Daleki kuzyn Ixodes ricinus

- Co to właściwie jest? - Pułkownik O`Neill marszcząc brwi, przyglądał się obrazom na monitorze.

- Sądzę, że świątynia - odparł z zapałem Daniel Jackson.

- Sądzisz? - O`Neill przekrzywił głowę, by lepiej przyjrzeć się zapisom. - Jeśli już, to raczej była to świątynia. Dawno, dawno temu. Zapadła się pod ziemię, czy jak?

- No, w zasadzie można to tak ująć. Zapadła się, a przynajmniej częściowo. Resztę załatwiła erozja.

- Aha… Całkiem ładny kawałek starożytnych ruin.

Pułkownik przysunął się do monitora, a potem odchylił na krześle, jakby próbował zdecydować, z której odległości uzyska lepszy widok.

- To jednak wciąż tylko ruiny - kontynuował. - Oświeć mnie: po co mielibyśmy tam iść?

- Na jednym z obelisków znajdują się znaki bardzo zbliżone do piktogramów występujących na tablicach przyniesionych z P30-255.

- Więc? - Jack spojrzał pytająco na przyjaciela.

- Dane z P30-255 były niekompletne. Przypuszczam, że obie planety są ze sobą powiązane. Porównując znaki z tablic i te, które mam nadzieję odnaleźć we wnętrzu świątyni…

- Jeśli to rzeczywiście świątynia - wtrącił pułkownik.

- Na to wskazuje oznaczenie na obelisku. - Archeolog nie pozwolił wyprowadzić się z równowagi. - Zazwyczaj w takich miejscach gromadzono wszystkie ważne informacje o kulturze, wierzeniach, strukturze społeczeństwa… Taka skarbnica wiedzy. Pomyśl, Jack. Moglibyśmy wyjaśnić tajemnicę upadku kultury na tej i zapewne na kilku innych planetach. Włączając w to P30-255 - dodał na wszelki wypadek. - Poznalibyśmy przyczynę porzucenia planet przez władających nimi Goa`uldów.

- Zdajesz sobie sprawę, że w przeciągu setek lat dane te mogły nieco stracić na aktualności?

- Niekoniecznie. Przecież planeta nie została włączona do dominium żadnego innego Goa`ulda. Być może istnieje tam coś, co powstrzymało pozostałych przed kolonizacją?

- No właśnie: kolonizacją. Goa`ulda już tam nie ma, ale zamieszkujących tam niegdyś ludzi też nie. Nie daje ci to w ogóle do myślenia?

- Po wyzwoleniu się spod władzy Goa`ulda mogli po prostu przenieść się w jakieś bardziej przyjazne miejsce. Byli wolni. Co w tym niezwykłego?

- Niby nic, ale taka migracja wydaje mi się co najmniej podejrzana.

- Mylisz się, to logiczne posunięcie - obstawał przy swoim Daniel. - Obawiasz się, że mieszkańcy planety mogą nam zagrażać?

- Tak. Nie… No dobra, nie mam pojęcia. Załóżmy, że ze strony mieszkańców, gdziekolwiek teraz są, nie spotka nas nic złego, ale jeśli odeszli, to z jakiegoś powodu. I szczerze mówiąc to właśnie ten powód martwi mnie najbardziej..

- Sprawdziliśmy wszystko bardzo dokładnie - wtrąciła Carter. - Atmosfera planety jest przyjazna. Nie wykryłam szkodliwego promieniowania. Brak skażenia powietrza, wody i gleby.

- No masz. - O`Neill wzniósł oczy do nieba, a w każdym razie w kierunku sufitu.

- Uważam, że warto się temu przyjrzeć - drążył archeolog. - Może mieszkańcy tej planety dysponowali jakąś nieznaną technologią? Być może przenieśli się w inne miejsce, ale może pozostawili po sobie zapiski, jakieś wskazówki.

- Albo zjadły ich wilki - wtrącił sarkastycznie Jack.

- Myślę, że to mało prawdopodobne. - Sam uśmiechnęła się mimo woli. - Zwiad nie wykrył również śladów obecności większych, zagrażających życiu człowieka zwierząt.

- To mnie wcale nie uspokoiło.

- Jack, wszystkie dane, jakie udało nam się zebrać, wskazują, że planeta ta jest dokładnie taka, jaka się wydaje: opuszczona od wieków i zapomniana. - Daniel spojrzał na przyjaciela, poprawiając opuszczone na czubek nosa okulary. - Nic nie wskazuje na bezpośrednie zagrożenie. Natomiast uzyskane dane mogą okazać się bardzo cenne.

- Zgadzam się, doktorze. - Wszyscy zwrócili się w stronę stojącego z tyłu generała Hammonda. Dowódca bazy do tej pory przysłuchiwał się uważnie dyskusji. - Potencjalne korzyści zdają się przewyższać zagrożenie. Co oczywiście nie znaczy, że nie powinniście zachować szczególnej ostrożności.

Hammond powiódł po wszystkich uważnym spojrzeniem. Zatrzymał wzrok na pułkowniku. Ten wzruszył tylko ramionami. Stary George podjął już decyzję. Dyskusja skończona. Pora spakować manatki.

oooOooo

Ognisko płonęło wesoło, trzaskając cicho i strzelając iskrami wysoko w ciemne niebo. O`Neill objął kolana ramionami i zapatrzył się w płomienie. Uwielbiał te rzadkie chwile relaksu. Po drugiej stronie ogniska siedziała Carter z nieobecnym wyrazem twarzy. Zastanawiał się, o czym też ona myśli? Wyglądała na zmęczoną i zapewne była. Zresztą jak wszyscy.

Przybyli w to miejsce wczoraj, po trzygodzinnym marszu. Rozłożyli obóz, sprawdzili okolicę, znaleźli źródło z czystą wodą i poszli spać. Od samego rana grzebali w piasku, starając się odkopać wejście do dawno opuszczonej świątyni. Chyba tylko Jackson miał z tego powodu radochę. No tak, on mógł poczuć się jak za starych dobrych czasów. Ani O`Neill, ani pozostali członkowie zespołu nie wykazywali szczególnego entuzjazmu odkopując ruiny cywilizacji wymarłej przed setkami lat. W końcu była to robota dla pomyleńców pokroju Daniela, a nie dla drużyny SG. Takie przynajmniej było zdanie pułkownika. Ale cóż. Służba nie drużba. Czasami trzeba było wziąć się w garść i zrobić coś, na co nie miało się ochoty. Tym sposobem spędzili cały dzień w palącym słońcu, machając łopatami i przerzucając tony piasku.

Żeby jednak być sprawiedliwym, należy dodać, że to właśnie Jackson wykonał lwią część zadania. Po prostu najlepiej się na tym znał. Ale mogło to wynikać także z faktu, że nie chciał, by ktoś niezbyt ostrożnym działaniem zniszczył któryś z pokrywających kruche ściany piktogramów. W każdym razie udało im się usunąć wierzchnią warstwę piasku i dotarli do kamiennych tablic zamykających wejście do zrujnowanego obiektu. Resztę prac postanowili przełożyć na następny dzień.

O`Neill nie wiedział, czego ma się spodziewać. Owszem, liczył się z możliwością odnalezienia jakiejś nieznanej dotąd, zaawansowanej technologii. Mimo wszystko jednak nie podzielał entuzjazmu Carter i Jacksona i sam nie potrafił powiedzieć dlaczego. Coś mu tu nie pasowało. Nie mógł oczywiście zasugerować, że powinni wynosić się w cholerę, bo ma złe przeczucia. Nie ulegało jednak wątpliwości, że miał złe przeczucia. Od samego początku. Już od chwili gdy obejrzał zapis video. Jackson jednak zapalił się do tej misji i jak się okazało, potrafił być niezwykle przekonujący. Pułkownik zaś nie potrafił podać żadnych racjonalnych powodów, dla których mieliby zrezygnować z eksploracji tej konkretnej planety. I tak tu właśnie trafili. Dzięki Danielowi i piktogramom z P30-255.

Przez cały czas Jackson był jakby nieobecny duchem. O`Neill doskonale znał stan, w którym znajdował się obecnie archeolog. Wpadał w niego zawsze po dokonaniu wyjątkowo rewolucyjnego odkrycia. Tak jak i teraz. Teal`c, pełniący dziś honory szefa kuchni, pochylił się nad zawieszonym nad ogniem kociołkiem i zamieszał w nim niewielką chochelką. Była to co prawda jedynie podła zupa z puszki, ale była gorąca i pachniała nawet zachęcająco.

Po całym dniu spędzonym na odkopywaniu kamiennych tablic wszyscy byli zmęczeni, a do tego głodni. Jaffa sprawnie napełnił menażki i podał je pozostałym. Niebawem wieczorną ciszę wypełnił brzęk sztućców. O`Neill pochłonął swoja porcję w błyskawicznym tempie. Świeże powietrze i wysiłek fizyczny znakomicie wpływały na jego apetyt. Daniel i Teal`c również nie pozostawali w tyle. Jedynie Carter wciąż dłubała łyżką w swojej menażce. Przyjrzał jej się uważniej. Brak apetytu to jeszcze nie tragedia, ale w jej twarzy dostrzegł coś niepokojącego. Może nieznaczne cienie pod oczami, może trochę nienaturalnie błyszczące oczy? Czyżby miała gorączkę? Kobieta wyczuła na sobie jego spojrzenie. Podniosła wzrok.

- Sir? - spytała niewinnie. - Coś się stało?

- Dlaczego?

- Przygląda mi się pan.

- Tak?

- Owszem.

- Carter… - zająknął się. Przyłapała go.

- Od dłuższego czasu.

- No cóż… Tak się tylko zastanawiam… Wszystko w porządku?

- Słucham?

- Prawie nie tknęła pani posiłku.

- Naprawdę? - Zaskoczona zajrzała do swojej menażki. Rzeczywiście jej porcja została ledwie naruszona. - Jakoś nie mam apetytu - bąknęła

- Dobrze się pani czuje?

- Oczywiście. - Znów zerknęła do naczynia. Że też pułkownik musi być taki spostrzegawczy? - Przed misją miałam lekkie zatrucie pokarmowe. Najwyraźniej mój żołądek jeszcze nie wrócił do dawnej formy.

- Nie wiedziałem.

- To nic takiego. - Wzruszyła ramionami. - Proszę się mną nie przejmować.

- Jasne. Po za tym wszystko gra?

- Tak, oczywiście. Naprawdę nic mi nie dolega.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, lecz odpowiedź Carter wcale go nie usatysfakcjonowała. Poprzedniego dnia nie miała żadnych żołądkowych problemów. Przeciwnie – wcinała fasolę z puszki i batoniki energetyczne na równi ze wszystkimi. Obserwował ją ukradkiem dłuższy czas i uznał, że coś jest z nią nie tak. Denerwowała się. Starała się to ukryć, lecz on i tak dostrzegł, że z niepokojem wpatruje się w jakiś punkt daleko poza obozowiskiem. Udając, że zawiązuje sznurowadło, zerknął w tamtą stronę, lecz nie dostrzegł niczego niezwykłego. Niczego też nie usłyszał, choć wytężał słuch. Teal`c siedział zwrócony w tę samą stronę co kobieta i pułkownik był pewien, że gdyby zagrażało im jakiekolwiek niebezpieczeństwo, Jaffa natychmiast wszcząłby alarm. Lecz on siedział spokojnie, kończąc posiłek. Więc co takiego widziała tam Sam? Kobieta musiała zorientować się, że wciąż jest obserwowana. Poruszyła się niespokojnie. Zerknęła na dowódcę, lecz zaraz odwróciła wzrok. Odstawiła menażkę, potarła oczy. Wreszcie wstała

- To był długi dzień - stwierdziła. - Chyba pójdę się położyć.

- Carter… - Głos O`Neilla zatrzymał ją w pół kroku. - Na pewno dobrze się pani czuje?

- Naprawdę nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się blado. - Jestem tylko zmęczona. Powinnam odpocząć.

- Wszyscy powinniśmy - zgodził się pułkownik. - Proszę iść spać.

- Tak właśnie zrobię.

Powoli ruszyła do w kierunku swojego namiotu. Nagle zamarła w wykroku, wpatrując się w ciemność. Siedzący przy ogniku mężczyźni spojrzeli najpierw na nią, potem pytająco na siebie. Teal`c zmarszczył brwi, Daniel podrapał się po głowie. O`Neill wstał szybko i podszedł do niej, wypatrując zagrożenia.

- Carter, co się dzieje? - spytał cicho.

Drgnęła, jakby zaskoczona jego obecnością. Spojrzała na niego zdezorientowana. Rozejrzała się dookoła, zatrzymując dłużej wzrok gdzieś ponad namiotem. W końcu wzruszyła ramionami.

- Zdawało mi się… Nieważne, musiałam się przesłyszeć. Dobranoc.

Zniknęła w namiocie, pozostawiając pułkownika samego. Mężczyzna długo patrzył w ślad za nią. Niepokoił się. W jej zachowaniu było coś niejasnego. Nawet jeśli zapewniała, że wszystko z nią w porządku, coś ukrywała. Czegoś nie chciała mu wyjawić. Nie chciała lub… bała się? Czego, na litość boską? Otrząsnął się wreszcie i wrócił do ogniska. Daniel ziewnął szeroko. Przeprosił, po czym zaczął się zbierać. O`Neill obserwował go, jak oddala się w ustronne miejsce, z dala od kręgu światła padającego z ogniska, by dokonać czynności fizjologicznych. Wrócił bez pospiechu, wsunął się do namiotu i szczelnie zasunął zamek błyskawiczny. niemal natychmiast za brezentową ścianą błysnęła latarka. Cień rzucany przez Daniela, z nieodłącznym ołówkiem w ręce, pochylał się nad notatnikiem, pisząc coś bez wytchnienia. O`Neill wzniósł oczy do nieba. Czy ten cholerny gryzipiórek nigdy się nie zmęczy? Teal`c także podniósł się na nogi. Spojrzał wyczekująco na Jacka, ale ten dał mu znać, że jeszcze posiedzi i żeby się nim nie przejmował. Jaffa skinął głową i po chwili zniknął w swoim namiocie.

Pułkownik został sam. Jeszcze raz rozejrzał się po obozie. Cisza, spokój. Tak jak być powinno. Wiedział, że nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo. Sprawdzali to wielokrotnie. Planeta była bezludna. Znaleźli jedynie pozostałości ludzkich budowli. Budowli opuszczonych dawno temu i obecnie obróconych w ruinę. Nie znaleźli żadnego innego śladu świadczącego o obecności człowieka, przynajmniej w obszarze, który udało im się zbadać przy pomocy drona. A był to naprawdę duży obszar. Gdyby jednak jakiś nieproszony gość, choćby zwierzę, zdecydował się na wizytę w obozie, przygotowali na jego powitanie niespodzianki w postaci czujników ruchu otaczających obóz szczelnym kordonem. Jeśli ktokolwiek lub cokolwiek będzie chciało zbliżyć się do śpiących w namiotach ludzi, natychmiast uruchomi alarm. Ale gdyby cokolwiek zdecydowało się na wycieczkę do ich obozowiska, miało ku temu dość czasu. Choćby całą zeszłą noc. Wiedział to, a mimo to czuł się nieswojo. Wstał. Obszedł obóz dookoła, wsłuchując się w dobiegające od strony namiotów odgłosy świadczące o tym, że przebywający w nich ludzie śpią lub przygotowują się do snu. Jedynie w namiocie Daniela paliło się światło. Pułkownik był przekonany, że przyjaciel jeszcze długo w nocy będzie przeglądał notatki i tłumaczył piktogramy wyryte na obelisku. Tak już po prostu miał.

O`Neill sięgnął po latarkę i dla pewności sprawdził jeszcze raz czujniki. Wszystko było w porządku. Uspokojony wrócił do dogasającego już ogniska. Polał żarzący się jeszcze popiół przygotowaną w tym celu wodą i wreszcie powlókł się do namiotu. Naprawdę był zmęczony. Cały dzień pracy fizycznej na świeżym powietrzu zrobił swoje. Zrzucił pośpiesznie ubranie i w samych bokserkach wślizgnął się do śpiwora. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jutro otworzą wreszcie to przeklęte wejście do opuszczonej świątyni i może uzyskają odpowiedź na pytanie, dokąd odeszli mieszkańcy osady? Ułożył się wygodnie, zakopał w śpiworze po same uszy i wkrótce zasnął.

oooOooo

Pierwsze promienie słońca przeświecały przez brezentowe ściany namiotu. O`Neill przeciągnął się w śpiworze i wsłuchał w dobiegające z zewnątrz odgłosy. Ptaki śpiewem witały wstający właśnie dzień. Daniel kichnął potężnie dwa razy, po czym hałaśliwie wytarł nos. Najwyraźniej znów dała o sobie znać jego alergia. No tak, przecież w miejscu, w którym się znajdowali, panowała właśnie pełnia lata. Pyliły trawy i Bóg wie, co jeszcze. Niechętnie wygrzebał się ze śpiwora. Wciągnął spodnie, podkoszulek i skarpety. Zasznurował buty. Na kolanach wypełzł z namiotu i rozejrzał się po obozie. Teal`c już nie spał. Siedział nieopodal po turecku z rękami opartymi na kolanach. Jak nic obudził się dużo wcześniej i postanowił wykorzystać ten czas na kel`no `reem.

Pułkownik wyprostował się i przeciągnął. Na trawie osiadła rosa i panował rześki chłód. Odsłonięta skóra na ramionach natychmiast pokryła się gęsią skórką, lecz było to bardzo przyjemne doznanie. Odetchnął pełną piersią. Potem bez pośpiechu podszedł do ogniska i ukucnął, rozgarniając zimny popiół. Na samym spodzie dostrzegł kilka wątłych iskierek. Pochylił się i podmuchał. Iskierki rozżarzyły się nieco, lecz wciąż były tylko małymi czerwonymi punkcikami w szarym pyle. Rozejrzał się. Dorzucił garść suchej trawy i znów dmuchnął. Nad wygasłym ogniskiem pojawiło się cieniusieńkie pasemko dymu. Zachęcony dmuchnął jeszcze mocniej. Języczek ognia liznął wreszcie podaną mu zdobycz, zasmakował i wystrzelił w górę, na razie jeszcze nieśmiało. Kilka suchych patyków dopełniło resztę. Niebawem pośród ułożonych w kręgu kamieni znów płonął ogień. O`Neill przyglądał mu się z wyraźną dumą. Nie ważne, że w kieszeni miał zapałki. Udało mu się bez użycia tego poprawiającego jakość życia wynalazku. To było coś! Teal`c w milczeniu przyglądał się jego poczynaniom. Z jego twarzy jak zwykle nie można było niczego wyczytać. Poprzedniego dnia to on zajmował się rozpalaniem ogniska i podszedł do tego zadania o wiele bardziej praktycznie. Po prostu użył swojej lancy. Pułkownik nie ingerował w jego poczynania, wręcz przeciwnie, było mu na rękę szybkie załatwienie sprawy, ale dziś cieszył się, że mógł celebrować tę czynność. Wprawiło go to w naprawdę dobry nastrój. Zerknął na wojownika, lecz nie doczekał się żadnej reakcji. Wobec tego zajął się ważniejszą sprawą. Napełnił czajnik wodą i czekał, aż się zagotuje.

Zapach kawy wywabił z namiotu Jacksona. Archeolog miał potargane włosy, a narzucona na ramiona bluza munduru polowego była wymięta, jakby w niej spał. Co w sumie mogło być prawdą. Ziewając i trąc zaspane oczy, podszedł do ogniska i usiadł ciężko w pobliżu ognia, wyciągając w jego stronę obie dłonie.

- Dzień dobry - mruknął. - Wszyscy już na nogach?

- Nie. - Pułkownik spoglądał w kierunku namiotu swej drugo dowodzącej. - Carter wciąż śpi. Musiała być wczoraj naprawdę zmęczona.

- To to powietrze. - Daniel znowu ziewnął, dyskretnie zasłaniając usta dłonią. - Działa jak narkotyk.

- Uważaj, bo się uzależnisz.

Nalał pełen kubek kawy i podał go Danielowi. Jaffa też podsunął swój do ponownego napełnienia. Pili w milczeniu. Kawa jak kawa, ale na łonie natury smakowała wyśmienicie. O`Neill zerknął znów w stronę namiotu Carter.

- Może powinniśmy ją obudzić? - zastanawiał się.

- Jasne… - Archeolog wsadził nos do kubka - Będzie zła, jeśli zabraknie dla niej kawy.

- Czy to nie dziwne, że śpi tak twardo? - Teraz pułkownik już się odrobinę zaniepokoił. - Sprawdzę co u niej.

Podszedł do jej namiotu i zawahał się. Miał zajrzeć do środka? A jeśli rozebrała się do snu? On tak przecież zrobił. Nawet jeśli, powinna być przecież w śpiworze. A jeśli nie? Pal licho! Postanowił zaryzykować.

- Carter? - spytał cicho, pochylając się.

Suwak zamykający wejście nie był zasunięty do samego końca.

- Carter! - powtórzył głośniej, zaglądając do środka przez szparę. - Wszystko w porządku? Powinna pani już wstać.

Odpowiedziała mu cisza. Sterta materiału wewnątrz namiotu nawet się nie poruszyła. Tknięty złym przeczuciem chwycił za uchwyt suwaka i szarpnął. Namiot stanął przed nim otworem. Był pusty. Z niedowierzaniem wpatrywał się w pognieciony śpiwór i porozrzucany sprzęt. Razem z Carter zniknęła także jej bluza, czapka i kamizelka kuloodporna. A także broń.

- Jasny gwint! - Zerwał się na nogi, rozglądając bacznie po okolicy.

- Co się stało, O`Neill? - Teal`c odstawił kubek z kawą i zwinnie podniósł się z ziemi.

- Carter zniknęła - wyjaśnił pułkownik. - Nie ma jej w namiocie.

- Jak to zniknęła? - zdziwił się Daniel. - Może po prostu poszła na stronę?

- Z bronią i w pełnym ekwipunku? - warknął Jack.

Rzucił się do swojego namiotu. Spod sterty innych rzeczy wygrzebał krótkofalówkę.

- Carter, odbiór! - wywołał swą podwładną. Odpowiedziały mu trzaski. - Carter, słyszysz mnie? Odbiór! - I tym razem żadnego odzewu. Zdezorientowany spojrzał na towarzyszy. - Gdzie też ją poniosło? Carter, do cholery, odezwij się!

- A może robi te swoje obliczenia? - Nie dawał za wygraną archeolog.

- Laptop i czujniki są na miejscu. Mam złe przeczucia.

- Musimy jej poszukać - stwierdził rzeczowo Teal`c.

- Kiedy ona w ogóle poszła? Niczego nie słyszałem. Teal`c, ty wstałeś najwcześniej. Niczego nie zauważyłeś?

- Niestety, O`Neill. Nie śpię już od świtu i na pewno zauważyłbym, gdyby opuszczała swój namiot. Musiała oddalić się w nocy i zrobiła to bardzo cicho.

- Cholera, podejrzewałem, że coś jest nie tak. Dziwnie się wczoraj zachowywała. Jeśli coś jej się stanie, to będzie moja wina! Powinienem bardziej na nią uważać.

- Obwinianie się w niczym nam nie pomoże. - Teal`c schylił się, by podnieść swój ekwipunek schludnie złożony w równy stosik u wejścia do namiotu.

O`Neill zaklął soczyście i wpełzł do swojego namiotu, by wyciągnąć swoje rzeczy niedbale upchnięte w kącie. Jackson również zanurkował w swoim, a sądząc po czasie, jaki upłynął, zanim ponownie się z niego wynurzył, jego sprzęt znajdował się w jeszcze większym nieładzie niż pułkownika. W końcu cała trójka zebrała się na skraju obozowiska. Przeszukali najpierw teren wokół niego, lecz odnalezienie śladów okazało się niezwykle trudne. W pobliżu namiotów i przysypanej świątyni ziemia była dosłownie zadeptana, lecz dalej wyschnięta, spękana ziemia pokryta kępami sztywnej, raniącej palce trawy skutecznie maskowała ślady stóp.

- Rozdzielmy się - zarządził O`Neill. - Ja idę na północ, Teal`c na wschód, a Daniel na zachód. Meldujecie, jeśli tylko dostrzeżecie jakieś ślady.

- Oczywiście, O`Neill. - Teal`c nigdy nie marnował słów. Odszedł we wskazanym kierunku. Daniel i Jack zrobili to samo.