Nie wiem jeszcze jak ostatecznie skończy się ta historia. W końcu miała być to miniaturka, ale ktoś mnie przekonał, że tak to nie może się zakończyć.

Miłego czytania!

- Ale...
- Nie ma żadnego "ale", Wilson. Zrozum to!
Brązowooki wpatrywał się w te zimne, nieodgadnione, błękitne oczy szukając jakiegoś wyjaśnienia. Jednak nic tam nie znalazł. Stał tylko w miejscu i patrzył jak House nagle odwrócił się, i odszedł. W dół korytarza, by potem skręcić w prawo. Tak po prostu. Na zawsze.

Nie potrafił się poruszyć. Miał nawet trudności z oddychaniem. Tylko stał i wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął mu przyjaciel, mrugając powiekami, by powstrzymać napływające łzy. Czyli nie ma żadnego "ale", "i", "lub"? Nic? Tak po prostu to koniec?Klamka zapadła? Game over? Nie potrafił tego pojąć.

Ludzie przechodzący obok zaczęli rzucać w jego stronę dziwne spojrzenia. Ale czy dla niego to miało jakieś znaczenie? Przecież dosłownie przed chwilą usłyszał kilka słów, które przekreśliły z jego życiorysu kilka najpiękniejszych lat.

Nie miał pojęcia, ile minęło czasu kiedy wreszcie się otrząsnął z pierwszego szoku. Niepewnie ruszył w przeciwnym kierunku niż chciał. Pozwolił sobie ochłonąć... Chociaż chwilę.

W skórzanym fotelu, zastygły w bezruchu, siedział błękitnooki mężczyzna wpatrujący się w jeden, jedynie sobie znany, punkt. Na jego twarzy widać było zmęczenie. Niczym u starca będącego u kresu życia. Bowiem dla niego życie właśnie się skończyło. I to na jego własne życzenie. Lecz według własnego, niezrozumianego dla nikogo, umysłu nic innego nie mógł zrobić.

Teraz siedział i analizował wszystko, od początku do końca, by być całkowicie pewnym swojej decyzji. Swojej słusznej decyzji! Bo co innego miał niby zrobić?! Nic. To była JEDYNA słuszna decyzja. "Ale czy aby na pewno?" Właśnie tej myśli nie chciał dopuścić do swojego umysłu. Bowiem to ON BYŁ pewien słuszności swojej decyzji. I tylko to się liczyło.

Przymknął ze zmęczenia powieki i zobaczył przed oczyma tę pełną bólu, i rozczarowania twarz przyjaciela. "Cholera!" Potrząsnął głową by odgonić od siebie ten obraz. Jednak to nie było takie proste zadanie. Wciągnął głęboko powietrze.
- To dla twojego dobra, Wilson - mruknął w stronę wyimaginowanej postaci.

"Tak dłużej być nie może, Wilson. Odchodzę." Krótka wypowiedź, którą można by puścić mimo uszu. Której można by nie dosłyszeć, gdyż była tak cicho wypowiedziana. Pełnym niepewności i strachu głosem. Lecz ON to usłyszał. "Odchodzę". Kluczowe słowo, które wciąż kołatało się w jego umyśle. "Odchodzę". To jedynie słowo, zbitki głosek lub liter, ale raniły jak sztylet. "Odchodzę". Proste, jednoznaczne słowo - jednak on nie chciał przyjąć go do wiadomości. "Nie, nie, nie!" wciąż powtarzał jego umysł.

Jednak teraz było już po wszystkim. To już zostało wypowiedziane. Nie da się cofnąć czasu. Wymazać to z pamięci? Niemożliwe! "Odchodzę" wypowiedziane tak, jakby było to najtrudniejsze słowo świata...
- Odchodząc zabierz mnie - szepnął w pustą przestrzeń Wilson, roniąc jedną, samotną łzę.