Jako że w tsubasowym fandomie (nie naszym, polskim, ale ogólnym) istnieje coś takiego, FaiSaku, czyli według mnie paring wzięty z sufitu i nie mający racji bytu (jeśli kogoś uraziłam, przepraszam ^^), oto moja odpowiedź.
Paringi: KuroFai, SyaoSaku, możliwe Touya x Yukito (to się jakoś skraca? Toukito?), oraz kilka innych z retrospekcji, żeby nie spoilerować za bardzo.
Nie wiem czemu, ale kiedyś sobie ubzdurałam, że matka Sakury była ruda. W sensie, że miała takie włosy jak księżniczka. Za późno się zczaiłam, że jednak miała czarne, ale wizerunek rudowłosej Nadeshiko tak wbił mi się w mózg, że innej wersji ten kawał mięcha nie przyjmuje. :D'
Jeszcze jedno. Nikt makaronizmów nie lubi, zwłaszcza japońszczyzny w polskich fikach, ale w tym wypadku to konieczne. Akcja fika dzieje się na Kontynencie, którego przeważająca część przejęła przed wiekami język północnych krajów, Celes i Valerii, nazywany wspólnym, ale np. głęboko zakorzeniony w swoich tradycjach Shaolin czy wyspiarski, oddzielony morzem Nihon ciągle mówią swoimi językami (odpowiednio chińskim i japońskim). Ponieważ pochodzenie bohaterów odgrywa niekiedy znaczącą rolę, pozwolę sobie wtrącać obcojęzyczne zadania w ich wypowiedziach. Takie zdania czy słowa będą tłumaczone pod rozdziałem.
Koniec ględzenia, Kai mówi enjoy!
Wiatr z Północy niósł chłodniejsze powietrze nad miasto, ku radości i uldze mieszkańców. Co prawda przyzwyczajeni byli do wiecznego gorąca, bo Clow położone było na skraju Wielkiej Pustyni i było ostatnią ostoją ludzką na Południu, ale niekiedy i im palący upał dawał się we znaki. Mieszczanie schronili się w cieniach swoich białych, murowanych domach, rolnicy pracujący na oazowych polach zamartwiali się o zbiory, a karawany nieustannym sznurem ciągnęły w cztery strony świata, konno i na wielbłądach, przywożąc i wywożąc z miasta-państwa najróżniejsze towary. Na rynku odbywał się jarmark, mężczyźni i kobiety, ubrani w jasne, przewiewne stroje handlowali między sobą, nieśpiesznie się targując – zgodnie z tradycją, która nakazywała dążyć do jak najniższej ceny. Wąskimi alejkami przechadzali się ludzie, kryjąc głowy pod słomkowymi kapeluszami. Życie toczyło się wolno i leniwie, na wpół zdziczałe koty o piaskowej sierści obserwowały mrowie ludzi z wyższością i spokojem, wylegując się na nagrzanych dachach.
Od czasu do czasu na wybrukowanej ulicy zadudniły kopyta konnego posłańca, a wtedy ludność rozstępowała się natychmiastowo, pozwalając mu przejechać ulicami w górę, prosto do królewskiego pałacu na wzniesieniu.
Tym razem posłaniec musiał zaczekać z dostarczeniem wiadomości. Uspokajając tańczącego konia, dowiedział się, że król wraz z dziećmi wybrał się poza miasto, by zaznać nieco odpoczynku. Straże pałacowe poinformowały go także, że Jego Wysokość nie życzył sobie przerywać wycieczki, by móc spędzić czas z rodziną. Posłaniec przyjął wiadomość bez zbytniego zdziwienia i postanowił zaczekać w zamkowych koszarach, zaprowadziwszy uprzednio klacz do królewskich stajen. Koni w Clow było niewiele, w gorącym klimacie ich rolę zastępowały wielbłądy, ale pewną ich ilość posiadał król, znany ze swojej pasji do gorącokrwistych rumaków. Posłaniec umieścił swojego konia w wydzielonej dla służby części, zerkając zazdrośnie na widoczne z daleka, piękne wierzchowce. Kątem oka rozpoznał białą źrebkę, młodą białą klacz należącą do księżniczki, obok dostrzegł karego ogiera następcy tronu. Znaczyło to, że rodzina królewska wybrała się na pieszy spacer.
Tak było i w rzeczywistości. Za miastem, zbudowanym na planie koła i wzniesionym na wzgórzu, płynęła rzeka, bez której jego istnienie byłoby niemożliwe. Nad brzegami zieleniły się plamy wyższej roślinności, a pomiędzy nimi rosły trawy. Większość przestrzeni była zagospodarowana, jedynie sam brzeg stanowił rodzaj dzikiej ścieżki. Im dalej od wody, tym więcej piasku pojawiało się na ziemi, aż w końcu oaza znikała w ramionach niegościnnej pustyni.
- Jaka była mama? – księżniczka w końcu odważyła się zadać pytanie, które męczyło ją od dłuższego czasu. Wysmukła, w białym stroju odsłaniającym płaski brzuch i pępek, z lekkim półprzezroczystym woalem z tyłu, przypominała rozkwitającą lilię. Stąpała lekko na nogach obutych w sandały, a jej rudawe, sięgające ramion włosy drżały lekko za każdym razem, gdy dróżka opadała łagodnie w dół.
Król Clow lekko się uśmiechnął, patrząc na córkę, po czym uśmiech zgasł, gdy przed oczami pojawiła się twarz królowej. Przemknęło mu przez myśl, że ostatnie szesnaście lat upłynęło niezwykle szybko. Przecież tak niedawno Touya był brzdącem o takich pokładach energii, że nikt nie potrafił go upilnować, na dworze służył poprzedni mag, ojciec Yukito, a Nadeshiko… Przymknął oczy, widząc długie ogniste włosy Tańczącej, jak nazywano ją w środowisku magów – niezwykle utalentowanej czarodziejki, pół krwi clowiańskiej arystokratki. Doskonale pamiętał jej roziskrzone, radosne oczy i uśmiech na pięknie wykrojonych wargach. Swoje zaskoczenie, gdy zakochał się w kobiecie, którą po raz pierwszy zobaczył w dniu i ich zaaranżowanego małżeństwa i tą słodko-gorzką chwilę, gdy wydała na świat córkę, jednocześnie nie mając już sił, by żyć…
- Była piękna – powiedział w końcu. – Wiele po niej odziedziczyłaś. Też lubiła śpiewać.
- Pamiętam – przytaknęła cicho Sakura, podchodząc bliżej ojca. Nieśmiało wsunęła swoją dłoń w jego, tak jak to robiła, będąc dzieckiem. – Śpiewała nihońskie piosenki, prawda?
Przytaknął, ale nie powiedział nic więcej. Sakura przycichła, zapewne zdając sobie sprawę, że dotknęła wciąż bolącej rany. Sama nie pamiętała nic oprócz głosu matki, którą znała jedynie z opowieści, ale dla Clowa Nadeshiko nadal żyła.
- Hontou ni sabishii yo, Nade-chan – szepnął cicho, wiedząc, że nawet jeśli Sakura to usłyszy, nie zrozumie słów. Nigdy nie chciał, by jego dzieci uczyły się tego języka. Nihoński był piękny, ale bał się, że jeśli będzie słyszał go w ustach swoich dzieci, nie odgoni się od wspomnień. Jego królowa była półkrwi Nihonką i często mówiła w tym języku. – Zobacz, co u twojego brata – dodał głośniej, a dziewczyna skinęła głową, domyślając się, że jej ojciec potrzebuje chwili samotności.
Zatrzymał się na skraju ścieżki, w cieniu bujnej roślinności, patrząc na oddalającą się córkę. Powolnym ruchem zsunął z kruczoczarnych, długich włosów koronę i trzymał zimny metal w dłoniach. Szlachetnie kamienie zalśniły oślepiająco w ostrym blasku słońca.
- Kiedy ona tak urosła? – zastanowił się na głos, widząc jak dziewczyna dołącza do idących przodem młodych mężczyzn. Yukito, zawsze dobrze wychowany, ukłonił się jej lekko, po czym zaczął przysłuchiwać się przekomarzaniom rodzeństwa. – Touya jest ledwo głowę wyższy od niej…
Westchnął, widząc nieuchronny wpływ czasu. Na nim samym upływające lata nie poczyniły większych zmian, wciąż pozostawał atrakcyjnym mężczyzną. Jego dzieci jednak już dorosły i Rada zaczynała patrzeć już na niego krzywym okiem. W przypadku Touyi nie było to problemem, ale starszyzna zarzucała po cichu królowi, że już zbyt długo trzyma córkę pod swoimi skrzydłami. Odwieczną tradycją, królewskie córy i siostry wychodziły za mąż ukończywszy czternasty rok życia. Nie chciał wydawać jej tak młodo i zaplanować jej życia. Sam był niejako ofiarą mariażu i o ile on odnalazł w takim związku miłość, jego córka mogła nie mieć takiego szczęścia. Zdawał sobie sprawę z sympatii księżniczki do chłopca z miasta, ale tutaj w grę wchodziła polityka i Rada, z którą jako król musiał się liczyć. Póki co nie widział rozwiązania problemu i odwlekał decyzję, a tymczasem Sakura ukończyła szesnaście lat.
Jego dzieci oddaliły się już znacznie, a on nadal stał, przyglądając się im w zamyśleniu. W końcu ruszył przed siebie, pogrążony we własnych myślach. Nieostrożna stopa zboczyła ze ścieżki i wpadła w zarośla.
Zduszony krzyk wydarł mu się z gardła, gdy spomiędzy krzewów i traw wystrzeliła piaskowa błyskawica, godząc szeroko rozstawionymi zębami w jego łydkę. Padając na ziemię, czując piekący ból rozprzestrzeniającego się jadu, dostrzegł jedynie uciekającą smugę i usłyszał grzechotkę.
Grzechotkę arkadii, najgroźniejszego węża pustyni, jak uświadomił sobie z przerażeniem, gdy zapadał w gorączkującą ciemność.
Wstrząsnął nią suchy szloch, bo łez już dawno zabrakło. Klęczała przy ogromnym łożu w królewskiej komnacie, tuląc twarz do rozpalonej, nieruchomej dłoni ojca. Powietrze przesycone było zapachem potu i alchemii, którą Yukito próbował ratować władcę. Księżyc już wisiał wysoko na niebie, a król wciąż gorączkował, nie odzyskując przytomności.
- T-tato! – załkała Sakura. Chciała powiedzieć coś więcej, ale ściśnięte gardło uniemożliwiało jej to. Biały strój księżniczki skąpany był plamami krwi – nie odstąpiła ojca od chwili, gdy pierwsza zobaczyła, co się stało. Była przerażona. Clow umierał, wiedziała, że na jad arkadii nie ma lekarstwa, ale zrozpaczona, modliła się do wszystkich bogów okrutnej pustyni, o których kiedykolwiek słyszała, by zlitowali się nad nią i uczynili cud.
Chciała wierzyć w to, że jej ojciec okaże się na tyle silny, by samodzielnie przezwyciężyć truciznę i dołączyć do grona nielicznych, którzy przeżyli atak węża, ale ten straszny bezruch i słaby oddech odbierał jej tę nadzieję za każdym razem, gdy spojrzała na króla.
Za ścianą, na pustym, ciemnym korytarzu, Touya opierał się o zimny kamień, ze spuszczoną głową patrząc przed siebie. Milczenie ciągnęło się długo.
- Powiedz prawdę – szepnął w końcu pozbawionym nadziei głosem.
- Szansa, że król przeżyje, jest znikoma – odpowiedział mu ciemność, a w jego polu widzenia pojawił się Yukito. Nie słysząc odpowiedzi, współczująco objął księcia, ale ten nie odwzajemnił uścisku. Ciemne oczy odziedziczone po ojcu patrzyły nieruchomo, jakby chciały przeszyć mrok i kamienie na wylot i dojrzeć tego, czego człowiek nie jest w stanie.
- Najpierw tracę matkę, teraz ojca – powiedział w końcu, emocje zagrały na strunach głosowych, czyniąc słowa drżącymi, słabymi i bolesnymi.
Księżyc, widoczny za jedynym w korytarzu, pozbawionym szyb oknem, schował się za chmurami. Lodowate powietrze wtargnęło do środka, gasząc ledwo tlącą się świecę.
- Upływa siódmy dzień – odezwał się starzec, wpatrując się w czerniejące na horyzoncie starożytne ruiny. Położył pomarszczoną dłoń na niskim marmurowym parapecie. – Król nie odzyskuje przytomności. Rado?
- Jego Wysokość umrze – mężczyzna o shaolińskich rysach twarzy usiadł przy stole, odruchowo nawijając na palec długiego, siwego wąsa. – Nie ma się co oszukiwać. Ma silny organizm, ale nie minie miesiąc, a na tronie zasiądzie Touya.
Dwunastu zgromadzonych mężczyzn chwilę milczało. W końcu odezwał się najstarszy z nich.
- Rado, jesteśmy w stanie zawieszenia. Król wciąż żyje, więc książe nie może jeszcze przejąć korony. Teraz to my jesteśmy zobowiązani do rządzenia krajem. Nie wiemy, jak długo potrwa agonia Jego Wysokości – znamy przypadku nawet kilkuletniej śpiączki po ukąszeniu arkadii. Musimy myśleć przyszłościowo. Zaplanować wszystko – politykę, kontakty z innymi królestwami… Touya jest młody i niedoświadczony, brak mu naszej wiedzy.
Mężczyźni zaszemrali z aprobatą.
- Śmierć Clowa pogorszy nasze stosunki z Celes – odezwał się wąsaty. – Wszyscy wiemy, że za młodu Jego Wysokość znał się dobrze z celeskim władcą. Kto wie, czy po jego śmierci Ashura nie zechce zerwać sojuszy. Srebrna Dynastia zawsze miała chętkę na nasze diamenty.
- A księżniczkę trzeba stanowczo wydać za mąż – niski, pulchny radca aż uniósł się z krzesła. – To karygodne, by tak długo ją trzymać w zamku. Jego Wysokość sprzeciwia się tradycji. Zgodnie z nią, powinna już być matką, a ona nawet nie straciła wianka.
- Kto wie – zaśmiał się jeden z młodszych. – Chodzą słuchy o miłostkach z jakimś chłoptasiem z miasta.
- Owszem, dziewczyna ma ulubieńca, ale zaręczam, że jest niewinna – starzec zatarł dłonie, uśmiechając się, jakby do głowy wpadł mu jakiś plan. – To pierwsza miłość, pewnie nawet jeszcze on tym nie pomyślała. Dzieciak to nic, która z księżniczek się nie jest zauroczona w tym wieku? Nasz towarzysz – spojrzał na niskiego radcę. – Poddał nam doskonałą ideę. Czyż nie zależy nam na dobrych stosunkach z bogatą Północą? Chcemy przecież zniesienia ceł i obniżenia cen towarów, które importujemy. Pomyślcie, jak wielką moc dałby nam mariaż. Nie sojusz na jedno pokolenie, ale na wiele.
- Wydać księżniczkę za Ashurę? – zaśmiał się wąsaty.
- Nie – starzec pokręcił głową. – Za jego syna.
Zapadła cisza. W końcu poderwał się kolejny radca.
- Czy wiesz, jakie plotki krążą o celeskim księciu? – zapytał podniesionym głosem, a jego twarz spurpurowiała z oburzenia. – Chcesz wydać księżniczkę za syna nałożnicy? Za nieślubny wybryk, chowany w ukryciu przez kilka lat?
- Według celeskiego prawa książę Fay jest prawowitym następcą tronu – wyjaśnił spokojnie starzec. – Nie nam oceniać prawdziwość jego pochodzenia. Jest osiem lat starszy od księżniczki. To o wiele lepszy kandydat na jej męża niż Ashura.
- A czy ją zechce? – rzucił ktoś inny.
- A czy ma powód, by odmówić? – żachnął się wąsaty, teraz przekonany do tego pomysłu. – Pomyślcie. Celes ma od nas diamenty, szkło i porcelanę. Chce tego samego, co my – by było taniej. Z drugiej strony, gwarantuje sobie pokój. W dziewczynie płynie nie tylko krew Piaskowego Tronu, ale i Chryzantemowego Tronu z Nihonu i Smoków z Shaolinu, po matce ojca. Księżniczka wejdzie w Srebrną Dynastię, która z kolei spowinowacona jest ze Złotą. Po za tym, powiedźcie, co się stanie, jeśli odmówi? Wszystkie plotki dotyczące księcia – o tu nie chodzi o te związane z pochodzeniem – zostaną potwierdzone i na Celes spadnie hańba. Książę odrzuca księżniczkę Clow i bawi się najlepsze w sodomię? To byłoby zbyt wielkie upokorzenie dla Ashury. Przecież on kocha tą swoją lodową krainę bardziej niż samego siebie.
Na twarzach radców rozgorzały uśmiechy.
- Ustalone – rzucił starzec, gdy umilkły ostatnie dysputy. – Jutro obwieścimy księżniczce Sakurze i księciu Touyi wolę Rady.
Gniew buzował w żyłach Touyi, gdy ciemnowłosy książe miotał się po komnacie, warcząc pod nosem za każdym razem, gdy wpadał na jakiś mebel.
- Zabiję! – wrzasnął w końcu, z wściekłością kopiąc porzucony na podłodze obnażony miecz. Ostrze z brzdękiem potoczyło się po posadzce. – Zamorduje tych staruchów! Nie mają prawa!
- Touya… - Yukito stanął w drzwiach, korzystając przywileju wchodzenia bez pukania do komnat następcy tronu. Patrzył z niepokojem na przyjaciela. – Co się dzieje?
- Te sukinsyny chcą mariażu mojej siostry! – książe zatrzymał się, łapiąc oddech. –Wystarczyło ich spuścić ze smyczy i już kombinują! Wykorzystują to, że nasz ojciec jest umierający, a ja nie mogę nic zrobić! Rozumiesz? Chcą ją wysłać do Celes, na drugi koniec świata. Masz pojęcie, że ona więcej nie postawi stopy w tym kraju? Odległość jest zbyt wielka – książę uderzył pięścią w blat biurka. – Odetną mnie od niej! A wiesz dlaczego? Bo mnie będzie łatwiej kontrolować niż nas oboje. Wydadzą ją za kogoś, o kim krążą niestworzone plot… - urwał, machnął ręką. – A ona jest jeszcze dzieckiem i kocha jak dziecko tego swojego Syaorana.
- Myślałem, że go nie lubisz – zauważył mag.
- Bo to kurdupel, ale jeśli Sakura go kocha, to jak dla mnie może i zaraz się z nim chajtać. Mi to obojętne, czy to arystokrata czy dzieciak bez rodziców, ale Rada do tego nie dopuści. Błękitnej krwi nie można skazić.
- I co teraz będzie? – zapytała bezradnie, siedząc na łóżku w małym owalnym domku Syaorana. Brązowooki chłopiec siedział naprzeciw niej, nerwowo zaplatając dłonie.
- Nie wiem – powiedział cicho.
- Ja go nawet nie znam – zaczęła, lekko otarła gromadzące się w kącikach oczu łzy. – Nigdy nie widziałam go na oczy… Króla Ashurę kiedyś, dawno, jak byłam mała… Ale jego nigdy.
- Nie wrócisz do Clow – szepnął Syaoran, dziewczyna pokręciła głową.
- Nie będę nawet przy tacie, gdy… - słona łezka zsunęła się po jej pobladłym policzku, kontrastując z zaczerwienionymi oczami. Przez ostatni tydzień płakała nieustannie. – I nie chcę zostawić ciebie i Touyi…
Cierpienie zawisło między nimi, sącząc się niczym jad arkadii.
Posłaniec osiodłał konia, sprawdzając, czy na pewno ma w torbie listy. Czekała go długa i męcząca droga do Celes, zatem pospiesznie dopił resztki kawy podsuniętej mu przez usłużną gospodynię i wskoczył na siodło zręcznie, ruchem tak naturalnym, jak chodzenie czy oddychanie. Spiął klacz i ruszył cwałem, zręcznie kierując koniem między przechodniami, którzy odskakiwali, robiąc mu miejsce. Nie żałował konia, bo i tak przyjdzie mu parokrotnie go zmieniać w czasie podróży. Liczył się czas, wiadomość miała zostać dostarczono jak najszybciej. Posłaniec nie narzekał – jego życie było jedynym wielkim biegiem.
Tłumaczenia:
Hontou ni sabishii yo, Nade-chan - na polskie: Bardzo tęsknię (za tobą), Nade-chan, gdzie "chan" to japońskie zdrobnienie, ale to raczej każdy z fandomu A&M wie.
