieco bardziej trzeźwy zastanowiłby się czemu ta jemioła nie zaczarowała nikogo innego (a wiele osób stało tuż pod nią przez cały dzień) tylko Hermionę, ale, jako że był po kilku głębszych, wyrzucił sprawę z głowy i skupił się na swoim przyjacielu, który z przerażeniem wpatrywał się w rodzinną zastawę, która w każdej chwili mogła spaść mu na głowę i narobić szkód. Hermiona ocknęła się i położyła dłoń na ramieniu Snape'a.

- Dosyć. Odłóż wszystkie talerze na stoły i uspokój się.

- Ale…!

- JUŻ!

Skrzywił się i niechętnie odesłał wszystkie talerze na swoje miejsca. Wiatr również ucichł i zapanowała cisza znacznie głębsza, niż kiedykolwiek. Harry nie przypominał sobie sytuacji, by w kuchni Nory było kiedykolwiek tak cicho. Po jakimś czasie Ron podniósł się i widząc wściekłą minę mini-Snape'a wycofał się, a Hermiona postanowiła się odezwać.

- Nie możesz rzucać ludźmi tylko dlatego, że nie podoba ci się to, co mieli zamiar zrobić.

- Zdenerwowałem się.

- Musisz nad sobą panować. Poza tym – jesteś za mały, żeby mówić, że ktokolwiek jest twój.

Severus zmrużył niebezpiecznie oczy i dźgnął kobietę palcem w ramię.

- Jesteś moja. I kiedy dorosnę, to się z tobą ożenię!

To wyrwało ze stanu letargicznego wszystkich obecnych. Bliźniacy ze śmiechu dosłownie położyli się na stole, a Bill i Charlie wzajemnie się podtrzymywali, by nie upaść. Ron i Ginny stwierdzili, że jest im zdecydowanie niedobrze. Remus starał się nie parskać śmiechem, ale niezbyt mu to wychodziło. Tonks i Teddy byli tak rozbawieni, że ich włosy zmieniały kolory tak szybko, że Harry nie mógł wyłapać konkretnego koloru. Luna i Fleur stwierdziły, że to słodkie. Sam Harry nie wiedział co myśleć, bo był zbyt otępiały i niezbyt do niego docierało, że sześcioletni Mistrz Eliksirów właśnie oświadczył się jego przyjaciółce. Hermiona, cała czerwona na twarzy, powiedziała:

- Cóż… Możesz być pewien, że kiedy… eee… dorośniesz nie będę trzymała cię za słowo.