Każdy czarodziej to wiedział, a przynajmniej każdy, który choć przez chwilę uważał podczas wykładów madame Pomfrey, gdy ta składała ich do kupy, gdy ponownie coś sobie złamali. Cedric to wiedział, ponieważ zawsze uważał, nie wiedział przecież kiedy ta wiedza może mu się przydać. Był więc bardzo zdziwiony, gdy informacje od Pomfrey okazały się nieprawdziwe.
Pielęgniarka przecież kilkukrotnie wspominała już przy nim, że ciało dorosłego człowieka składa się z 206 kości, z czego nie zapominała wspomnieć, że lista tych, których sobie nie złamał podczas treningów Quditch, staje się z sezonu na sezon coraz krótsza. Jednak Cedric był pewien, że w tym momencie, podczas pierwszego meczu przeciwko drużynie Gryffindoru, jego ciało składało się z 207 kości.
Ta nowa, znajdująca się między jego nogami, kość. Zdecydowanie utrudniała mu poruszanie się na miotle, a przelatujący co chwilę w zasięgu jego wzroku Potter, w nielegalnie obcisłym stroju, który idealnie podkreślał jego zgrabny tyłeczek, robił wszystko, żeby starszy Puchon zupełnie stracił panowanie nad sobą i albo zamienił się z szukającym ich drużyny miejscem, żeby znaleźć złoty znicz ukryty w majtkach młodszego Gryfa, albo spadł z miotły.
Podejrzewał, że bliżej mu do drugiej opcji, zwłaszcza gdy Potter zakręcił się w kółku, niby wypatrując znicza, po czym posłał mu zadowolony z siebie uśmieszek.
On już rozumiał co się tu dzieje i miał świadomość, że w życiu nie uda mu się przeciwstawić takiej taktyce rozpraszającej uwagę obrońcy przeciwnej drużyny. W tym momencie nawet jeśli smok usiadłby w jego pętlach, nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi.
Przepadł.
Zdecydowanie w tym starciu był na straconej pozycji...
Jego odważny Gryfon... nie, jego cwany Ślizgon wykiwał go.
- Dobrze zagrane panie Potter...
