Prolog


Grudzień. Początek zimy w mieście Karakura był wyjątkowo ciepły tego roku. Choć sezon na cieplejsze ubrania już się rozpoczął, pierwszy śnieg wciąż dawał na siebie czekać. Również ten wieczór nie należał do chłodnych, co na pewno uszczęśliwiło ludzi, którzy wracali do swoich domów tak późną porą, chociażby z pracy. Właśnie, z pracy… Dla pewnego osobnika ta noc oznaczała dopiero jej początek.

Przedmieścia. Osiedle domków jednorodzinnych. Cicho, spokojnie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ci, którzy byli akurat na dworze nie wiedzieli, co za chwilę się wydarzy. Nad ich głowami, kilkanaście metrów wyżej pojawił się portal, w postaci dwuskrzydłowych drzwi. Te po chwili otwarły się, ukazując świetlisty tunel. Ze światła wyszedł młody mężczyzna, średniego wzrostu, odziany w czarne kimono. Stanął on w powietrzu, zupełnie jakby pod nim znajdowała się jakaś niewidzialna, przezroczysta kładka. Portal zamknął się za nim, po czym zniknął. Spojrzał w dół, rozglądając się po okolicy. Szukał czegoś… I natychmiast to znalazł.

– Jak zwykle... Nawet nie próbując ukrywać swojego Reiatsu. Kiedy się nauczą?

Momentalnie zniknął.

Tymczasem bocznymi uliczkami przedmieść, pędziła ile sił w nogach dwójka innych mężczyzn, również noszących czarne kimona. Shinigami.

– No dobra. - odezwał się jeden z nich - Udało nam się zwiać z Seireitei. No i co dalej?

– Nie możemy zostawać zbyt długo w jednym miejscu. - odpowiedział drugi, wyglądający na starszego - Na razie trzeba się gdzieś ukryć, potem się pomyśli…

– Niby przed czym się chcesz ukrywać?

– Nie słyszałeś? Gotei zatrudniło jakiegoś łowcę głów, czy kogoś w tym guście. Na pewno go za nami wysłali.

– Nie ponosi cię czasem wyobraźnia? Łowca głów? Przecież szlachetni kapitanowie nie zniżyliby się do tak niskiego poziomu, żeby zadawać się z jakimś zabójcą.

– To chyba nie temat do żartów, nie? Wiem, co mówię, koleś jest na usługach Onmitsukidō, a przecież byłem w Drugim Oddziale.

– Informacja z pierwszej ręki, co? - młodszy nie podchodził do tego poważnie - Może jeszcze Naczelny Dowódca cię wtajemniczył?

– Nie śmiej się! Patrz lepiej, gdzie biegniesz…

Nagle starszy z mężczyzn wyczuł lekkie drgnięcie energii duchowej. Domyślał się, że to zwiastuje kłopoty.

– Ktoś tu jest.

Zatrzymał się. Natychmiast wyciągnął Zanpakutō, rozglądając się po okolicy, próbując ustalić, gdzie znajduje się wróg.

– Shino, przede wszystkim postaraj się nie…

Odwrócił głowę w jego stronę. A raczej w stronę miejsca, gdzie powinien się znajdować. Młodszy Shinigami zniknął nagle. Przepadł bez żadnego śladu.

– Cholera, wiedziałem!

Od razu się domyślił, że Shino został zabity. Dobrze wiedział, przez kogo. Pozostało mu już tylko zatroszczyć się o siebie. Oczekiwał ataku. Stanął plecami do najbliższej ściany, by uniemożliwić uderzenie od tyłu. Skąd nadejdzie? Z lewej? Z prawej? Czy po prostu uderzy od frontu? Czekał w napięciu, rozglądał się nerwowo po okolicy. Niczego nie dostrzegał, wróg się nie pojawiał. Był jednak pewien, że jest blisko. Nie wyczuwał jego Reiatsu, lecz czuł dziwny chłód. Przenikliwe zimno, które sprawiało, że dostawał gęsiej skórki. To nie był zwyczajny mróz, to było coś złowrogiego, mrocznego. Choć jako Shinigami wiele przeszedł, to uczucie było zupełnie obce, cokolwiek to było, nie pochodziło ze znanego mu świata. Zaczął się bać...

Nagle nastąpił atak, z zupełnie niespodziewanej strony. Z góry. Mężczyzna nie zdążył zareagować. Nawet niczego nie zauważył. Zorientował się dopiero, gdy poczuł stal, przeszywającą jego ciało. Dwa ostrza wbiły się w jego kark. Nie czuł bólu. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, mężczyzna upadł na ziemię. Próbował się podnieść, jednak nie potrafił. Całkowicie stracił czucie w rękach. Kątem oka dostrzegł, co się z nimi stało. Ujrzał całkowicie sczerniałe, martwe dłonie. Ten widok wywołał w nim ogromne przerażenie. Czuł, że martwica sięga coraz głębiej. Stracił zupełnie kontrolę nad swoim ciałem, nie był w stanie się poruszyć, mógł jedynie przewracać oczami dookoła. Nie pozostało mu wiele czasu...

Nagle tuż przed nim pojawiła się postać, którą uznał za swojego zabójcę. Nietypowe Shihakushō, które nosił potwierdził fakt, iż był to właśnie ten łowca głów, o którym słyszał. Nie widział go dokładnie. Dostrzegł jedynie, iż on również się w niego wpatruje.

– Dla… Dlaczego?

Łowca przykucnął obok, spojrzał mu prosto w oczy.

– Spełniam swój obowiązek. - usłyszał męski głos - Coś, czego ty nie potrafiłeś.

Po tych słowach, mężczyzna wydał ostatnie tchnienie. Martwica dotarła w końcu do jego mózgu. Śmierć była natychmiastowa i niemal bezbolesna. Ostatnim, co dane było mu ujrzeć, to żółte, wężowe oczy jego zabójcy.

– Spoczywaj w pokoju. - odrzekł Łowca

Wstał, po czym zwyczajnie oddalił się. Wyciągnął najzwyczajniejszą w świecie komórkę z klapką, którą trzymał za pazuchą. Przyłożył ją do ucha.

– Pani kapitan, melduję wykonanie zadania.