Autor: Heidi
Tytuł: Randka
Pairing: Peter Parker/Johnny Storm, (Peter Parker/Black Cat), pobocznie Stony
Świat: 1610 (Ultimates)
Rating: G
Gatunek: fluff, komedia
Długość: ~600 słów (niezłe osiągnięcie jak na trzy paringi; kto chce, ten wyciągnie więcej xD)
Notka: Zainspirowane dachową randką w Ultimate Spider-Man nr 51 ;) Mam nadzieję, że udało mi się ugryźć ultimatesowy styl prowadzenia dialogów tak, żeby dobrze (poprawnie) się czytało, ale było komiksowe :3
– Peter? Gadałem z Czarną Kotką – ogłosił Tony, wchodząc do jednego z salonów Triskelionu, zajmowanego przez dziwaczną mieszankę Ultimates, X-Menów, Vigilante i jednego członka Fantastycznej Czwórki. – Prosiła, żeby ci przekazać, żebyś do niej zadzwonił.
– Nie mogła sama? – zapytał Peter, marszcząc brwi.
– Skąd mam wiedzieć? Po prostu zadzwoń.
Tony podszedł do barku i nalał sobie whisky. Steve momentalnie pojawił się przy nim, jak zwykł to robić ostatnio; podziewał się nie wiadomo gdzie (Peter nie przypominał sobie, żeby widział kapitana w ogóle dzisiejszego dnia), ale kiedy tylko Tony wracał do wieży po wieczornym super-patrolu, to on przychodził i łaził za nim jak cień, dopóki obaj nie zniknęli w sypialni.
Którą naprawdę powinni ogłosić oficjalnie wspólną, bo to się zaczynało robić śmieszne.
Clint rozmawiał z Brucem, Jessica zaśmiewała się z czegoś, co powiedziała Carol, a Johnny zawzięcie perorował o czymś Bobby'emu, który przysypiał, dosłownie śliniąc się na kanapę. Peter ogarnął wzrokiem tę całą ferajnę i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu – tak, zdecydowanie mógłby mieć tak na co dzień .
– Pete? – Felicia odebrała, zanim przebrzmiał pierwszy sygnał.
– Felicia.
– Nie chciałbyś wyjść na zewnątrz?
– Po co?
– Na randkę?
Peter uniósł brew tak wysoko, że żałował, że Kotki nie było, aby to zobaczyć.
– Zapraszasz mnie na randkę?
– Um, tak myślę.
– Czemu?
– Mam dobre wino.
– …
– Jesteś tam?
Oparł dłoń na biodrze i parsknął śmiechem, bo naprawdę nie wiedział, jak powinien zareagować w takiej sytuacji.
– Co? Tak, tak, jestem. Poczekaj. Johnny? – zawołał, nie kłopocząc się z przykrywaniem komórki ręką. Johnny przerwał swój wywód i nie wyglądał na zbytnio zadowolonego z tego powodu, natomiast Bobby ocknął się i rozpaczliwie próbował przybrać minę, jakby dokładnie wiedział, o czym Pochodnia mówił. Było to dość śmieszne, ale obaj go olali.
– No?
– Mogę iść na randkę?
– Ee, co? – Johnny zamarł na chwilę z tak zszokowaną miną, że Peter był pełen dumy dla samego siebie, że nie wybuchnął śmiechem.
– Na randkę. Teraz. Ee, bez ciebie? – wytłumaczył powoli.
– Przecież byliście razem jeszcze dziś rano – wtrącił Bobby.
– Też tak myślałem – odparł Johnny cicho.
– Mogę, Felicio. Na tym dachu co poprzednio, za dziesięć minut? – rzucił Peter do telefonu i rozłączył się – dość niegrzecznie, ale potem przeprosi.
Johnny podniósł się z kanapy i podszedł do niego. Peter włożył dużo wysiłku w to, żeby przybrać odpowiednio uroczą minę, a Bobby przewrócił oczami i włączył się do dyskusji Danny'ego i Nataszy.
– Czemu idziesz na randkę? – zażądał odpowiedzi Johnny.
– Felicia powiedziała, że przyniesie wino.
Pochodnia przez chwilę trawił to, co usłyszał.
– A więc – zaczął, podchodząc bliżej – idziesz na randkę dla wina, które przyniesie kobieta, z którą idziesz na tę randkę?
– To wszystko dlatego, że nigdy nie piłeś wina od Czarnej Kotki – oświadczył Peter autorytatywnym tonem. – Nie chcę wiedzieć, skąd ona je bierze, mój sen jest przez to spokojniejszy, ale jej wina są obłędne.
– Doprawdy.
– Tak.
– Aha.
Peter zrobił tę jedną piątą kroku, która ich dzieliła, i pocałował go delikatnie.
– Poproszę ją o butelkę i też pójdziemy na randkę, dobra? – zapytał, muskając palcami jego brzuch tuż przy pasku. Jego uwadze nie uszedł dreszcz, który przebiegł przez ciało Johnny'ego, i uśmiechnął się szeroko.
– No, papużki, stoicie w przejściu – zażądał Clint.
– Peter idzie na randkę – powiedział Johnny i zabrzmiało to tak smutno, że Peter musiał się roześmiać.
– Z tobą?
– Beze mnie.
– Peter, jak możesz. Jesteś taaaki zły. A teraz idźcie się miziać gdzie indziej, co?
– Nie idziemy się miziać, bo idę na randkę - sprostował Peter.
– Uch, z wami się nie da gadać – zirytował się Clint, odwrócił się na pięcie i odszedł.
– A więc… – zagaił Johnny.
– No.
– Na tym dachu co poprzednio.
– No.
– Mam nadzieję, że mi to wynagrodzisz, jak wrócisz.
– Tak.
Peter wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
