Promienie słońca przebijały się przez korony drzew tworząc nieregularną siatkę blasków i cieni na szosie.
Szybkość, z jaką poruszał się motocykl, mogła przyprawić postronnego widza o zawrót głowy, ale ona była przyzwyczajona do takiego stylu jazdy. Gdy maszyna weszła w łagodny łuk, Quorra poczuła działanie siły odśrodkowej. Prawa fizyki obowiązujące w realnym świecie stanowiły dla niej cud sam w sobie, tym dziwniejszy, że dający się racjonalnie wytłumaczyć.
Niestety nie na wszystko znajdowała zadowalającą odpowiedź. Nikt nigdy nie wyjaśnił jej, dlaczego grawitacja ciągnie wszystkie przedmioty ku ziemi. Miało to coś wspólnego z jądrem planety i z posiadającym właściwości magnetyczne żelazem. Ale dlaczego akurat żelazo a nie węgiel? I dlaczego żyjące stworzenia oddychały tlenem? I dlaczego w ogóle potrzebowały tlenu do życia?
Świat realny był taki skomplikowany.
Sam starał się przybliżyć jej zasady rządzące społeczeństwem, ale nawet teraz, pomimo upływu trzech lat, zdarzało się jej popełnić gafę w towarzystwie. Nie przejmowała się jednak tym zbytnio. Zbyt długo była zdana sama na siebie, by zawracać sobie głowę, co inni myślą o jej zachowaniu. Czasem tylko szkoda jej było człowieka, który zaopiekował się nią i starał się prowadzić przez ten dziwny świat, tak jak kiedyś jego ojciec prowadził zagubioną ISO poprzez Sieć.
Sam mógł być inny, wolny, jak dawniej. Lecz złożył swoją wolność w ofierze za pomyślność firmy należącej do Flynn'a i Projektu Q. Dzięki jej DNA udało się uzyskać leki na większość najgorszych chorób nękających współczesną cywilizację. Ze względu na wysokie ceny, tylko bogaci mieli szansę przedłużenia życia. Biedni umierali jak wcześniej.
Nie uporali się z żadnym z problemów i nie widzieli widoków na poprawę tej sytuacji.
Mimo wszystko Quorra była wdzięczna.
Pozwolono jej zobaczyć Świat Użytkowników w całym jego pięknie i brzydocie, jakiej nie spodziewała się tu zastać. Tylko Słońce pozostało bez skazy. Najwspanialszy ze wszystkich cudów i najbardziej niedoceniany przez Użytkowników. Oni nigdy nie musieli spędzić całego życia pogrążeni w ciemnościach. Gdyby znaleźli się na jej miejscu, także każdy świt witaliby z nieskończonym zdumieniem i zachwytem, a każdy wieczór żegnali z niepokojem czającym się na dnie serca.
Sam mówił wtedy, że jest zbyt romantyczna. Quorra nie rozumiała tego określenia. Sam kwitował to śmiechem. Quorra – wzruszeniem ramion.
Nie tęskniła już za Siecią. Nie miała tam czego szukać. Teraz miasto leżało w dobrych rękach Trona i powoli podnosiło się z kolan po wielkiej katastrofie. To już nie to samo miejsce, w którym się narodziła. Wyszła z wody wraz z siostrami i braćmi pełna nadziei i naiwna jak dziecko. Ta naiwność zgubiła ich.
Ludzie mieli odpowiednią nazwę na wszystko, także i na takie wydarzenia. W ich świecie miało kiedyś miejsce coś podobnego. Holokaust.
I tylko ona ocalała. Jedyna w swoim rodzaju.
Nigdy nie żądała niczego dla siebie. Dawała nie po to, by brać. Na szczęście mając u swego boku Sama Flynn'a dostała więcej, niż mogła zamarzyć.
Pomogła w opracowaniu leków ratujących życie. Czuła się potrzebna. Zobaczyła świat. Ujrzała Słońce.
Kierowała się w każdej minucie swego istnienia nauką Flynn'a. Empatia. Samopoświęcenie. Dążenie do harmonii. Wyłączenie się poza nawias.
Jazda motocyklem przypominała jej dawne czasy w Sieci. Jedno z nielicznych dobrych wspomnień. Nieśmiałe promienie porannego Słońca ogrzewały jej policzki. Liście szumiały poruszane delikatnym wiatrem. Słyszała je nawet poprzez huk silnika.
Quorra uśmiechnęła się do siebie.
Dodała gazu wyjeżdżając z zakrętu. Z naprzeciwka wyłoniła się czerwono-srebrna ciężarówka.
Wśród drzew zagubił się pisk hamulców, a potem huk i zgrzyt metalu.
AN: Wszelkie skojarzenia z filmem „Miasto Aniołów" są jak najbardziej prawidłowe.
