Nigdy nie chciałem tego wszystkiego, lecz życie nie pozostawiło mi wyboru. Mieszkałem w ubogiej dzielnicy Detroit, a zawartość mojego portfela nie wyróżniała się wśród innych, równie biednych mieszkańców. Już w podstawówce kolega wciągnął mnie w świat drobnych złodziejaszków, którego szybko stałem się częścią.
Byłem młody, nie rozumiałem tego, co robię, a byłem w tym dobry. Dopiero po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że nie chcę tak żyć. Jednak oni wcale nie zamierzali pozwolić mi odejść.
Długo obmyślałem jak się stąd wyrwać, by nie ściągnąć na siebie gniewu ich wszystkich - by móc spokojnie żyć własnym życiem, bez wszechogarniającego strachu o nie. Nie mogłem po prostu zniknąć - siedziałem w tym na tyle długo, by wiedzieć, co czeka takich ludzi. Wolałem nawet o tym nie myśleć. Dlatego też zacząłem rozmowy z przywódcą gangu. Długo się wahał, ale w końcu zezwolił na me odejście, stawiając przy tym jeden warunek: miałem wykonać ostatnie zadanie.
W nocy zaprowadzili mnie do furgonetki, którą pojechaliśmy pod duży dom zaprojektowany w stylu wiktoriańskim, należący do miejscowego, wziętego prawnika – Charliego Swana. Myśl o zrabowaniu rezydencji nie była przyjemna, jednak próbowałem pocieszać się myślą, iż Swan przy swoich zarobkach z łatwością pokryje straty.
- Widzisz to okno u góry? - zapytał James. Przytaknąłem. - To pokój jego córki. Stary jest na wyprawie biznesowej, a matka już tu nie mieszka, są w separacji. Dziewczyna jest sama w domu. - uśmiechnął się, wymawiając ostatnie zdanie. - Śpi. Mała, bezbronna... założę się, że niczego się nawet nie spodziewa.
- Dlaczego mi to wszystko mówisz? - przerwałem mu. Chciałem to mieć jak najszybciej za sobą.
- Ponieważ ty będziesz tym, który dopilnuje, by już się nie obudziła - powiedział, po czym wsunął mały, czarny pistolet do kieszeni moich znoszonych dżinsów. Następnie wypchnął mnie z siedzenia tak mocno, że prawie uderzyłem o betonowy chodnik.
- Co ty do cholery wygadujesz? Tego nie było w umowie! - Czemu miałbym pozbawić niewinną dziewczynę życia? Co ten popapraniec sobie wyobrażał?
- Zero sprzeciwu. I nie próbuj uciekać, wiesz dobrze, że jesteś otoczony. Strzelać też nie. Masz tylko jedną kulę. Ona albo ty. - wyszczerzył zęby w cynicznym uśmiechu i odjechał.
Spojrzałem na stojącą przede mną rezydencję i głęboko westchnąłem. Nie chciałem, aby cokolwiek łączyło mnie z tą dziewczyną, spokojnie śpiącą w pokoju na piętrze. Nie chciałem jej zabijać, lecz wiedziałem, ze jeśli tego nie zrobię, to zabiją nas oboje. Jej już i tak nie mogłem uratować, więc może zdołam uratować chociaż siebie.
Po cichu zakradłem się na górę i bezszelestnie otworzyłem drzwi wiodące do jej sypialni. Leżała w bezruchu, lekko się uśmiechając. Dlaczego do cholery musiała się uśmiechać? Czy nie wiedziała, jak okrutny los ją czeka?
Spojrzałem w obrzydzeniu na lśniący w mej dłoni pistolet. Nie potrafiłem tego zrobić, to mnie po prostu przerastało. Można było mnie nazwać złodziejem, ale nie mordercą. A ona, ta dziewczyna, nie zasługiwała na taki los. Cóż takiego zrobiła? Była córką prawnika, to wszystko. Była całkowicie niewinną córką prawnika.
I nagle mnie olśniło. Przez całe moje życie godziłem się na to, co przygotowywał mi los, a przecież mam prawo sam decydować o swoich wyborach. Ja, właśnie ja, nikt inny. Skoro nie chcę jej zabić, to czemu mam to robić? Zdążyłem uzbierać już trochę pieniędzy przez te lata, tyle, abym mógł normalnie żyć. Nic więcej mnie tu nie trzymało. Byłem wolny. Cholera jasna, przez cały ten czas BYŁEM WOLNY! Wstyd mi było własnej głupoty. Zawsze jest inne wyjście, jak mogłem przez cały ten czas być tak ślepy i widzieć tylko jedno, to, które oni mi wskazywali?
Zacisnąłem mocno ręce na broni i przerzuciłem wzrok na śpiącą dziewczynę. W pewnym sensie czułem się jak zbawiciel. Zabawne.
Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Najprawdopodobniej któryś z ludzi Jamesa chciał sprawdzić, czy wykonałem zadanie.
Wyszedłem z sypialni i powoli udałem się w kierunku dźwięku. Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności i mogłem powiedzieć, że człowiekiem stojącym przede mną był Laurent.
- I jak ci idzie? Nie słyszeliśmy żadnego strzału – spojrzał na mnie, zdezorientowany.
- I nie usłyszycie. – powiedziałem, po czym zdecydowanym ruchem rzuciłem go o ścianę.
- Co ty do cholery wyprawiasz? – syknął, po czym przyłożył rękaw do nowo powstałej rany na jego czole, z której powoli wypływała krew. – Masz jakaś misję samobójczą, czy co? Słuchaj, mi też się nie podoba plan Jamesa, nie chcę być zamieszany w jakiekolwiek zabójstwa, ale jest tu więcej ludzi i uwierz, gdybyś trafił na kogoś innego, to dawno byłoby po tobie.
- Skoro ci to nie odpowiada, to co tu jeszcze robisz?
- To samo, co ty. A co niby innego?
- W takim razie spójrz na mnie uważnie – powiedziałem, ściskając jego podbródek, tak, aby patrzył mi prosto w oczy. – Nie zamierzam jej zabijać. A tę kulę, ją chętniej zachowałbym dla Jamesa, bo jeśli ktoś jest tutaj winny, to tylko on! Jeśli chcesz, możesz się do mnie przyłączyć, jeśli nie, to zrób mi tą przysługę i zapomnij o tym, co usłyszałeś. Nie każ mi robić czegoś, czego później będę żałować.
- Wyluzuj, Masen! Muszę przyznać, że twój plan jest cholernie popieprzony, ale wchodzę w to, okej? James nie jest już tym samym człowiekiem, nie obchodzą mnie jego gierki. Jednak nie zamierzam się narażać. Pomogę ci się stąd wydostać, ale na większą pomoc nie licz.
Uśmiechnąłem się. To mi wystarczyło.
- Co się dzieje tam na górze? – odwróciłem się i zobaczyłem pięciu ludzi. – Długo nie dawaliście znaku życia, więc przyszliśmy sprawdzić, czy są jakieś pro-
Facet nie zdążył skończyć zdania, gdy Laurent strzelił do niego z pistoletu. Natychmiast osunął się na ziemię. Przez sekundę ludzie za nim stali w bezruchu, zaszokowani tym, co przed chwilą się wydarzyło. Jednak, jak na profesjonalistów przystało, szybko rozbudzili się z tego stanu i ruszyli na nas. Laurent rzucił mi drugi pistolet z pełnym magazynkiem. Kierowany adrenaliną strzelałem gdzie popadnie, nie zważając na to, w kogo czy w co celuję.
- Sam sobie poradzę, leć sprawdzić, co z dziewczyną – wydał komendę Laurent, a ja błyskawicznie ruszyłem w kierunku drzwi.
Dziewczyna już się obudziła. Była całkowicie rozkojarzona, przestraszona i bezbronna. Siedziała skulona w kącie łóżka, trzęsąc się. Gdy zobaczyła mnie w drzwiach, skoczyła niczym oparzona, a jej oczy ciskały gromy. Poruszała chaotycznie ręką po komodzie w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby się bronić.
- Wynoś się stąd! – krzyknęła z suszarką w ręku. Suszarka, naprawdę? Mimo całej tej sytuacji, chciało mi się śmiać.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – podniosłem ręce w górę pokazując, że nie mam złych zamiarów.
- W takim razie co robisz w moim domu? Czego chcesz ode mnie i mojej rodziny? – nie poddawała się i wciąż groziła mi suszarką. Proszę, odłóż tą suszarkę, bo zaraz wybuchnę śmiechem, pomyślałem.
Nagle do pokoju wpadł któryś z ludzi Jamesa. Niewiele myśląc obróciłem się w jego stronę i wycelowałem z pistoletu prosto w serce. Nie zdążył nawet krzyknąć.
Spojrzałem na Swan. Przez ułamek sekundy wpatrywała się we mnie w przerażeniu – jej oczy były jeszcze większe, niż gdy wszedłem do pokoju.
A potem wszystko działo się bardzo szybko.
Dziewczyna podświadomie rozłożyła ręce, próbując złapać równowagę, ale było już za późno. Upadła uderzając głową o nocny stolik, co sprawiło, że jej ciało zdobiły dwie rany – jedna na czole, a druga na nodze. Czemu, czemu nie odwróciłem się wcześniej i ten wariat zdążył ją postrzelić?
Podbiegłem do niej szybko i wziąłem jej twarz w swoje dłonie. Zemdlała. Szybko urwałem kawałek jej śnieżnobiałej pościeli i obwiązałem nim zarówno głowę, jak i pokaleczoną nogę. W mgnieniu oka materiał zmienił barwę na szkarłat.
Zarzuciłem jej bezwładne ciało na ramię i pobiegłem w kierunku schodów, gdzie stał Laurent.
- Co się tam do cholery stało? - spytał.
- Ktoś ci uciekł, a ja nie zdążyłem go w porę załatwić – skrzywiłem się. – Ale teraz to nieważne. Muszę szybko zawieźć ją na pogotowie, bo wykrwawi się na śmierć.
- Zwariowałeś? Chcesz podać się policji na tacy? – krzyknął Laurent. – Masen, ty chyba całkiem postradałeś zmysły!
- A mam jej pozwolić tak umrzeć? Nie po to ją chyba ratowaliśmy, co?
- Rób jak chcesz. Ja nie będę się dalej mieszał. – powiedział, po czym szybko zbiegł ze schodów i uciekł.
Wyszedłem z dziewczyną przed dom i włamałem się do jednego z samochodów stojących przed nim. Położyłem ją uważnie na tylnych siedzeniach, a sam udałem się na miejsce kierowcy. Gdy dotarliśmy pod szpital, położyłem Swan przed drzwiami i zadzwoniłem. Po chwili usłyszałem czyjeś kroki, jednak nie czekałem by sprawdzić, kto nadchodził. Wsiadłem do samochodu i odjechałem, zostawiając szpital i Edwarda Masena daleko za sobą.
