Rozdział 1

Stanęłam przed szafą, na której drzwiach było umieszczone lustro. Zobaczyłam dosyć niską dziewczynę, żeby nie powiedzieć dziewczynkę, o prawie że filigranowej sylwetce. Dosyć niska, bo nieco ponad półtora metra, do tego szczupła. Na małe stopy nałożono brązowe kozaczki do kostki. Dziewczyna z odbicia miała zgrabne nogi i, tak na oko, miseczkę C. Z cerą dziewczyna miała szczęście, ponieważ natura obeszła się z nią wyjątkowo łagodnie, a pryszcze zniknęły pod koniec gimnazjum. Jedynymi niedoskonałościami na skórze były piegi na nosie i policzkach. Chociaż ich także nie było wiele. Nieco pod prawie że czarnymi oczami znajdowały się różane usta. Grube, gładkie, czarne włosy sięgały za łopatki. Biała z kwiecistym wzorem sukienka na ramiączkach sięgała jej trochę nad kolana. Na wierzch nałożyła dżinsową kurtkę, zaś na ramieniu wisiała skórzana torba.

A ja patrzyłam w swoje odbicie. Nadal trochę nie wierzyłam w to, co widziałam. Wyglądałam po prostu jak lalka. Niektórzy nie dowierzali co do mojego wieku (patrz: dalecy krewni, sprzedawcy i wszyscy nieznajomi). Chociaż już się przyzwyczaiłam. Osobiście uważałam się za całkiem ładną. Nawet słodką. Za słodką.

Ale cóż, nie mogłam nic na to poradzić. W tamtej chwili miałam wychodzić do szkoły. Był poniedziałek 6 października i właśnie zaczął się drugi miesiąc mojego pobytu w drugiej klasie Liceum Słodki Amoris. W życiu bym nie wymyśliła takiej debilnej nazwy dla szkoły, gratulacje dla założycieli. Szkoła miała jednak najlepszą drużynę biegową w naszym okręgu i w pierwszej dziesiątce w kraju. Jej laboratorium chemiczne i fizyczne także było niczego sobie, poza tym chodził tam mój starszy brat. Drugi już ją skończył, uzyskując najwyższą średnią w historii szkoły i świadectwo z wyróżnieniem. Więc chcąc czy nie chcąc musiałam się tam uczyć.

Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę szkoły, a już po kilku minutach byłam na miejscu. Nagle sobie przypomniałam o moim bracie, któremu miałam przypomnieć, że idziemy dzisiaj do szkoły, więc wysłałam do niego SMS. Wiedziałam, że go usłyszy, bo ustawiłam mu głośnik na maksa.

Po lewej stronie od wejścia stał szkolny ogród, zaś po prawej - hala sportowa. Na środku dziedzińca stał klon otoczony murkiem. Siedział tam dobrze mi znany czerwono włosy chłopak, który opierał się o pień i palił papierosa, zaś do uszu miał włożone słuchawki.

- Cześć Kastiel! – krzyknęłam do niego. Widocznie mnie usłyszał, bo skinął mi głową.

Przeszłam krótki odcinek między klonem a wejściem i z rozmachem otworzyłam jedną stronę podwójnych, szklanych drzwi wejściowych. Z nowo nabytą radością energicznie przeszłam labiryntem korytarzy do mojej szafki. Wyjęłam z niej książki potrzebne mi na następne dwie lekcje i zamknęłam szafkę. W radosnych podskokach udałam się do sali, gdzie już zastałam kilku moich nowych znajomych.

Armin jak zwykle grał na swojej konsoli, przy czym zagryzał dolną wargę. Jego brat bliźniak, Alexy, siedział obok niego i o czymś mówił. Lubiłam ich. Byli mili i zabawni, szczególnie kiedy się kłócili. Za nimi siedział Kentin, który po powrocie ze szkoły wojskowej wyprzystojniał i nabrał muskulatury, odpisywał od wpatrzonej w niego Sucrette zadanie domowe, chyba z angielskiego. Violetta, chowając się w kącie, rysowała coś w swoim szkicowniku, co chwila zerkając na Kena. Domyślałam się, że był to jego portret.

Oprócz nich nikogo innego nie było w sali, chociaż było za piętnaście ósma. Ale zawsze tak było. Wszyscy zbiegali się na ostatnią chwilę, bardzo często spóźniając się. Taka klasa.

Usiadłam na swoim miejscu w drugiej ławce pod oknem, gdzie akurat umiejscowiony był także grzejnik. Szczerze powiedziawszy, byłam strasznym zmarzluchem, dlatego na każdym przedmiocie siedziałam właśnie koło grzejnika. Wiedziałam, że będę chwalić pod niebiosa ten pomysł w zimę. Wyjęłam z torby telefon oraz słuchawki, włożyłam je do uszu i puściłam playlistę. Następnie oparłam się o kaloryfer, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w muzykę All Time Low. Nie zdążyła się skończyć piosenka Dear Maria, Count Me In, kiedy po raz kolejny przypomniałam sobie o czymś, co miałam dzisiaj, konkretniej przed lekcjami, zrobić.

Wzdychając włożyłam komórkę i słuchawki do kieszeni kurtki (tak, jeszcze jej nie zdjęłam, jak wspomniałam, byłam zmarzluchem), po czym wyszłam z klasy. Skierowałam się ku wejściu, a konkretniej do pokoju gospodarzy. Zapukałam i nie czekając na odpowiedź weszłam.

- Co tam, Nat? – zapytałam widząc blondyna przy biurku. Rozluźniony siedział w fotelu i czytał książkę, a na stoliku stał kubek z parującą kawą. Pewnie korzystał z tej chwili przed lekcjami, kiedy nikt nie zawracał mu głowy i mógł się odprężyć. No cóż, ma pecha.

- Książkę czytam. Chciałaś coś? – powiedział, nawet nie odrywając wzroku od lektury. Nie musiał patrzeć, kto wszedł. Tylko ja tu przychodziłam rankami.

Obeszłam biurko i stanęłam za jego plecami. Objęłam go jedną ręką i zajrzałam mu przez ramię. Jego policzki uroczo się zaróżowiły.

- A od razu muszę coś chcieć? Może przyszłam tutaj, bo lubię z tobą przebywać? – burknęłam. Uwielbiałam się z nim droczyć.

Cel osiągnięty. Nataniel spalił buraka.

- Ej, żartuję. Pewnie jakiś kryminał czytasz? „Morderca musi być w tym pokoju…" Serio? Stałeś się tak przewidywalny? – Usiadłam na krześle obok i zaczęłam się kręcić.

- Weź się nie czepiaj. – Zagiął dolny róg strony i odłożył książkę, po czym spojrzał na mnie. Ach, te złote oczy. Utopić się w nich można. A w dodatku tak pięknie otoczone długimi, czarnymi rzęsami. – Słuchałaś tamtej płyty, którą ci pożyczyłem?

Ochoczo pokiwałam głową.

- No, nieźli są. Szczególnie perkusista. Mają dobrą sekcję rytmiczną. Ale solówki gitarzysty też są fajne. Oddam ci ją jutro dobrze? – Nachyliłam się. – À propos muzyki… Pożyczysz mi może klucz od piwnicy? Tylko nie pytaj po co. Oddam ci go razem z płytą.

Z rezygnacją opuścił ramiona i westchnął.

- Znowu? Lily, to już drugi raz tym tygodniu.

- No wiem. Ale więcej już cię nie poproszę. Proszę… - Wlepiłam w niego oczy zranionej łani. A przynajmniej powinny tak wyglądać w tej sytuacji.

- Niech ci będzie… - Jego oczy niebezpiecznie rozbłysnęły, jakby wpadł na jakiś diaboliczny pomysł. – Ale pod jednym warunkiem.

- Tak? – zapytałam, gotowa zrobić wszystko, byleby dostać klucze.

- Umów się ze mną.


Z westchnięciem opadłam na krzesło obok Kim.

- Coś się stało, mała? – spytała, żując gumę. Poczułam miętę.

- Nataniel zaprosił mnie na randkę. Dasz gumę?

Kim ze zdziwieniem malującym się na twarzy wyciągnęła z kieszeni paczkę Orbitów i wysypała mi na rękę dwie drażetki. Zadzwonił dzwonek, więc szybko wrzuciłam je do buzi. Chwilę później do klasy wszedł nauczyciel. Lekcja się zaczęła. Nie zdążyło minąć trzydzieści sekund, kiedy poczułam stuknięcie w ramię.

Obróciłam głowę, ale moja czarnoskóra przyjaciółka niewinnie patrzyła na nauczyciela matematyki. Pokręciłam głową i otworzyłam zeszyt, bo matematyk zaczął zapisywać coś na tablicy, kiedy zauważyłam na ławce złożoną kartkę. Rozwinęłam ją i przeczytałam słowa napisane okrągłym pismem Kim:

Pan Idealny zaprosił cię na randkę? Czym go skusiłaś, mała diablico?

Cicho zachichotałam i już chciałam odpisać, kiedy coś mnie stuknęło w plecy. A raczej ktoś próbował mi wywiercić długopisem dziurę koło kręgosłupa.

- Schyl się – usłyszałam od właściciela plecowej wiertarki.

Upuściłam długopis na ziemię. Sięgnęłam po niego i na podłodze zobaczyłam kolejną karteczkę. Jaka ja popularna.

Masz klucze?

Ach ten Rick. Był przyjacielem i perkusistą w zespole mojego brata, ja też się z nim kolegowałam. Dosyć lubiany w klasie, ale trzymał się na uboczu, zamknięty w swoim świecie. Z innymi ludźmi kontaktował się tylko w jakimś jasno określonym celu. Wtedy potrafił być bardzo czarujący i miły.

Mam, dam ci po lekcji. Ale potem musisz mi oddać, po szkole wreszcie pójdę dorobić.

Dyskretnie odłożyłam karteczkę na jego ławkę, udając, że się przeciągam. Nauczyciel, pan Gogofield, nazywany przez uczniów "Gogo", i tak nie zwracał na nas uwagi. Zajęty był pisaniem jakiegoś wzoru na tablicy. Nie ma to jak matematyka z rana.

Rozejrzałam się po klasie. Większość osób kładła się na ławkach, próbując ukraść kilka chwil drzemki. Inni opierali się na łokciach, próbując trzymać oczy otwarte. Ogólnie wszyscy jeszcze chętnie by pospali, ale jakiś człowiek uniemożliwił nam to, układając nasz plan lekcji tak, że musieliśmy przychodzić codziennie do szkoły na ósmą.

Pomyślałam, że zaraz sama tu chyba zasnę, kiedy drzwi od klasy otworzyły się z hukiem.

Raptownie wszyscy się obudzili. Nawet Gogo, który chwilę temu znużony mazał kredą po tablicy.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział Charlie, próbując jak najciszej dojść do swojego miejsca na końcu sali.

Charles Bellows był uczniem na rocznej wymianie z Wielkiej Brytanii. Był wysoki, miał blond włosy i orli nos oraz szerokie ramiona. W dodatku ten akcent.

Przystojny wygląd rekompensował charakterem. Zarozumiały i złośliwy, wybijał się w każdej dziedzinie bez jakiegokolwiek wysiłku. Nauka, sport czy sztuka, on musiał być najlepszy. To nie tak, że mówił, jaki to jest wspaniały. Potrafił w inteligentny, to trzeba mu przyznać, sposób wypomnieć człowiekowi błąd tak, że czułeś się przy nim głupi.

Ogólnie fajny był, ale kiedy się nie odzywał.

Przewróciłam oczami i odpisałam Kim, że opowiem jej wszystko na przerwie. Do końca lekcji ani razu nie spojrzałam w innym kierunku niż Gogo, tablica lub zeszyt.