Bo wciąż cię kocham

Zamykam oczy i znów siedzimy na Nowej Ziemi. Ja i mój Nowy Doktor. Pod nami znajduje się twój płaszcz, otacza nas zapach jabłkowej trawy – mąci nam w głowach, raczy swoją wyjątkową wonią. Słońce grzeje mocno i przyjemnie. W pewnym momencie któreś z nas – nie pamiętam już które – rzuca mimochodem komentarz na temat kremów z filtrem i chichoczemy jak dwójka niedojrzałych nastolatków. Z jakiegoś powodu oboje czujemy się z tym dobrze, a ja sama myślę, że mogłabym tam zostać już na zawsze. Razem z tobą, na Nowej Ziemi, trzymając twoją przyjemnie ciepłą dłoń. Uśmiechasz się do mnie i tylko do mnie i czuję się, jak największa szczęściara tego wszechświata, bo mam ciebie, a razem jesteśmy w stanie dokonać niemożliwego. W tamtym momencie jestem tego pewna jak jeszcze niczego w życiu.

Mrugam i scena się zmienia. Nie ma już słońca i jabłkowej trawy. Jest za to TARIDS, ty w pomarańczowym stroju i niewysłowione uczucie ulgi w mojej piersi. Uśmiechasz się do mnie lekko, lecz w twoich oczach wciąż widać ślad jakiegoś okropieństwa, którego dopiero co byłeś świadkiem. Biegnę w twoją stronę, również się uśmiechając, choć muszę włożyć w to sporo wysiłku. Otaczają mnie twoje delikatne ramiona – walczę z ochotą, by złożyć na twoich ustach pocałunek. Wplatam jedynie dłonie w twoje przydługie, brązowe włosy, a ty szczerzysz się do mnie, lecz w oczach wciąż masz coś dziwnego. Wtedy dostrzegam, że nie jestem jedyną osobą, którą rozsadza ulga.

Mrugam raz jeszcze. Nadal jesteśmy w twojej niesamowitej maszynie czasu, lecz jest w tobie coś innego. Inna twarz, inne oczy, inne spojrzenie. Zupełnie inny mężczyzna łapie mnie za dłoń i krzyczy: „Wszyscy żyją! Ten jeden raz, Rose, wszyscy żyją!". Uśmiecham się na twój wariacki entuzjazm. Razem ratujemy Kapitana Jacka, a potem ty włączasz muzykę, łapiesz moje dłonie i pokazujesz, że Władcy Czasu są naprawdę dobrzy we wszystkim – nawet w tańcu.

To wspomnienie – jak wszystkie inne – trwa zaledwie kilka sekund. Z moich oczu zaczynają płynąć łzy, ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo umysł podsuwa mi kolejny obraz.

Ty i ja, malutki kościół, gdzieś w tle młodzi Jackie i Pete; płacz dziecka i szmer przerażonych głosów. I twoja duża, ciepła dłoń.

— Po prostu powiedz, że jest ci przykro — szepczesz, kiedy patrzę na ciebie ze łzami w oczach.

— Jest — potwierdzam. — Tak bardzo mi przykro.

Ocierasz mój policzek z delikatnością, której nigdy bym się po tobie nie spodziewała i przytulasz mocno do siebie. Pachniesz inaczej niż w późniejszym czasie, ramiona też masz inne – nie lepsze czy gorsze, lecz po prostu inne – ale one nieodmiennie kojarzą mi się z uczuciem bezgranicznego bezpieczeństwa.

Kolejne wspomnienie znów dotyczy tej nowej wersji ciebie, już po regeneracji, jednak ból jest o tyle duży, że jest to jedna z naszych ostatnich przygód. Trzymamy się za ręce, śmiejemy głośno, żartujemy na jakieś błahe tematy, a ja wiem, iż nic nie jest w stanie sprawić, bym w tym momencie puściła twoją dłoń – trzymanie jej sprawia mi jakąś pokrętną, niemożliwą do opisania, przyjemność tak charakterystyczną dla rasy ludzkiej. Patrzysz na mnie w ten szczególny sposób i już wcale nie potrzeba słów, bym wiedziała, co do mnie czujesz. Wyraz twoich oczu, sposób, w jaki się uśmiechasz, uwaga, z jaką wsłuchujesz się w każde moje słowo – czy to nie oczywiste, Doktorze?

Z całej siły zaciskam oczy, ale to nie pomaga. Bo to wszystko znajduje się w mojej głowie. Więc po prostu biernie przyglądam się kolejnej scenie. Ty, twoje niebieskie oczy, skórzana kurtka i TARDIS – niemal mogę poczuć jej wspaniały zapach.

— No to spadam — rzucasz po prostu, jednak po chwili dodajesz: — chociaż... No nie wiem... Mogłabyś pójść ze mną. Ta budka skacze nie tylko po Londynie. Można się nią przemieścić gdziekolwiek we wszechświecie. Za darmo.

— To kosmita! — mówi Miki spanikowanym głosem i wskazuje na ciebie palcem.

— Jego nie zapraszam. — Patrzysz na niego przez moment z niesmakiem, a może z kpiną. — Co ty na to? Możesz tu zostać, przeżyć swoje życie, pracując, jedząc, śpiąc... Albo możesz polecieć wszędzie.

— Zawsze jest tak niebezpiecznie?

— Tak — stwierdzasz bez owijania w bawełnę.

Waham się przez moment, a wszystko we mnie krzyczy, bym poszła z tobą. Bym nie marnowała takiej szansy. Ale wiem, że w życiu są priorytety, rzeczy, których należy się trzymać, ludzie, których nie wolno zawieść.

— Nie mogę — mówię w końcu i natychmiast zaczynam żałować. — Muszę znaleźć mamę. No i ktoś musi się zająć tym tutaj.

— W porządku — odpierasz, a na twojej twarzy ciężko jest się doszukać jakiegokolwiek uczucia. — No to do zobaczenia.

Zamykasz za sobą drzwi i budka znika z dźwiękiem, którego nie zapomnę do końca życia.

— Dobra, idziemy — zwracam się do, wciąż przylepionego do moich nóg, Mikiego

Nie zdążymy jednak odejść daleko, bo do naszych uszu znów dobiega ten dźwięk. Uśmiecham się tak szeroko, że to niemal boli i wiem, że tym razem już ci nie odmówię.

— A czy ja wspomniałem, że to podróżuje też w czasie? — pytasz, wystawiając głowę na zewnątrz.

W oczach masz dziwny błysk, który zakrywasz maską obojętności. Zależy ci, żebym z tobą poszła.

— Dzięki, Miki.

— Za co? — Chłopak ma zdezorientowaną minę.

— No właśnie.

Całuję go w policzek i biegnę w twoją stronę, jakby od tego zależało moje życie. Uśmiechasz się szeroko i tej nocy jest to ostatnia rzecz, jaką podsuwa mi umysł. Otwieram oczy i wpatruję się w sufit sypialni, która pogrążona jest w ciemnościach. Łzy płyną ciurkiem po moich policzkach, lecz, nawet kiedy nie szlocham rozpaczliwie, on zdaje się wyczuwać moją rozpacz. John łapie moją dłoń, ściska ją z uczuciem, a kiedy to nie pomaga, przytula mnie do siebie, pozwalając, by moje łzy do reszty przemoczyły mu podkoszulek. To właśnie was różni, Doktorze. On nie boi się uczuć i nie ucieka przed nimi. A mimo to, ja wciąż żałuję, że to nie w twoich ramionach się znajduję, że to nie ciebie pocałowałam na tamtej plaży, że zostałam tu z nim. Lecz John to rozumie i jedynie przytula mnie mocniej, kiedy przez łzy szepczę twoje imię. Każdego dnia nienawidzę się nieco bardziej za to, jak mocno go ranię.

Wiesz co, Doktorze? Miłość to naprawdę beznadziejna sprawa. Każde twoje wspomnienie rani niczym najostrzejszy nóż, a ja... ja wciąż nie potrafię żałować żadnej chwili, którą z tobą spędziłam. Bo wciąż cię kocham, Doktorze.