Na początku błękit był jednolity. Świetlisty, jaskrawy, napierał na niego ze wszystkich stron, a Yugo mógł się tylko skurczyć w sobie i czekać, aż go zgniecie - albo ustąpi.
Ale po chwili nacisk zelżał. Yugo zaczął odróżniać poszczególne niteczki w nieznośnie jasnej tkaninie wakfu wokół siebie, poplątane i pozaciągane. Na wyciągnięcie ręki miał wielki, pulsujący światłem węzeł, a tuż przy nim mały, ledwo widoczny supełek.
Sięgnął w ich stronę.
- Yugo? - spytał znajomy głos.
Otworzył oczy i zaraz je zmrużył, bo fizyczne światło było tu nie mniej jaskrawe od promieniowania wakfu. Smukła, ciepła dłoń musnęła jego rękę, zaciśniętą na czymś szorstkim.
- Jak się czujesz? - zapytała Eva, poprawiając koc.
- Eva?
Uśmiechnęła się. - Pogoniłam Aliberta spać, siedział tu z tobą od naszego powrotu.
- Kiedy? Yugo spróbował się unieść na łokciu, ale ręce nie chciały go utrzymać, jakby były puste w środku. Eva podparła go ramieniem.
- Tu masz poduszkę. Przedwczoraj. Pamiętasz, co się stało?
- Była bitwa… - Yugo ze świstem nabrał powietrza. - Czy wszyscy…?
- Wszyscy są cali, nawet mój narwany chłopak – powiedziała czule. - Ale kiedy wracaliśmy, zemdlałeś, pamiętasz? Omal nie spadłeś Phaerisowi z grzbietu.
Yugo milczał ze wzrokiem utkwionym w koc. Sadidański, bury koc z pokrzywowego włókna.
- Adamai też przespał pierwszy dzień – ciągnęła Eva. - Phaeris mówi, że po takim wydatku wakfu to normalne.
- I wróciliśmy do Sadidy?
- Wróciliśmy do Sadidy.
- Pewnie wszyscy są na nas źli…
- Źli? Dlaczego?
Yugo przełknął ślinę. - Quilby… nie zniszczył tu niczego?
- Nie, po prostu zniknął ze smokami i Eliacubem.
Smokami. - Jak się czują Adamai i Grougal?
Eva uśmiechnęła się, ale zanim zaczęła mówić, trzasnęły drzwi.
- Yugo!
I nagle tonął w fali ciepła, zapachu kuchni i blasku wakfu.
- O, Yugo, nareszcie się obudziłeś!
- Nie uduś go, Alibercie – zażartowała Eva.
Ale jemu rzeczywiście zakręciło się w głowie.
- Yugo? Yugo!
- Mmmm… tak? - zamrugał, a zza ciemnych płatków wyłoniła się ściągnięta troską twarz Aliberta. Jego ręce spoczywały na ramionach Yugo.
- Ciągle źle się czujesz?
Nagle zrobiło mu się zimno.
- To nic – powiedział, tak kojącym tonem, jak tylko potrafił, ale Alibert nie przytulił go znowu, przysiadł tylko na łóżku, patrząc na Yugo z niepokojem.
- Pytałeś o smoki – Eva przerwała nieprzyjemną ciszę.
- Grougaloragan zrobił się nerwowy, nie odstępuje Chibiego.
Alibert pokiwał głową. - Nawet na mnie warczy.
- A Adamai – ciągnęła Eva – przespał cały dzień, potem siedział tu z tobą, a teraz… Alibercie, dokąd on poszedł?
- Powiedział, że nie wytrzyma tego siedzenia i musi się przejść.
- Trzeba go szukać – Yugo podparł się na rękach, próbując wstać, ale łokcie ugięły się pod nim i padł na poduszki.
- My to zrobimy, Yugo – powiedział stanowczo Alibert, otulając go kocem.
- Tak, zdrowiej sobie spokojnie.
- Ale Adamai-
- W lesie Sadidy nic mu nie grozi – powiedziała Eva. Jej wakfu rozbłysło jaskrawo, aż Yugo odruchowo zmrużył oczy.
- A Amalia? Nie jest zła? - wymamrotał.
- Trochę jeszcze jest – zaczęła Eva, ale Alibert jej przerwał.
- Ćśś… niech sobie śpi.
Nie śpię, chciał zaprotestować Yugo, i była to jego ostatnia świadoma myśl.
Dookoła było biało. Jakbym pływał w jeziorze mleka, pomyślał Yugo, ale zaraz się poprawił. Nie, przecież pod stopami ta biel jest twarda, chyba. Tupnął w nią eksperymentalnie.
- Łaa! Au… To ta chmura ma piętra?
Ostrożnie pomacał płaszczyznę, na której wylądował, identycznie białą, jak wszystko dookoła, tylko (aj…) nieprzenikliwą. Na razie przynajmniej.
Poczekam, zdecydował. Jeśli się rozpłynie i spadnę, na siedząco mniej się połamię. Objął kolana rękami, oparł na nich podbródek. Nie, niewygodnie. Przekręcił głowę, żeby mieć kolana pod policzkiem. Lepiej, ale to jeszcze nie to. Nie, w ten sposób cały zdrętwieję, pomyślał i wyciągnął nogi przed siebie, opierając się na rękach, żeby nie upaść do tyłu. Zagwizdał jakąś melodyjkę. Dźwięk przebrzmiał i utonął w ciszy.
- Echo! - zawołał Yugo, ale choć nadstawiał uszy, echa nie usłyszał. - Echo, echo, hej!
Podciągnął kolana pod brodę. Z nogawki spodni wystawała nitka. Pociągnął ją. Pękła. Zmiął kawałeczek nitki w palcach na kulkę, potem ją rozprostował, znowu zmiął, mocniej, w końcu potoczył po białej powierzchni.
- Nie – kulka wymknęła mu się spod palców i odtoczyła w białą mgłę. - Czekaj!
Na rękach i kolanach pogonił za kuleczką.
- Wracaj! Gdzie jesteś? Nie…
Po policzku stoczyła mu się łza, gorąca jak ogień.
Tym razem Yugo wiedział, czego się spodziewać. Nie czekając, aż błękit przygaśnie, otworzył oczy.
Przez chwilę „widział" jednocześnie splątane nici wakfu i nabudowaną na nich materię: żywe gałęzie nad głową, kwitnącą roślinę w oknie, smukłą sylwetkę smoka w ludzkiej postaci, kryjącą roziskrzony węzeł wakfu.
- Jak się czujesz, mały królu?
Yugo zamrugał i skupił wzrok na poważnej twarzy swego gościa.
- Phaeris?
Smok pokiwał głową.
- Jak ty się czujesz?
- Smoki zdrowieją szybko, a przy tym są wielce odporne.
- Czyli źle. - Yugo dyskretnie podparł się rękami, ale ciągle nie miał siły usiąść. Westchnął cicho.
- Phaeris zapewnia cię, mały królu, że jest zdrowy.
- Nie masz… ummm… - Yugo przygryzł wargę, popatrując na Phaerisa.
- Kiedy tu była Eva, strasznie dziwnie czułem jej wakfu. Jakby… tam były dwie dziewczyny w jednym miejscu, tylko jedna malutka. Yyy…
Phaeris uśmiechnął się przelotnie. Jego dłonie spoczywały nieruchomo na kolanach.
- Tak, Phaeris też zauważył. Ty, młody królu, wydałeś z siebie tyle wakfu, że stałeś się nadwrażliwy na jego emanację. To przejdzie z czasem.
- Czyli ona zawsze miała ten dodatkowy węzeł? - Zdumiał się Yugo.
- Nie zawsze. - Phaeris pokręcił głową, wyraźnie zrezygnowany. - W naszych czasach nie czekalibyśmy z ceremonią, ale panna Evangeline odmówiła mi rozmowy w tej sprawie.
Westchnął. - W jakim to świecie się znaleźliśmy.
Yugo zakręciło się w głowie.
Przez chwilę wpatrywał się w kwiatek na oknie, a kiedy zawrót ustąpił, zapytał – Phaerisie… mmm?
Smok spojrzał Yugo w oczy.
- Jakim ja byłem królem? Wtedy, zanim…
- To był zaszczyt walczyć u twego boku – rzekł Phaeris.
- Nie, ale – drzwi otworzyły się z hukiem.
- Yugo!
- Chciałabym zbadać pacjenta, póki jeszcze oddycha, pani – Wśród nawałnicy wakfu Yugo rozpoznał ironiczny głos eniripsy.
- O, Yugo, nareszcie! - wołała Amalia. - Jak mogłeś tak zemdleć? Wiesz, co przeżyliśmy? O, Yugo!
Od jej pisków, jaskrawości jej wakfu, mocnego zapachu perfum Yugo rozbolała głowa. Przymknąwszy oczy, skupił się na cieple ściskających go ramion.
- Yugo?
- Mmm?
- Pozwól mu się zdrzemnąć, Amalio – powiedział głos Aliberta gdzieś od drzwi. Uścisk zelżał.
- Nie śpię – mruknął Yugo. To było nawet przyjemne, z zamkniętymi oczami widzieć wszystkich w pokoju, krzątającą się przy stoliku Salix, nieruchomego jak posąg Phaerisa, Amalię, wiercącą się jak na szpilkach, Aliberta, a na jego ręku…
- Chibi? - Yugo otworzył oczy. Niemowlę zaszczebiotało.
- Doprawdy, dziada z babą tu brakuje – burknęła Salix. - Proszę mnie przepuścić, panie smoku.
Phaeris posłusznie wstał, a eniripsa zaczęła ostukiwać i osłuchiwać Yugo.
- Powtarzam, chory ma mieć spokój. Jak chcecie, żeby wyzdrowiał, skoro nie dajecie mu zmrużyć oka?
Szczupłe palce otoczyły jego nadgarstek, żeby go podnieść i przytrzymać w górze. Drgnął.
- Jeszcze trochę poleżysz, bez dwóch zdań. Dłużej, jeśli nie będziesz spał przez tę bandę hałaśliwych gobbali.
Uzdrowicielka rzuciła znaczące spojrzenie Amalii, która zadarła nos.
- Phaeris wróci później. - Smok skinął głową Yugo, a potem reszcie towarzystwa, zanim wyszedł z pokoju.
- Jeden rozsądny. – Eniripsa stanęła w progu, tupnęła raz i drugi, potem z westchnieniem irytacji wyszła.
- Przynajmniej nie będzie marudzić – mruknęła Amalia.
- Ma rację – powiedział Alibert, siadając na brzegu łóżka. - Zaraz sobie pójdziemy, obiecuję.
Yugo uśmiechnął się słabo. Nawet po wyjściu Phaerisa i Salix wakfu w pokoju było okropnie jasne i męczące.
- Zostańcie – poprosił. Amalia poklepała go po ręku.
- Pewnie. Ile chcesz. Opowiemy ci wszystko, co się działo, dobrze?
- Dobrze – Yugo dyskretnie odsunął dłoń. Księżniczka promieniowała wakfu, a on poczuł się nagle tak, jakby w upalny dzień stanął przy źródełku. Przypomniał sobie noxyny i wzdrygnął się. Lepiej nie ryzykować.
- Więc wszyscy się strasznie awanturowali, ale ojciec powiedział -
Zajęty słuchaniem Amalii, Yugo nie od razu zauważył ciężar na kolanach. Nagle tłuściutkie, ciepłe łapki dotknęły jego ręki.
- A! O…
Księżniczka zamrugała, wybita z rytmu, Alibert uśmiechnął się pod wąsem, a mały Chibi zagulgotał wesoło.
- Tak, świetny żart… - Yugo delikatnie wysunął dłoń spomiędzy małych paluszków. - Bardzo śmieszny.
W orzechowych oczkach Chibiego czytał wyrzut.
- Nie mam siły się bawić, przepraszam – powiedział, odwracając wzrok.
- Jeśli jesteś zmęczony – zaczęła Amalia, ale Yugo przerwał jej spiesznie.
- Nie, nie, opowiadaj. To co było z tym drelkiem?
- Jakim drelkiem? Yugo, wystarczyło powiedzieć, że chcesz spać!
Wstała zamaszyście, podparła się pod boki, odrzuciła włosy.
- Jaki ty czasem jesteś dziecinny, słowo daję, Chodź, Alibercie.
Alibert pogładził Yugo po głowie, a on, błogosławiąc tego, kto wymyślił czapki eliatropów, uśmiechnął się słabo, choć naprawdę miał ochotę przytulić się do taty i nigdy już nie puszczać.
- Zdrowiej, synku.
Enutrof zgarnął na ręce ziewającego Chibiego. - No, tobie też już pora do łóżeczka. Pierwszy raz to Grougal daje dobry przykład, co? Powiedz „pa, pa".
Niemowlę zagulgotało cichutko.
- Pa – powiedział Yugo, sam powstrzymując ziewnięcie.
- Dobranoc. - Alibert cicho zamknął za sobą drzwi.
Yugo wędrował w mlecznej mgle. Nie widział niczego przed sobą, ani niczego za sobą, choć kiedy wyciągnął rękę najdalej, jak potrafił, własne palce i paznokcie widział aż nienaturalnie wyraźnie, jakby żadnej mgły nie było.
Może nie ma, pomyślał i sięgnął do czapki, ale zawahał się. Czapka może się jeszcze przydać. Z tą myślą przysiadł na twardej powierzchni, żeby zdjąć buty.
- I hop! - But, rzucony z całej siły, wylądował… hmmm. Było go dobrze widać. Nie spuszczając wzroku z buta, Yugo zaczął odliczać kroki.
- sto czterdzieści osiem, sto czterdzieści dziewięć, sto pięćdziesiąt, sto pięćdziesiąt jeden. Tylko tyle? Ciekawe, jak daleko muszę odejść, żeby go nie było widać.
Zaczął iść rakiem, licząc głośno.
- Sto. Sto jeden, sto dwa, sto-
Nagle zmylił mu się rachunek. Upuścił trzymany w ręku drugi but, rozglądając się gorączkowo dookoła.
- Kto tu jest? Pokaż się!
Biel milczała.
Yugo zacisnął pięści. - Dostaję świra.
Odwrócił się z powrotem w kierunku, z którego, jak mu się zdawało, przyszedł, ale buta nie zobaczył, choć pomarańczowy kolor powinien być tutaj widoczny jak na dłoni. Obrócił się powoli.
- Przecież… gdzie on jest?
I znów usłyszał dźwięk, ten, co przedtem, ale wyraźniej, głośniej.
- Kto tu jest!?
Cisza.
- Możesz sobie wziąć ten but! Tylko się pokaż! Proszę.
Biel, milcząca i nieruchoma, otaczała go ze wszystkich stron.
Yugo ruszył przed siebie. Po chwili znów usłyszał dźwięk, ale nie wołał już, tylko szedł w jego stronę. Teraz w niewyraźnym dźwięku zaczął rozpoznawać szloch.
Ktoś tu jest oprócz mnie, myślał, pewnie dłużej ode mnie, i jak tak można, ale we dwójkę wymyślimy, jak wrócić, jak dostać się do domu. Będzie moim przyjacielem. Ciekawe, jakie lubi kolory? Pewnie spodoba mu się w Sadidzie, tam jest tak zielono. Ale co to znaczy, „zielono"?
Szloch stawał się coraz głośniejszy. Yugo przyspieszył kroku.
Cierpliwości, myślał, już do ciebie idę. Uciekniemy stąd, do Sadidy, do domu, do zielonych drzew i pachnącego chleba i… i nie wiem jeszcze, do czego, ale obiecuję-
- Obiecuję! - Krzyknął, a płacz ucichł. - Nie… nie bój się… - jęknął Yugo. Opadł ciężko na białą powierzchnię.
- Nic ci nie zrobię…
Po policzku spłynęła mu łza.
- Yugo! Yugo!
Nici wakfu były splątane, blade i drżące. Yugo przekręcił głowę, a potem jęknął, bo światło zakłuło go w oczy.
- Płakałeś przez sen – powiedziała Eva.
Zamrugał.
- Masz zielone oczy…
- No, mam. - Eva uśmiechnęła się łagodnie, wstając z klęczek. Podniosła z podłogi książkę w płóciennej oprawie, żeby ją odłożyć na nocną szafkę, a potem przysiadła na łóżku.
- Daj, poprawię ci ten koc. Chyba pora zmienić pościel, cały jesteś spocony, aż się lepisz.
Yugo cofnął rękę, a raczej szarpnął, ale była zaplątana w koc.
- Ej!
- Przepraszam…
- Yugo. Skoro nie chcesz, żebym cię dotykała, powiedz.
- Przepraszam, Evo.
- Przecież powiedziałam, że nie masz za co.
Przez chwilę przyglądała mu się bez słowa. Spuścił wzrok.
- A gdybym zrobił krzywdę twojemu dzidziusiowi?
- … co?
- Phaeris mówił, że brakuje mi wakfu, a ty… myślałem, że mi się zdaje, ale ciebie jest jakby dwie, a przecież wiem-
- Yugo – Eva położyła dłoń na jego ręku i przycisnęła do koca. - Spokojnie.
Zerknął na nią spod grzywki, ale trzymała mocno.
- Ciągle śpię, a budzę się tylko bardziej zmęczony – szepnął.
- Uhm, widzę. - Eva wyprostowała się, nie puszczając jego ręki.
- Dlaczego miałbyś zrobić krzywdę mojemu dziecku?
Yugo poruszył się niespokojnie. - Ja wcale nie chcę!
- To w czym problem?
- Ale gdyby? Niechcący? Widziałaś, jak więdły drzewa, kiedy Nox wysysał z nich wakfu-
- Przecież nie wysysasz wakfu.
- Skąd wiesz?
- Widzę. Rozejrzyj się. Jesteśmy w Sadidzie, tutaj nawet ściany są żywe. Widzisz, żeby cokolwiek zwiędło?
- Ale może to trzeba dotykać, a ja-
- Yugo. Jeśli chcesz, zapytam Phaerisa, albo przyprowadzę go tutaj, żeby sam ci wytłumaczył, ale jestem pewna, że nie zabierasz wakfu nikomu ani niczemu.
- Ja jakoś nie jestem. - Mruknął. - Co ty robisz?
Eva przysunęła się bliżej i położyła sobie rękę Yugo na brzuchu, przyciskając ją lekko.
- Eva-
- Ćśś. Widzisz?
Delikatne niteczki wakfu splatały się i rozplatały, tworząc dwa węzły, większy i przytulony do niego mniejszy, odrębne, chociaż związane. Yugo obserwował, jak wakfu płynie, jak mały węzełek wolno, nieznacznie robi się coraz większy, jak stopniowo oddziela się od większego, choć nic mu nie ujmuje. Westchnął.
- Jaka ona malutka…. Naprawdę się nie boisz?
- Ciebie? Ani trochę.
Eva z uśmiechem puściła jego rękę.
- A gdybym się pomyliła, zawsze mogę ci wpakować strzałę w oko.
Odpowiedział uśmiechem, a ona nachyliła się, żeby mu potargać grzywkę, leciutko, jak starsza siostra.
- Powiem, żeby ci przygotowali kąpiel. I może jakieś ziółka na lepszy sen, bo masz wstać, zanim dziecko się urodzi.
- Dziękuję.
- Będziesz wujkiem, Yugo. Żadnych wykrętów. - Przeciągnęła się, nadal smukła i jeszcze ładniejsza, niż była dotąd.
- Zaraz wrócę. Spróbuj trochę odpocząć.
- O czym jest ta książka? - zapytał Yugo, zerkając na szafkę.
- O Rykke Errelu, wzięłam z biblioteki. Chcesz poczytać?
Yugo sięgnął po książkę. Była ciężka, ale nie upuścił jej.
- Dziękuję, Evo.
- Nie ma sprawy.
