dla Ew


Manhattan, Star Tower, po bitwie…

Kapitan Ameryka wbiegł spanikowany do Stark Tower i zastał tam Tony'ego popijającego swoją drogą whiskey. Kosmiczni intergalaktyczni najeźdźcy zostali pokonani i, gdy Manhattan wydawał się w końcu bezpieczny, Steve zorientował się, że od prawie dwóch godzin nie widział nigdzie Iron Mana. Bez słowa minął pozostałych Avengersów, którzy pomagali uprzątnąć ulice i wbiegł do prawie zgruzowanego wieżowca swojego chłopaka.

- Tony! – krzyknął.

Jeszcze kilka godzin temu widział na szczycie wieży Lokiego, a teraz po bogu nie było ani śladu, jeśli nie licząc wybitej szyby w salonie. Tony miał nawet na dłoniach bransoletki naprowadzające na niego nowy typ zbroi. Najwyraźniej nie musiał ich użyć.

- Nic mi nie jest – odparł Stark znudzonym tonem i upił kolejny łyk alkoholu. – Jarvis wezwij ekipę sprzątającą i szklarza – powiedział głośno i wyraźnie, ignorując fakt, że Steve oglądał go z każdej strony upewniając się, że Stark jest faktycznie w jednym kawałku.

- Gdzie Loki? – spytał w końcu Kapitan Ameryka nie mogąc się powstrzymać.

- Na razie mamy go z głowy – odparł Tony z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. – Zdradziłem mu, że my Ziemianie jesteśmy w posiadaniu pewnego starożytnego artefaktu, dającego niezwykłą moc – dodał tylko i uśmiechnął się wrednie.

Londyn, Baker Street 221B, niedziela rano…

- Sherlock?! – krzyknął John z łazienki. – Gdzie są moje czerwone majtki?!

- Nie uwierzysz! – odkrzyknął Holmes zerkając niepewnie w stronę świeżo co zmaterializowanego w salonie boga kłamstwa.