Słońce powoli zachodziło za zielony horyzont lasu spowijając drzewa w przyjemnym półmroku. Liście i trawa lekko poruszały się od delikatnego wiatru, choć jezioro położone w korzeniach smukłych wierzb wyglądało jak zatrzymane w czasie. Sowa z żalem pohukiwała na leżącego przy sporym głazie mężczyznę, który zbudził ją swoją grą na skrzypcach. Twarz przykrytą miał dłonią, a palce schowane we włosach. Drugą ręką tulił do piersi instrument gładząc kciukiem gryf. Nastała cisza przerywana jedynie przez sapnięcia śpiącego psa. Mężczyzna przeciągnął się nagle zrzucając z siebie skrzypce i budząc swojego towarzysza. Usiadł spoglądając sennym wzrokiem na błękitną taflę jeziora. Ziewnął głośno przeczesując srebrne włosy palcami i uśmiechnął się do pierwszej gwiazdy. Wstał szybko chwytając leżący w trawie smyczek i schował skrzypce w kraciastej chuście.

-Wstawaj Aster – mruknął do psa, który podskoczył szczęśliwy i próbował rzucić się na swojego pana. - Czas wracać albo Ludwig zrobi sobie z nas breloczki.

Golden Retriever pomachał ogonem i zaszczekał wesoło, oboje ostatni raz spojrzeli na mały kamień z wygrawerowanymi literami startymi przez czas, jedynie żelazny krzyż wciąż utrzymywał się na skałce.

-Do następnego roku staruszku – szepnął i ruszył wąską ścieżką ukrytą między drzewami.

Po kilku minutach marszu zobaczyć mógł w oddali światła wysokich okien i dym z komina leniwie unoszący się w górę. Gdzieś z oddali dochodziła go muzyka fortepianu i wołanie, ciche, jakby ktoś nie chciał przeszkodzić w symfonii wydobywającej się zza otwartego okna. W końcu mężczyzna wszedł przez wyrwę w murze, pozostałość po wojnie, osłoniętej przez gęste pnącza, do zadbanego ogrodu. Finezyjnie przycięte Surmie, na kształt nut i kluczy wiolinowych, a między nimi posadzone Kamasje i Namezje ułożone w równie ciekawe wzory. Przysłonięta przez dorodną jabłoń kamienna altana mieniła się w słońcu, a za nią stał wysoki blondyn przyglądając się przybyszowi.

-Bracie gdzie byłeś? - Podszedł do niego szybko. - Elizaveta jest wściekła, mówi, że widziała jak wyskakujesz przez okno z instrumentem Rodericha. Co ci odbiło?

-Zachód... po co mi instrument Rodericha? - żachnął się i pogłaskał psa po głowie – To trochę niegrzeczne, nie uważasz?

-Gilbert, po prostu powiedz mi co robiłeś, uda mi się jakoś to załagodzić – mruknął groźnie Niemiec.

-Braciszku jest sierpień, nie mogłem zmarnować tak cudownego wieczora na siedzeniu w tym nudnym domu i słuchaniu czego to nie mogę zrobić by pomóc.

Młodszy mężczyzna spojrzał zaskoczony na brata i otworzył usta by coś powiedzieć, jednak szybko zrezygnował ze swojego pomysłu i patrzył teraz smutno w puste oczy albinosa.

-Gilbert! - krzyknął za nim, gdy ten ruszył w stronę okna skąd dochodziła Księżycowa Sonata.

Białowłosy położył delikatnie swój pakunek na parapecie i niezdarnie wspiął się po cegłach, opierając się jedną ręką o wąski stolik postawiony pod oknem, a drugą pilnując by stuletni wazon nie spadł na podłogę, zawisł w powietrzu z nogawką zaczepioną o gwoździe wystające z drewnianej framugi.

-Ty, Beethoven, pomógłbyś! - wrzasnął w stronę bruneta, który ostentacyjnie uderzył w klawisze i wstał z taboretu pianisty.

-Gilbercie, ile razy ci powtarzałem, żebyś używał drzwi wejściowych? - spytał i złapał swojego gościa za kołnierz usuwając mu przy okazji cenny antyk spod ciała mężczyzny.

-Porąbało cie? Na pewno za nimi czeka na mnie Elizaveta z tą swoją patelnią z czasów Sukcesji – burknął gdy w końcu stanął na wypolerowanej podłodze sali balowej. - Swoją drogą, porządne garnki wtedy robiliście.

-Zgadzam się – przytaknął grzecznie Roderich i sięgnął po, leżące wciąż na kamiennym parapecie, pakunek, odwinął instrument i oddał chustę właścicielowi. - Tak myślałem Gilbercie, że może zabrałbyś te Stradivariusy do Berlina? W końcu są...

-Nie mów tego – warknął odwracając się w stronę wyjścia i przetarł kark dłonią. - U ciebie są bezpieczne, a mi nie chce się tłumaczyć Ludwigowi dlaczego w moim pokoju są skrzypce.

-Może powiedz mu prawdę. - powiedział spokojnie Austriak i minął Prusaka odkładając instrument do futerału.

-I mam się narazić na żarty? - prychnął. - Dobre sobie. Idę przeczekać burzę, zagraj te swoje sonaty, albo lepiej Don Giovanniego, Elka go chyba uwielbia i może mi odpuści.

Ruszył w stronę masywnych drzwi i wychylając się lekko zza framugę rzucił się w stronę schodów skąd miał już prostą drogę do zajmowanego pokoju. Po krótkiej chwili dołączył do niego jego czworonożny przyjaciel przez co, lekko oszołomiony, stanął w półkroku i patrzył na pupila, który merdał ogonem i ślinił posadzkę.

-Aster... - zaczął powoli starając się połączyć wszystkie fakty – jeśli ty tu jesteś to znaczy, że...

Zanim skończył usłyszał za sobą stukot obcasów gospodyni, rzucił się do ucieczki.

-GILBERT! - krzyknęła kobieta. - Stój albo cię zabije!

-Zrobisz to czy się zatrzymam, czy nie. - Biegł korytarzem mijając znajome i te mniej znane portrety.

-Stój! - Biegła za nim z każdym krokiem zbliżając się do swojej ofiary, by w końcu zatrzymać się przed drzwiami jego sypialni, w której się zatrzasnął, uderzając w nie z dużą siłą. - Wyłaź, i to już! - Zapukała i szarpnęła za klamkę.

-Ani mi się śni, chcę żyć – odpowiedział zsuwając się plecami po ścianie i łapiąc oddech. - Jakim cudem wciąż masz taką kondycję? - spytał gdy udało mu się zaczerpnąć odrobinę tlenu.

-Sprzątałeś kiedyś ten dom? - odpowiedziała, sycząc do dziurki od klucza.

-Nie prowokuj mnie – warknął i wstał opierając się o kwiatową tapetę. - Dom Ivana jest dwa razy większy – mruknął pod nosem mając nadzieję, że dziewczyna tego nie usłyszała.

Opadł na łóżko chowając twarz w poduszce o mdłym, zielonkawym odcieniu sięgając pod materac w poszukiwaniu torby. Wyciągnął z niej telefon patrząc przymrużonym okiem na tapetę z kolorowymi kurczakami i szukał godziny. Białe cyfry prawie niczym nie wyróżniały się z jasnego tła przez co Prusak zaklął i wyłączył komórkę, w której i tak nie miał zasięgu.

-Jak w jakimś bunkrze – mruknął w poduszkę i dźwignął się opierając na ramionach.

Słońce całkowicie schowało się za horyzontem i na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, lecz co innego przykuło jego uwagę. Silne światła samochodu wpadły przez okno do małego pokoju co wywołało wredny uśmiech na twarzy albinosa. Wstał nagle i otwierając okno wychylił się najdalej jak mógłby spojrzeć na blond gościa wychodzącego z czerwonego auta.

-Feliks, dzisiaj nie różowym? - krzyknął do mężczyzny, który zdezorientowany szukał źródła głosu.

-A ty co? Zdemontowali ci małpie wyjście? - odpowiedział gdy spojrzał w górę. - Dostałeś szlaban?

-Grabisz sobie polaczku – warknął pod nosem i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Bałem się, że nie starczy ci pieniędzy na paliwo i nie dotrzesz. - krzyknął do czerwonego Polaka.

-Twoje niedoczekanie – powiedział cicho lecz jego słowa i tak trafiły do czułych uszu Niemca. - Miałem przegapić jak się ośmieszasz? A tak w ogóle to co? Zależy ci?

-Chyba w twoich snach. - Poprawił się siadając na biurku, co pozwoliło mu na oparcie się o parapet.

-Bracie! - Ludwig podążył za wzrokiem swojego gościa. - Masz natychmiast zejść.

-Tak tato.

Zamknął starannie okno i zdjął ciężkie buty rzucając je pod krzesło. Nie miał zamiaru pojawiać się w tym towarzystwie za szybko. Wyciągnął z torby, lżejsze od glanów, trampki i wsunął je na nogi. Powolnym krokiem ruszył korytarzem szukając potencjalnego zagrożenia w postaci wypolerowanego kawałka metalu. Szedł tak przez chwilę omijając schody, wiedział już, a raczej słyszał, że gospodyni jest na dole ze swoim ukochanym gościem, więc poczucie zagrożenia sprawiło, że Prusak szedł teraz w pełni wyprostowany ślizgając się na błyszczących kafelkach. Przeszedł obok pokoju brata, z której wybiegły trzy psy posłusznie idąc za białowłosym, jedynie Aster merdał ogonem i rozglądał się na boki jakby chciał coś zepsuć. Czując, że nie może dłużej ignorować tego spotkania, zszedł po schodach. Kątem oka zobaczył jak z biura Austriaka wychodzą cztery postacie i ruszają korytarzem w stronę salonu. Mężczyzna spojrzał na drobnego blondyna, który jakby czuł, że jest obserwowany. Obrócił się szybko spoglądając z zaciekawieniem na Prusaka, psy ruszyły biegiem w stronę Polaka wywracając i spychając właściciela z ostatniego stopnia.

-Wy dranie – sapnął leżąc na zimnej posadzce. - Zdrada! - wykrztusił i podniósł się na łokciach. - Co się tak gapisz, pomógłbyś.

-Pomagam, trzymam Berlitza – mruknął zadowolony z siebie blondyn.

-Nie trzeba go trzymać... chyba coś złamałem – dodał po chwili i jęknął głośno, by po chwili spojrzeć na uśmiechniętego Feliksa.

-To ciekawe czemu tu leżysz. - Polak puścił Owczarka niemieckiego, który z wywalonym językiem ruszył w stronę swojego pana ponownie przygważdżając go do podłogi i wylizując twarz.

-Zdrada, to atakowanie dowódcy! - krzyczał starając się zrzucić z siebie czworonoga.

W końcu po krótkim śmiechu Polaka i szamotaninie Prusaka pies, wraz ze swoimi towarzyszami, ruszył korytarzem w stronę kuchni.

-Kapitanie, chyba zdezerterowali. - Mężczyzna niemal krztusił się śmiechem podpierając się o poręcz schodów.

Jednak albinosowi nie było do śmiechu, wstał niezdarnie i prychnął na gościa zaszczycając go bielą swoich zębów. Uśmiech nie należał do tych przyjemnych, wyglądał raczej jak szczerzący się drapieżnik czekający na ruch ofiary. Feliks przełknął ślinę i wyprostował się, patrzyli tak na siebie przez chwilę, żaden z nich nie miał zamiaru spuścić wzroku i trwali by tak bezruchu gdyby nie Ludwig.

-Feliksie, obawialiśmy się, że zgubiłeś się w posiadłości. Bracie...

-Bracie - odpowiedział i machnął dłonią ruszając w przeciwną stronę, jak najdalej od Polaka i Niemca.

Przeklinając na niesprawiedliwość losu i głupotę upartego Polaka, wyszedł do ogrodu. Zielonooki blondyn bacznie przyglądał się odchodzącemu mężczyźnie z lekkim rumieńcem na bladych policzkach. Przeczesał włosy palcami i ruszył za młodszym Niemcem. Nie mógł się skupić na rozmowie o wadliwym działaniu polskiej demokracji, gospodarki i praktycznie o wszystkim.

-Feliksie, co o tym sądzisz? - Głos Austrii wyrwał go z zamyślenia, spojrzał tępo na swoich rozmówców. - Oczywiście nie musisz teraz podpisywać dokumentów, radzę ci to przemyśleć.

-W końcu mam resztki swojego kraju oddać w ręce Niemiec – szepnął spoglądając na podsunięte dokumenty. - Tylko... boję się jak zareaguje na to mój prezydent, to nie jest zdrada stanu? - Zapadła cisza, wszyscy teraz przyglądali się długopisowi w dłoni blondyna, który obracał go w palcach. Spojrzał na złoty napis, wykaligrafowane imię starszego Beilshmidta. - Co by zrobił Gilbert? - szepnął po chwili. - Jego decyzje są szalone, ale przeważnie ma racje. - Zaczął tłumaczyć gdy zorientował się, że jest obserwowany.

-Prześpij się z tym Feliksie. - Elizaveta zebrała kartki i ułożyła je w równy stosik. - Zaprowadzę cię do pokoju.

Wzięła chłopaka pod ramię i pomogła wstać, oboje nie wyglądali dobrze. Blada skóra Polaka zlewały się z blond włosami, a najwyraźniejszym punktem były mocne sińce pod oczami. Kobieta również wyglądała na zmęczoną, a kasztanowe włosy, przeważnie rozpuszczone, związane były teraz w niechlujny kok.

-Totalnie nie wiem co robić. - Szedł za przyjaciółką. - Zrobię wszystko dla mojego państwa.

-Nawet zdradzisz władze? - spytała cicho.

-Do dupy z taką władzą. Doprowadzili mnie do stanu podobnego do rozbiorów – warknął w podłogę. - Jeśli tak dalej pójdzie Ivan zorientuje się, że jestem bezbronny. Nie stać mnie nawet na harcerza.

-Jeśli oddasz wszystko Niemcom znikniesz. - Zatrzymała się przy pokoju gościnnym. - Nie żeby przeszkadzało to Gilbertowi, od dawna ma ochotę na twój Śląsk.

Polak zaśmiał się nerwowo i oparł plecami o drzwi.

-Cóż, muszę sobie zarzec prawo do swojego tyłka, bo na pewno mi go skopie.

Oboje zaśmiali się, w kącikach oczu Polaka pojawiły się drobne łzy, od dawna nie czuł się tak dobrze.

-Dobranoc Feliksie.

-Dobranoc Eli... - ziewnął i wszedł do pokoju znikając w ciemnościach.