Opowiadanie opiera się na stwierdzeniu pani Rowling, że Albus Dumbledore był zakochany w Grindelwaldzie. W skrótowy sposób, postanowiłam ukazać kluczowe momenty tej historii.
CZĘŚĆ PIERWSZA:
Albus Dumbledore stał na progu swojego domu, niezdolny podnieść ręki, żeby wykonać prosty ruch. Nie potrafił zapukać do drzwi. Ten gest oznaczałby bowiem, że porzuca wszystkie swoje marzenia. On, najlepszy uczeń w szkole, na progu wielkiej kariery, ma tak nagle o tym wszystkim zapomnieć. Ma przenieść się do Doliny Godryka i z pokorą zająć się swoją rodziną. Poczuł jak coś przewraca się mu w żołądku.
Nie da rady tego zrobić, musi zawrócić zanim będzie za późno. Jeżeli wejdzie do tego domu, utknie tu na niewiadomo jak długo. Stanie się więźniem codzienności. Mimo, że miał ledwie osiemnaście lat, zdawał sobie sprawę, że nic szybciej go nie zabije, niż to. To wyssie z niego wszelką nadzieję, pogrąży jego umysł, zatrzyma plany i zamrozi ambicje. Musi stąd uciekać, póki może to zrobić. Świat go potrzebuje!
Ale jego nogi, najwidoczniej głuche na te argumenty, zdawały się być przyklejone do porośniętego chwastami chodnika. W rękach kurczowo ściskał uchwyt swojej małej walizki. Miał w niej wszystko, co było potrzebne, żeby wyruszyć w świat i zaznać przygody. Różdżka, notatnik z zaklęciami i trochę pieniędzy. Tylko tyle. Ale nawet tak mało nie było w stanie mu teraz pomóc. Czuł się tak, jakby jakaś czarna dziura zasysała go głęboko w swoją otchłań. Odbierając mu duszę.
Właśnie wtedy, gdy zapaliła mu się w głowie iskierka nadziei i jego nogi przestały być z ołowiu, drzwi domu otwarły się z impetem.
– Co tak stoisz? Właź – warknął na powitanie jego brat, Aberforth.
Na jego piętnastoletniej twarzy widniały oznaki zmęczenia, zupełnie niespotykane w tak młodym wieku. Nie, tak nie powinna wyglądać twarz nastolatka. Te sińce pod oczami, zmarszczki na czole, pierwsze siwe włosy… Albus poczuł ukłucie winy.
– Czekała na ciebie całe rano, ale potem… z resztą, sam wiesz. Jakoś ją uspokoiłem i teraz jest trochę nieprzytomna, ale możesz spróbować z nią pogadać.
Aberforth pokazał mu machnięciem ręki, że ma za nim iść.
Albus czuł, że nie ma kontroli nad własnym ciałem. Ta osoba, którą był jeszcze niedawno, zniknęła . Musiała zniknąć, bo na pewno by tego nie przeżyła.
– Ariano? – powiedział jego brat dużo czulszym tonem, wchodząc do ciemnego pokoju.
W ascetycznym wnętrzu z zasłoniętymi oknami, siedziała szczupła, czarnowłosa dziewczyna. Miała na sobie białą koszulę nocną, a jej włosy wyglądały tak, jakby nie były porządnie szczotkowane już od paru dni. Biała cera o trochę niezdrowym odcieniu świadczyła o tym, że już od dawna nie widziała słońca. Dziewczyna wpatrywała się w ścianę, kiwając lekko do przodu i do tyłu.
Albus poczuł, że nie zniesie już dłużej tego widoku. Serce tłukło mu się w piersi, jakby zaraz miało z niej wyskoczyć. Przyklęknął przed siostrą, która spojrzała na niego, widocznie go nie poznając. Z jej oczu zionęła czarna dziura, którą chłopak czuł w powietrzu już od przekroczenia progu tego domu.
– Mama? – szepnęła, znów zwracając oczy ku białej, pustej ścianie.
Po czubku haczykowatego nosa Albusa spłynęła łza. Spojrzał na Aberfortha, opierającego się o framugę drzwi.
– Ciągle o nią pyta – powiedział chłopak, wzruszając ramionami. – Nic nie pamięta z tamtego dnia i tak ma pozostać, rozumiesz?
Albus z powrotem spojrzał na siostrę, która teraz z uśmiechem nuciła coś pod nosem, bawiąc się puklem jego włosów. Poczuł się bezsilny. Tyle ksiąg przeczytał, tyle zaklęć i eliksirów poznał. Po co to wszystko, po co magia, skoro nie można pomóc Arianie? Już na zawsze pozostanie w czterech ścianach swojego umysłu, nieświadoma tego, że jej matka nie żyje od paru dni.
A może Aberforth ma rację? Może to i lepiej? Jest taka dobra, taka niewinna. Nie przeżyłaby tego, że przypadkiem to ona spowodowała tragedię. Że to dla niej ojciec skończył w Azkabanie. Przez jedną, bardzo krótką chwilę Albus poczuł, że zazdrości siostrze tego stanu błogości, ale szybko skarcił się w myślach.
Podniósł się i odwrócił do brata.
– Zostanę z wami. Możesz wrócić do Hogwartu po feriach – powiedział, nie mogąc dłużej znieść ciszy.
Aberforth spojrzał na niego tak, jakby go widział po raz pierwszy w życiu.
– A ja myślałem, że jesteś mądry! – prychnął. – Naprawdę myślisz, że o to w tym wszystkim chodzi? O Hogwart? O mnie? O jakąś głupią szkołę?
Albus stał w ciszy, obserwując jak niegdyś przystojną twarz brata deformuje grymas.
– Jesteś taki pusty. Kiedyś świat też to zobaczy. Moje miejsce jest tutaj, przy niej, w domu. Może gdybym był tu wcześniej, nie doszłoby do tego wszystkiego! Nie każdy jest stworzony do wyższych celów, nie każdy rodzi się geniuszem i ma tyle szczęścia.
– Szczęścia? – Tym razem to Albus nie wytrzymał. – Nazywasz to szczęściem? Nawet nie wiesz, jak wiele musiałem poświęcić, żeby tu teraz być!
– Ja, ja, ciągle tylko ja! Ja poświęcam, ja przyjeżdżam, ja tracę! – krzyknął Aberforth, robiąc krok w jego stronę. – Świat nie kończy się na tobie! Rozejrzyj się, wychyl nos zza książki. Nie czujesz się ani trochę winny?
Albus spuścił głowę i pospiesznie wyszedł z pokoju. Nikt nie byłby w stanie zrozumie
tego, co się teraz działo w jego głowie. Nie oczekiwał tego tym bardziej po swoim prostym bracie.
Wszedł zamaszyście do salonu, gdzie zastał białą kozę, wpatrującą się w niego. Prawie zapomniał już o ulubionym zwierzęciu brata. Ominął ją szerokim łukiem i ruszył po schodach na górę, do swojego pokoju. Po drodze jednak zatrzymał się przed pierwszymi drzwiami, w korytarzu znajdującym się na lewo. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni widział je zamknięte.
Wszedł po cichu do środka, wstrzymując oddech. Wnętrze było jasne i przytulne. Niepościelone łóżko i kubek z niedopitą herbatą sprawiały wrażenie, jakby właściciel tych rzeczy wyszedł tylko na chwilę. Gdyby tylko to była prawda…
Albus podszedł do biurka, na którym, w nieładzie, leżał stos notatek. Gdy przyjrzał się im bliżej, ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że są to wycinki z gazet, na których w większości uśmiecha się do niego jego własna, czarno–biała podobizna.
„Albus Dumbledore – najmłodszy czarodziej w historii, laureatem prestiżowej nagrody Złoty kocioł" – głosił jeden z nagłówków. Chłopak podniósł artykuł i zmiótł w ręce, rzucając gniewnie na ziemię. A więc to właśnie takiego matka widziała go w ostatnich dniach swojego życia. W blasku chwały, z dumą sięgającego po kolejne trofea. Jakby świat kładł się u jego stóp. Nie znał już człowieka z tego zdjęcia.
Czując się przytłoczony ponad miarę, opuścił to ziejące pustką wnętrze i udał się dalej. W jego pokoju też wszystko było tak, jak to zostawił. Plany, szkice, notatki, mapy. Uchylił głowę w ostatniej chwili, by uniknąć zderzenia z wirującym modelem jednej z galaktyk. Ścianę z półkami w całości zapełniały książki. Teraz jednak nawet one zdawały się obce i odległe.
Albus usiadł na łóżku, kładąc walizkę na podłodze. Jej uchwyt był wilgotny od potu, tak jak jego dłonie. Zawsze tak reagował w stresie.
Nagle, z dołu, doszły go krzyki i dźwięk tłuczonego szkła. Z różdżką w ręce zbiegł po schodach w samą porę, by powstrzymać wielką wazę, lecącą w stronę jego brata. Ariana płacząc, szamotała się w pościeli z niewidzialnym wrogiem, który prawdopodobnie istniał tylko w jej głowie.
– Wyjdź! – powiedział Albus do brata.
Machnął różdżką, na co brzegi prześcieradła owinęły się wokół drobnego ciała dziewczyny, unieruchamiając ją. Teraz, gdy nie mogła się ruszać, jej płacz zmienił się w histeryczne zawodzenie. Albus stał nad nią, znów czując znajomą, dziwną niemoc w nogach. Usiadł na skraju łóżka siostry i przyłożył jej dłoń do czoła.
– Cii… – szepnął. – Już dobrze. Nic ci nie grozi. Ja tu jestem, nie dam cie skrzywdzić. Teraz już cie nie zostawię.
Zacisnął oczy, mrucząc pod nosem zaklęcie usypiające. Wrzaski ustały, a głowa Ariany opadła bezwładnie na bok. Albus siedział tak jeszcze chwile, gładząc ją po poplątanych włosach, po czy wstał i, czując wzbierający ból głowy, wyszedł z pokoju.
Aberforth odpoczywał w wyświechtanym fotelu, bezmyślnie drapiąc za uszami swoją kozę. Z wargi ciekła mu krew, barwiąc na czerwono kołnierz jego koszuli, ale zdawał się tym nie przejmować.
– Ocknęła się i zaczęła pytać gdzie jesteś, nie potrafiłem jej uspokoić – odpowiedział cicho na niezadane pytanie.
Albus zajął miejsce na kanapie, naprzeciw niego. Ukrył twarz w dłoniach.
– Co, przerasta to cię? – syknął Aberforth. – Witaj w domu, bracie.
