Narcyza siedziała w pięknym, starym fotelu, owinięta w kunsztownie haftowany szlafrok. Obok niej, na podłodze, spał owczarek niemiecki. Na kolanach Narcyzy leżała książka, jakiś zakupiony sto lat temu manuskrypt o czarnej magii. Leżał zupełnie bezużytecznie, bo już od ponad godziny pani Malfoy Manor nie czytała. Patrzyła w ogień i czekała.
Lucjusz nie wracał.
Wybiła pierwsza w nocy. Zwykle o tej porze był już w domu. Narcyza zamknęła oczy. W takich momentach najbardziej tęskniła za Draco, który uczył się, niedosypiał i marniał tak daleko od domu, pod okiem niezrównoważonego Dumbledore'a. Narcyzę pocieszała myśl, że w Hogwarcie jest też Snape, który, mimo mrukliwej natury, budził jej zaufanie. Leżący na podłodze Nero zaskomlał niespokojnie.
Lucjusz nie wracał.
Narcyza poczuła senność i próbowała zasnąć, ale nie mogła. Miarowe tykanie starego, ogromnego zegara drażniło ją, ale nic nie mogła na to poradzić. Zegar tykał nieprzerwanie, odkąd na progu tego domu stanęła stopa Malfoya. Wróciła do lektury. Pojedyncze wyrazy zupełnie nie układały się w całość.
Lucjusz nie wracał.
Narcyza nienawidziła tego. Voldemort wzywał go kiedy chciał i gdzie chciał. Nie obchodziły go ich rodzinne sprawy i obowiązki, ich prywatne życie. Wszystko miało być dla Czarnego Pana! Czy noc, czy dzień, niezależnie od pogody i okoliczności. Bez różnicy. Palił go ten ohydny, czarny znak, a on szedł. Nikogo nie obchodziło, że Draco ma urodziny, że Narcyza jest chora. Nienawidziła tego!
Lucjusz nie wracał.
Raz go złapali. Raz. Salazarze, to były najgorsze chwile w jej życiu. Zakon Feniksa, tacy sami idioci i brutale jak Śmierciożercy. Bo i czym różnią się tortury w Azkabanie od tortur w Dworze Voldemorta? Złapali go i zamknęli jak bandytę! Jak pospolitego bandytę! Spędził tam tylko dwa tygodnie, ale wyszedł… taki… Merlinie, a jeśli go znowu złapali!?
Lucjusz nie wracał.
Merlinie, Salazarze, wszyscy Wielcy Założyciele! Żeby go tylko nie złapali…!
