Rozdział 1

Początek końcem, a koniec poczatkiem

Nora – 31 Lipca

Zaciskając palce na starym bucie wstrzymał oddech czując nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka. Pęd powietrza sprawiał, że świat wokół niego, rozmywał się, tworząc migoczącą plątaninę dźwięków i barw. Nie był to jego ulubiony środek transportu, ale w tym momencie nie miało to dla niego zbyt wielkiego znaczenia. Myślał jedynie o tym, by jak najprędzej dotrzeć do celu. Kiedy wreszcie jego nogi zetknęły się z podłożem, zachwiał się, jak zawsze w takich wypadkach za nic nie mogąc utrzymać równowagi. Jęknął, boleśnie lądując na tyłku. Upadek odebrał mu na kilka sekund oddech.

Z trudem zbierając się do pionu, zrezygnowany strzepywał źdźbła trawy z ubrań. Niby mógłby użyć prostego zaklęcia do oczyszczenia się, jednak korzystanie z różdżki wciąż przysparzało mu wiele problemów. Wolał nie ryzykować, nie do tak błahej sprawy jak kwestia tego czy jego ubrania są brudne, czy czyste. Odgarniając z oczu przydługie kosmyki, pochylił się i odrzucił zużyty świstoklik w pobliskie krzaki.

Powoli ruszył przed siebie, z uśmiechem rozglądając się po okolicy, którą ostatni raz widział wiele miesięcy temu. Wciąż trudno było mu uwierzyć w to, że znów tu jest. Wszystko było takie samo, a zarazem zupełnie inne niż dawniej. Chociaż jak się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku że to nie otoczenie się zmieniło, lecz on sam. Z pewnością nie był tą samą osobą co jeszcze rok temu. Gdyby ktoś spytał go o zdanie, to chociaż pewne rzeczy by zmienił, za nic nie chciałby cofnąć czasu. Wszystko co przeżył, zarówno te radosne momenty, jak i chwile w których chciał jedynie krzyczeć z bólu, sprawiły że stał się taką a nie inną osobą.

Odsuwając od siebie tego typu myśli, ponownie się uśmiechnął, gdy w oddali dostrzegł znajomy, nieco zniszczony płot i krzywy dom który sprawiał wrażenie że zaraz się przewróci.

Nora.

Od czasu jego ostatniej wizyty budynek zmienił się. Nikt nie przejmował się tym, że wciąż zdawał się niebezpiecznie przychylać na jedną stronę, wręcz przeciwnie, obecnie zostało dobudowane jeszcze jedno piętro oraz niewielki ganek. Całość przypominała mu ciasto które dziecko ulepiło ze wszystkiego co akurat miało pod ręką.

Zmieniła się, jednak wciąż zachowała swój urok. W magicznym świecie cień walki padł niemal na wszystko, ale ona sprawia wrażenie jakby cała bitwa i wynikłe z niej problemy, działy się gdzieś poza nią.

- Harry!

Krzyknął, cofając się do tyłu, gdy znikąd pojawili się przy nim Fred z Georgem i niespodziewanie nie tylko go objęli, ale i unieśli nieco nad ziemię, zupełnie jakby nie ważył więcej niż piórko. Nagły dotyk sprawił, że zakręciło mu się w głowie, a świat na kilka sekund spowiła czerń. Wyrwał się z uścisku, ponownie tego dnia boleśnie upadając na tyłek. Siedząc na ziemi z trudem starał się zapanować nad urywanym oddechem. Wiedział, że żaden z nich nie chciał zrobić mu na złość, ale opanowanie własnego organizmu nie było proste.

- Harry.

- Przepraszamy chłopie...

・ Zapomnieliśmy jak na to reagujesz.

- Naprawdę nie chcieliśmy.

Spoglądając w oczy kucających teraz przed nim bliźniaków, machnął ręką dając znać, że nie gniewa się. Powoli podnosząc się do pionu, zrezygnowany zauważył, że tym razem jego ubrania nie dadzą się tak łatwo otrzepać. Nie mając jednak szans na zaradzenie temu, zignorował to, jak właściwie teraz wygląda.

- Czy wszyscy są w domu? - zapytał, w duchu przeklinając się za to, że zdradliwy głos, wciąż mu lekko drży.

- Oczywiście!

- Chyba nie sądziłeś, że na twoim przyjęciu urodzinowym kogokolwiek zabraknie?!

- Przecież jesteś Harrym cholera Potter'em!

Parsknął, słysząc to określenie. Wciąż pamiętał chwilę, gdy został tak nazwany po raz pierwszy. Kiedyś wydało by mu się ono złośliwe, teraz jedynie go bawiło. Chciał się jeszcze zapytać, kto dokładnie jest, jednak nim zdołał otworzyć usta dotarli do furtki i zauważył biegnących w jego stronę przyjaciół. Wchodząc na podwórko pomachał im, nie mogąc powstrzymać radości na myśl, że znów ich widzi.

- Harry! Jak miło cię widzieć!

- Ciebie również, Hermiono – szczerząc się do przyjaciółki, w duchu wdzięczny był jej za to, że w przeciwieństwie do bliźniaków, ona nie próbuje go obejmować.

- Cześć stary. Mam nadzieję, że jesteś głodny, bo mama przygotowała tyle jedzenia że wykarmiłaby cały stół gryffindoru.

Skinął na powitanie Ronowi, który podobnie jak Hermiona trzymał się w pewnej odległości od niego. Ich zachowanie wiele dla niego znaczyło. Nie miał ochoty przewrócić się przed nimi, tak jak zrobił to kilka minut wcześniej gdy objął go Fred i George. Nienawidził reakcji własnego ciała, jednak nie potrafił nic na to poradzić. Chociaż od tamtych wydarzeń minął już prawie rok, w dalszym ciągu nie zdołał po nich całkowicie dojść do siebie.

To było tak dawno, a wciąż... są jedynie trzy osoby których dotyk nie przyprawia mnie o mdłości. W dodatku są to ludzie o jakich nigdy przed tymi wydarzeniami bym nie pomyślał. Nie uznałbym faktu, że akurat oni, mogą stać się mi tak bliscy.

- Chodźmy Harry. Nie powinieneś kazać gościom tak długo na siebie czekać. Wiesz ile osób zebrało się już na tyłach domu?

- Już idę. odpowiedział jej, jednak nim zdołał zrobić dwa kroki, Hermiona gestem dłoni kazała mu się zatrzymać i stanęła przed nim oglądając go krytycznym wzrokiem.

- Gdzieś ty się tak wybrudził?

- Przewróciłem się przy lądowaniu świstoklikiem. - wyjaśnił nim Fred lub George mieli szansę się odezwać. Nie chciał przyznawać się do tego, jaki był prawdziwy powód jego upadku.

- Nie rozumiem tego Harry, jesteś tak silnym czarodziejem, a nie potrafisz ustać przy zwykłym lądowaniu?

- Nie martw się Hermiono, to po prostu nasz Harry. Nie ma znaczenia czy to świstoklik czy kominek, nasz drogi bohater zawsze wyłoży się jak długi.

Gdy po przemowie Freda, wszyscy się roześmiali, Harry dołączył do nich, wdzięczny że Hermiona nie drąży tematu. Atmosfera została rozładowana i zwartą grupą ruszyli do ogrodu, mieszczącego się na tyłach domu. Harry już z daleka był w stanie dostrzec stół zastawiony różnego rodzaju potrawami i napojami.

- Wasza mama się napracowała. wyszeptał, czując się nieco skrępowany świadomością, że ktoś specjalnie przygotował tyle rzeczy dla niego.

- Spokojnie Harry, nie robiła tego sama.

Odpowiedź Freda go uspokoiła. Już od dawna traktował Weasley'ów jak rodzinę, ale wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tego, że i oni go w ten sposób traktują. Za każdym razem gdy ktoś coś dla niego robił, czuł się tak, jakby sprawiał komuś kłopot własną obecnością.

- Wszystkiego najlepszego!

Niespodziewanie otoczony przez gromadę znanych twarzy, mógł tylko ponownie się roześmiać, gdy wszelkie ponure myśli uleciały i znów zalało go uczucie, że właśnie to oznacza, iż jest naprawę w domu.

Zasypany prezentami odpowiadał na życzenia każdej z obecnych osób. Był szczęśliwy widząc Hagrida, Remusa, Charliego i całą resztę. Nie dostrzegał nikogo, kto byłby dziś przez niego niemile widziany, wręcz przeciwnie w tym małym tłumie wciąż brakowało mu kilku ludzi, ale wiedział, że oni przyjdą trochę później. Tak, gdzieś wewnątrz siebie czuł, że to będą najlepsze urodziny w jego życiu.

Najlepsze.

)()()(

Zasiadając przed suto zastawionym stołem, częstował się wszystkim co jego organizm był w stanie tolerować. Pogrążony w rozmowie na temat quidditcha, nawet nie zauważył jak kolejne godziny przeciekają między palcami. To, że minęło tyle czasu, dotarło do niego dopiero, gdy zaczęło się ściemniać, a na stołach zostały porozstawiane świece.

- Która jest? – zwracając się do siedzącego tuż obok Rona, nerwowo zacisnął palce na koszuli zastanawiając, dlaczego właściwie reszta się jeszcze nie pojawiła.

- Dziewiąta.

Dziewiąta? Przecież to nie powinno tyle trwać. Wszystko miało się zakończyć jeszcze przed dziewiętnastą. Czemu więc wciąż nie ma od nich żadnych wiadomości? Czyżby coś poszło nie tak? Czy to oznacza, że...

- Spokojnie Harry, nie ma potrzeby panikować. Jestem pewna że rozmowy się nieco przeciągnęły. Wiesz jak to zwykle bywa przy takich dyskusjach. Z pewnością zaraz tu będą. - racjonalna odpowiedź przyjaciółki, ani trochę go nie uspokoiła.

- To raczej nie jest powodem, Hermiono. Gdyby rozmowy rzeczywiście się przeciągnęły, z pewnością już dawno otrzymalibyśmy sowę z wiadomością.

- Ale przecież...

- Hermiono, obawiam się, że Harry ma rację, jakby rozmowy się przedłużyły, już dawno przesłaliby nam informację. Skoro wciąż nie ma żadnych wieści, oznacza to, że coś poszło nie tak. - Chociaż Remus przyznał mu rację, ani trochę nie poprawiło mu to humoru.

- Remusie, chcesz powiedzieć że oni mogli zostać zaatakowani?! Przecież udali się do Ministerstwa! Chyba nikt tam... - gdy w głosie Hermiony zabrzmiała panika przemieszana z niedowierzaniem, jedynie spuścił wzrok na własne dłonie, bojąc się jej odpowiedzieć. Niestety Remus wypowiedział głośno, to co on sam obawiał się ujawnić.

- Minęły już ponad dwie godziny o wyznaczonej godziny spotkania, z pewnością więc negocjacje nie przebiegły tak jak powinny. Nie wiem czy zostali zaatakowani, jednak brak jakiegokolwiek sygnału od nich, nie wróży zbyt dobrze.

- Ale to... czy nie powinniśmy czegoś zrobić? - spytała ponownie Hermiona, wyraźnie poddenerwowana.

- W tej chwili możemy jedynie czekać.

Słysząc to, Harry podniósł wzrok i skinął zrezygnowany w stronę Remusa, sam także bardzo dobrze tego wszystkiego świadomy.

Wiem, że to oni musieli pójść, ale chciałbym, by już wrócili, by on wrócił… - zadrżał na samą myśl, że coś mogło się mu stać – Nie został ranny, prawda? Jest na to zbyt silny. N apewno nic mu nie jest... Proszę, niech nic mu nie będzie.

- Wróć - wypowiedział to, choć tak cicho że właściwie jedynie poruszył ustami i podskoczył, gdy niespodziewanie ktoś stojący za nim, położył mu ręce na ramionach. Pierwszą jego myślą, było to, że musi uciekać, jednak niemal natychmiast się opanował, gdy w jego nozdrza uderzył dobrze znajomy zapach drewna i pomarańczy.

- Bill!

- Witaj, kruszyno.

Słysząc to, poczuł ciepło gdzieś wewnątrz siebie.

- Gdzie reszta? – Gdy pan Weasley odezwał się w panującej wokół ciszy, odwrócił się w stronę najstarszego z braci, orientując, że ten rzeczywiście przyszedł sam.

- Powinni dotrzeć za kilka minut.

- Czy ktoś jest ranny?

- Obyło się bez ofiar.

Gdy na twarzach wszystkich obecnych odmalowała się ulga, sam także odetchnął czując jak spada mu ciężar z serca.

Już po wszystkim…

- Siadaj, kochanie.

Widząc, jak pani Weasley wskazuje Billowi jedno z wolnych miejsc po przeciwnej stronie stołu, zmarkotniał wcale nie mając ochoty rozstawać się ze stojącym za sobą mężczyzną, nawet jeśli dzieląca ich odległość miała wynosić tylko szerokość blatu.

Może Ron lub Hermiona się z nim zamienią?

- Nie trzeba, ja już mam miejsce.

Słowa bila zmieszały, go nim jednak miał okazję zapytać, co on przez to rozumie, ten gwałtownie odsunął jego krzesło do tyłu. W następnej sekundzie silne ramiona poderwały go do góry, zupełnie jakby nic nie ważył

- Co robisz?! Puszczaj! – krzyknął choć wcale nie starał się wyswobodzić. W przeciwieństwie do tego co miało miejsce wcześniej, jego dotyk ani trochę mu nie przeszkadzał.

- Jak to, co robię? Siadam.

Nim miał okazję coś jeszcze powiedzieć, Bill usiadł i posadził go sobie na kolanach. Czując na karku jego ciepły oddech mimowolnie, wtulił się plecami w niego, zaraz jednak zaczerwienił się, uświadamiając sobie, że przecież nie są tu sami. Spróbował zsunąć się z kolan starszego czarodzieja, ten jednak przytrzymał go i wyszeptał do ucha, tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć.

- Nadal uważam, że jesteś słodziutki, gdy się czerwienisz… mam ochotę cię wtedy schrupać.

Mając wrażenie, że po tych słowach jego policzki jeszcze intensywniej płoną z ulgą przyjął fakt, że postacie powoli idące w ich stronę, odciągnęły uwagę towarzystwa od jego osoby. Wciąż dzieliło ich od nich parę metrów, jednak bez problemu mógł rozpoznać McGonagall, Voldemorta, Lucjusza i Snape'a.

Kiedy podeszli jeszcze bliżej, wystarczyło mu spojrzenie w ich oczy, by przekonać się, że na razie nic nie powiedzą na temat tego co się wydarzyło. Był pewny, że będą milczeć do czasu, aż wszelkie niepowołane uszy nie będą w stanie nic podsłuchać.

Zastanawia mnie, czego się dowiedzieli. Co jest tak ważnego, że nie chcą nic powiedzieć publicznie.

- Wszystkiego najlepszego, panie Potter.

- Dziękuję, profesor McGonagall – odpowiedział, odsuwając od siebie rozmyślania.

- Chyba możemy przyłączyć się do twojego przyjęcia?

- Oczywiście, że tak! - zapewnił szybko, starając się pokryć zmieszanie faktem, że profesorowie widzą go w takim a nie innym położeniu. Zdawał sobie sprawę, że jego związek z Billem nie jest tajemnicą, jednak wciąż pozostawało to dla niego nieco krępujące.

- Cieszę się, że tak tryskasz optymizmem Harry.

Odwracając się w stronę stojącego tuż obok Voldemorta, nic nie powiedział, pewny że ten po raz kolejny go przejrzał.

Czasami odnoszę wrażenie, że przed nim nie ma spraw do ukrycia… Wiem, że nawet czary nie pozwalają ludziom na zaglądanie w cudze myśli, ale mimo wszystko, czuję się przy nim całkowicie odsłonięty…

Jakby czytał ze mnie jak z książki.

- Siadajcie, siadajcie!

Spoglądając na panią Weasley zaganiającą wszystkich do stołu, zupełnie tak, jakby byli małymi dziećmi, był w stu procentach pewien, że gdyby jeszcze rok wcześniej ktoś powiedział mu, że ujrzy Voldemorta, Malfoy'a bądź Snape'a posłusznie zajmujących miejsca, za nic by nie uwierzył.

Nigdy.

)()()(

Koniec Rozdziału 1

Rozdział 2

/Rok wcześniej/

Powoli siadając na łóżku, z obawą spojrzał w stronę drzwi, spodziewając się ujrzeć stojącego w nich wuja, jednak te były zamknięte. Ciszy nie przerywał nawet szmer.

- Kto tu jest? – zapytał szeptem raz za razem wodząc wzrokiem po z pozoru opustoszałym pokoju. – Pokaż się! – Krzyknął wreszcie, zrywając się z łóżka, gdy po niemal minucie w dalszym ciągu nie otrzymał odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie.

Zaciskając nerwowo palce, szybko łapał oddech, pewny, że nic mu się nie uroiło. – Jestem w stu procentach przekonany, że ktoś tutaj jest, ale nie wiem, czy to przyjaciel czy wróg… – nerwowo wstrzymując oddech, rozpaczliwie pragnął mieć teraz przy sobie różdżkę, niestety ta podobnie jak wszystkie jego magiczne rzeczy, w tym domu była dla niego całkowicie poza zasięgiem...

...

I to by było na tyle. Mam nadzieję, że początek się podobał. Jak pewnie dało się zauwazyć będzie to historia z wątkiem miłości pomiędzy Harry'm I Billem. Jak to się mówi jak coś chcesz, zrób to sam, więc oto moja para która bardzo mi do siebie pasuje. Pierwsze rozdziały tego opowiadania napisane zostały już dość dawno chociaż nigdy nie ujrzały światła dziennego. Obecnie po drobnych, no dobrze gruntownych poprawkach zdecydowałam się na opublikowanie.

Jak można zauważyć rozdział pierwszy nie wyjaśnia zbyt wiele, jednak po nim akcja cofa się o rok, mam więc nadzijeę, że z czasem wszystko stanie się dla was jasne.

Co więcej, zapraszam do czytania. Rozdział drugi pojawi się w przeciągu tygodnia. A może szybciej :)