Wolność?Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! Tyle starań ma pójść na marne? Tyle marzeń? Przecież nie chciałam takiego życia, nie jako żona i matka! A teraz co? Stoję w białej sukni, tak ściśnięta gorsetem, że nie mogę złapać tchu. Welon co chwilę opada mi na oczy przesłania twarz. Długie, brązowe włosy służąca uczesała w bardzo dystyngowaną i niewygodną fryzurę. Już dawno chciałam je ściąć. Czemu nie zrobiłam tego wcześniej, czemu nie uciekłam? Nie jestem pewna czy nie jest już za późno.
Ale... Ja się przecież nie przedstawiłam. A więc...
Nazywam się Christine Lorelai Gilmore. Urodziłam się w Anglii, ale gdy miałam 8 lat umarła moja matka, która tak na marginesie, była Francuzką, i ojciec postanowił odwiedzić wreszcie swoje posiadłości na Karaibach. Byliśmy bardzo bogaci, wiec mój rodziciel, był tutaj bardzo ważną osobistością. Później stał się nawet gubernatorem wyspy, na której zamieszkaliśmy. Nazywała się Domika.
Z podróży z Anglii pamiętam niewiele. Przez pierwszy miesiąc podróży byłam zbyt chora, żeby zapamiętać coś oprócz ciągłego wymiotowania. Potem, gdy wreszcie przyzwyczaiłam się do kołysania i tak nie mogłam nawet wyjść na pokład. Marynarze byli bardzo przesądni, uważali, że kobieta przynosi pecha na pokładzie, a na tym statku oprócz mnie płynęły także moja niania i reszta służących. Kapitan statku zagroził, że jeśli wyjdziemy na pokład, każe nas przeciągnąć pod kilem. Nudziłam się więc jak mops. Nie wszyscy byli dla mnie nieprzyjaźni. Poznałam wtedy starego wilka morskiego, który gdy tylko miał chwile wolną, przychodził do mojej kajuty i opowiadał mi co przeżył na morzu. Od niego dowiedziałam się o piratach. Bardzo ciekawiło mnie wszystko co ich dotyczyło. Historie o ukrytych skarbach i przygodach jakie mieli. Jednak Ralf nie omieszkał wyjawić mi ich prawdziwej natury. Kiedy usłyszałam co mu kiedyś zrobili, znienawidziłam ich. Dowiedziałam się jakimi są okrutnymi ludźmi, jakie zbrodnie popełniają.
Dom, w którym mieliśmy odtąd mieszkać, był olbrzymi. Stał na przedmieściu, a z okien mojego pokoju widać było port. Kiedy nie mogłam zasnąć często wyglądałam przez okno, żeby popatrzeć na piękne galeony, które stały w porcie. I choć na początku nie chciałam się do tego przyznać, skrycie marzyłam, by wypłynąć na jednym z nich w dal. Gdzieś gdzie nie będę musiała nosić sukni, w której musze walczyć o każdy oddech.
No i nie udało się. Nie wypływam w morze tylko wychodzę za mąż. Jeszcze raz zerknęłam na odbicie w lustrze. Znowu zobaczyłam w nim tę drobną, bladą dziewczynę, o zielonych oczach.
-Panienka jeszcze nie gotowa? Za godzinę będziemy jechać do kościoła. – szczebiotała służąca, która weszła do pokoju.- Ślub panienki to wielkie wydarzenie. Pół miasta będzie stało pod kościołem...
Dziewczyna zamilkła, gdy ujrzała łzy w moich oczach.
Godzina. Tyle wolności mi zostało.
-Co się stało panienko? Nie cieszy się panienka? Przecież pułkownik Richards to bardzo dobra partia. Ojciec panienki nie mógł wybrać lepiej!
Odwróciłam się od niej. Właśnie! Ojciec wybrał! Już gdy miałam 13 lat zaczął szukać dla mnie odpowiedniego małżonka. Gdy, w wieku 15 lat, sprowadził do domu, bogatego 'starszego' pana, myślałam, że jeśli będzie chciał mnie zmusić do ślubu z nim, to chyba się powieszę. Albo pochlastam. No cóż. Nie zdążyłam. Pan Taylor miał już osiemdziesiąt lat. Uprzedził mnie i umarł.
Do tej pory jakoś udawało mi się nie przyjmować kolejnych oświadczyn. Aż do teraz.

Za oknem zaskrzeczała mewa. Powiał wiatr o słonym zapachu, zapachu morza.
Nie ma mowy! Nie dam się zamknąć! Ucieknę. Nie po to tyle czytałam o przygodach, żeby teraz nie móc przeżyć żadnej!
Wygoniłam służącą i wysunęłam najniższą szufladę z komody. Podniosłam deskę, która miała udawać podwójne dno. Ze skrytki wyjęłam ubranie. Spodnie, koszula, kaftan i wysokie skórzane buty. Nikt nie wiedział, że je mam. Szczególnie Brian, któremu je ukradłam. Całe szczęście, że był mojego wzrostu. Był służącym, takim chłopcem na posyłki. Ale teraz to nie miało znaczenia. Wsunęłam rękę głębokiej do szuflady i pomacałam sakiewkę, z pieniędzmi, które odłożyłam specjalnie na taka okazję. Potem, z samego końca szuflady wydobyłam mój jedyny i chyba najcenniejszy skarb jaki posiadałam. Szablę. Piękną, wykonaną z czystej stali i rękojeścią pokrytą złotem i inkrustowaną drogimi kamieniami. Była to pierwsza rzecz jaką ukradłam. Prawdę mówiąc stać mnie było aby za nią zapłacić, ale kiedy ją zdobyłam miałam 9 lat. Nie pozwolono by mi nawet dotknąć takiej broni... Ale o tym później. Jeśli chcę uciec, nie mam czasu na wspominanie dawnych lat.
Wszystkie rzeczy spakowałam do skórzanej torby, oprócz szabli, którą przypięłam pod suknią. Tak samo zrobiłam z torbą. Nie mogłam wydostać się z domu niezauważona, nawet ubrana w chłopięce ciuchy. Wszystkich ogarnęło takie podniecenie, że gdyby przyłapano mnie na ucieczce, chyba żołnierze odprowadziliby mnie do ołtarza. Ciekawe, czy zakuliby mnie w kajdany?
Nie mogłam zmarnować tej szansy. Jedynej I ostatniej. Miałam już pewien plan. Musiał się udać, bo jeśli nie to mojej życie się skończy.

Godzinę później już spokojna, z przylepionym do twarzy uśmiechem, wsiadałam do powozu. Miała jechać w nim jeszcze moja niania, ale na całe szczęście moja suknia była tak szeroka, ze ledwie sam się mieściłam. Kiedy wsiadałam I żegnałam się z nianią, napadła mnie jakaś nostalgia. Przecież już nigdy jej nie zobaczę. Ani jej ani ojca, ani… nikogo z nich! No cóż, za ojcem nie będę tęsknić, ale ona była dobrą kobietą. Zrobiło mi się jej szkoda, kiedy życzyła mi szczęścia. Będę go bardzo potrzebować. Starając się za bardzo nie rozkleić przytuliłam ją mocno I szepnęłam na ucho:
-Żegnaj.- powiedziałam to tak cicho, że nie jestem pewna czy usłyszała. Kiedy wypuściła mnie z objęć, wydało mi się, jakbym zobaczyła na jej twarzy wyraz zrozumienia I głębokiego smutku. Jakby wiedziała co zamierzam zrobić. Może zresztą wiedziała. Wydaje mi się, że ona jedna mogła się domyślać mojego prawdziwego ja. Przez sekundę przemknęła mi przez głowę myśl, że skoro wie co zamierzam, to może mnie powstrzymać. Wsiadłam pełna niepokoju do powozu. Kiedy ruszył, powiedziała coś do mnie, ale mogłam to wyczytać jedynie z ruchu jej warg: Powodzenia.
Przez następne kilka minut narastało we mnie zdenerwowanie. Czy mi się uda?
Powóz podskakiwał na bruku. Coraz dalej oddalaliśmy się od mojego domu, zbliżając się do mojego przeznaczenia. Przez chwilę patrzyłam niewidzącym wzrokiem na krajobraz za oknem, ale potem otrząsnęłam się. Chyba robię się melancholijna. A przecież nie będzie mi brakować tego miasta. Wcale. No może jedynie kuźni. I Roya. Na myśl, że już nigdy go nie zobaczę zrobiło mi się naprawdę smutno. Był moim jedynym przyjacielem. Tylko on mnie rozumiał. Nie mogę się mazać. Muszę się wziąć w garść i wprowadzić mój plan w czyn. Spojrzałam za okno. Byliśmy już daleko od mojego domu, ale jeszcze został spory kawał drogi do kościoła, który mieścił się na końcu tego miasteczka. Ludzie, którzy dowiedzieli się o ślubie, całymi masami ciągnęli do kościoła i ulice były zatłoczone, jakby do miasta przybył jarmark. Powóz jechał bardzo wolno i to było mi na rękę.
Rozwiązałam rzemyki od sukni i szybko ją zsunęłam. Gorset miałam ochotę wyrzucić za okno, ale to przecież wzbudziłoby za dużą sensację. Zamiast długiej płóciennej halki włożyłam koszulę, a na długie majtki wsunęłam skórzane spodnie. Zdjęcie butów zajęło mi trochę więcej czasu, ale w końcu uporałam się i z tym. Szablę miałam nadal przypiętą do paska. Wyjęłam ją teraz. Rozpuściłam włosy i jednym ruchem ścięłam je. Pół metra włosów spadło na suknię, która leżała na podłodze pojazdu. Od razu zrobiło mi się lżej. Resztę włosów, które teraz sięgały mi do ramion, związałam czarną wstążką. Zarzuciłam torbę przez ramię i wyskoczyłam z powozu. Pobiegłam do załomu ulicy i skryłam się za murem. Po chwili znajomy tętent ucichł.
Byłam WOLNA!