Minęła kolejna noc od jego powrotu z Czyśćca. Z jakiegoś powodu wydawała się ona jeszcze bardziej zimna i ponura niż ta poprzednia. I z jakiegoś powodu mniej czysta niż te wszystkie noce sprzed roku. Jednak pomimo tego wszystkiego to właśnie noce przynosiły mu upragnione wytchnienie, którego tak bardzo szukał za dnia. Noce zawsze były łatwiejsze. Po wszystkich polowaniach; po narzekaniach Bobbiego, za którymi teraz tęsknił bardziej niż potrafiłby się przyznać przed samym sobą; po tym odległym spojrzeniu Sammiego.

Podczas nocy można było udawać, że to wszystko przeminęło. Szybko i niezauważalnie. I nie pozostawiło po sobie żadnego śladu. Można było udawać, że nie wini się już za te ostatnie chwile spędzone w Czyśćcu. Nawet jeśli Castiel wrócił. Nawet jeśli to Cas puścił wtedy jego dłoń. Można było po prostu udawać, że to koło nieszczęść nagle zostało przerwane, a to co dzieje się gdzieś w innych, zimnych częściach kraju, nie jest już jego sprawą. Bo zrobił już wystarczająco.

Chociaż było wręcz odwrotnie. I w dzień wszystko mu o tym przypominało. Zrobiłeś za mało, Dean. Mogłeś nie pozwolić bym puścił twoją dłoń. Przecież nawet nie starałeś się zrozumieć.

-Przecież ja Ci wybaczyłem. Powiedziałem, że bez Ciebie nie odejdę. Czemu to Ci nie wystarczyło? – spytał zielonooki przyglądając się wschodzącemu słońcu. Patrzył na nie przez brudne okno ich chaty. Przez ten kawałek szła traciło na swojej niesamowitości i wyjątkowości. Zastanowił się, dlaczego zawsze obserwował je przez to brudne okno. Czyżby Dean Winchester nie zasługiwał na jedno czyste spojrzenie? Jedno prawdziwe spojrzenie na wschodzące słońce.

Nie wiedząc jak odpowiedzieć na to pytanie, wyszedł z domku. Nie chcąc patrzeć na nie przez kolejny pryzmat.

Podchodzi do swojej Impali i opiera się o jej maskę. Po chwili słyszy cichy świst i nie musi nawet obracać głowy, aby wiedzieć kto postanowił go odwiedzić. Zazwyczaj udawał zaskoczenie gdy go widział. Podskakiwał i krzyczał na niego. Nawet nie wiedział dlaczego. Przecież już dawno temu nauczył się rozpoznawać jego obecność. Nie potrzeba było żadnych słów czy dotyku by podkreślać ich więź. Po tylu latach Dean zrozumiał, że jeśli chodzi o najbliższe mu osoby, wystarczała mu właściwie tylko ich obecność.

-Ludzie często o tym zapominają- oznajmia anioł cicho, a zielonooki spogląda na niego pytająco. Na jego ustach błąka się ledwo dostrzegalny, pełen czułości uśmiech. Niebieskie oczy nie spoglądają na niebo. Są skierowane wprost na starszego Winchestera.

-Mówię o tych drobnostkach, które sprawiają wam tyle radości. Jesteście zbyt zabiegani.

Zielonookiemu udaje zdobyć się na uśmiech i odwraca się znów w kierunku słońca. Mimo dosadności tych słów Dean czuje ulgę. Nie będzie go już na świecie, gdy ludzie zapomną o niebie.

-Czy z wami nie jest tak samo? – pyta i pociąga łyk piwa.

-Tak- odpowiedział tylko anioł, zanim zniknął. A Dean nie musiał się odwracać aby o tym widzieć.