Tytuł: Because Of You
Autor:E. Mignon
Beta: Jasmin
Główny bohater: Kurt Hummel, Blaine Anderson, inni tylko pobocznie

Ostrzeżenia: AU! Kanon? Cóż, szczerze mówiąc - uciekł i raczej szybko nie wróci. Wulgaryzmy, sceny erotyczne.
Rating: M (NC17)

Nie pobieram żadnych korzyści materialnych z publikowania tego opowiadania, a większość postaci należy do serialu Glee (FOX).

P R O L O G (wprowadzenie)

And now I do not remember your name

Z tęsknoty za kimś można przestać jeść. Można napisać tysiące listów, których nigdy się nie wyśle. Można płakać naprawdę bardzo długo i bardzo często. Z tęsknoty za kimś można prawie przestać żyć. Ale można się też uśmiechać. Można doskonale opanować swoje emocje, słowa i mimikę twarzy. Stać się aktorem idealnym. Z tęsknoty za kimś można żyć tylko na zewnątrz, śmiać się i żartować, udawać, że już się zapomniało. A potem zamknąć się w łazience, odkręcić wodę tak, żeby zagłuszała cały świat wokół i płakać. Z tęsknoty za kimś można wpaść w głęboką depresję, którą widzą wszyscy dookoła albo tą jeszcze głębszą, którą widzimy tylko my sami. Z tęsknoty za kimś… cóż, z tęsknoty za kimś można zrobić wszystko.

Rok 2009

Trójka roześmianych nastolatków, w wieku mniej więcej czternastu-piętnastu lat siedziała przy okrągłym stoliku w Breadstix. Rudowłosa dziewczyna we wściekle zielonej sukience i żółtych rajstopach piła mrożoną czekoladę, entuzjastycznie snując jakąś zawiłą opowieść o swojej młodszej siostrze. Naprzeciw niej siedziało dwóch chłopców. Jeden z nich miał jasnobrązowe, idealnie ułożone włosy i uroczo zadarty nosek, przez co wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości. Pił bezkofeinową latte, bawiąc się jednym z wielu guzików swojej wymyślnej marynarki w biało-granatowe pasy. Obok niego siedział drugi, wyższy. Trzymał w ręku kubek z podwójnym cappuccino, niedbale bujając nim nad stolikiem. Miał nieco przydługie, czarne włosy, które układały się w niewielkie sprężynki, co chwilę wpadając do jego ciemnych oczu. Uważnie słuchał słów koleżanki, nieraz komentując coś w zabawny sposób.

W pewnym momencie dziewczyna zamilkła, uważnie przyglądając się przyjaciołom.

Za nas – odezwała się po chwili ciszy, unosząc do połowy opróżnioną szklankę z czekoladą. Spojrzała na chłopców z powagą. – Za to, że zawsze będziemy razem. Za to, że bez was bałabym się wyjść z domu. Za to, że dzięki wam znowu mogę się śmiać – powiedziała z rozczuleniem i wdzięcznością, wolną ręką wykonując jakiś bliżej nieokreślony ruch.

Za to, że bez was nie znalazłbym odwagi, żeby być sobą i mieć w dupie wszystkich, którym to nie pasuje – dodał czarnowłosy, kładąc rękę na ramieniu drugiego chłopaka, jakby był to najnaturalniejszy gest na świecie. – Za to, że was kocham.

Chłopcy przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym brunet odchrząknął, poprawiając marynarkę i uniósł swój kubek z kawą.

Za to, że bez was rzuciłbym się pod pociąg – powiedział cicho.

Cała trójka stuknęła się szklankami, po czym z uśmiechem wróciła do przerwanej wcześniej rozmowy.

Rok 2011

Dwie osoby siedziały przy okrągłym stoliku w Breadstix. To był ich stolik. Ten stolik. Trochę zbyt szczupła dziewczyna o długich, rudawych włosach, ubrana w jaskrawozieloną sukienkę i brązowowłosy chłopak, ubrany w marynarkę z najnowszej kolekcji Marca Jacobsa i czerwone spodnie w czarną kratę. Siedzieli naprzeciwko siebie bez słowa, sącząc czarną kawę i strasznie się przy tym krzywiąc, jakby była dla nich o wiele za mocna.

Przychodzili do tego lokalu, odkąd sięgali pamięcią. Siadali przy tym samym stoliku, odkąd sięgali pamięcią. Nie siedzieli przy nim tylko we dwoje, odkąd sięgali pamięcią.

Jak się czujesz, Kurt? – odezwała się w pewnym momencie dziewczyna z wyraźną troską w głosie. – Założyłeś tą samą marynarkę drugi dzień z rzędu – stwierdziła ze smutkiem i podenerwowaniem, jakby był to zwiastun rychłego końca świata.

Sam nie wiem – odpowiedział chłopak, w zamyśleniu wodząc palcem po brzegach swojej filiżanki. – Wiesz, nie miałam pojęcia, że istnieje aż tyle przekleństw. Wcześniej nikt nie powiedział mi, że jestem „pierdolonym pedałem, który powinien zdechnąć na AIDS". – Skrzywił się. – Myślałem, że go znam – dodał cierpko, przecierając oczy dłonią. – A jednak się pomyliłem. On jest dla mnie martwy, Lizzy – powiedział z wyraźną determinacją, patrząc na dziewczynę przed sobą z jakąś dziką emocją w oczach. – Nigdy go nie poznałem. I ty też nie.

Elizabeth westchnęła głośno, wolno kiwając głową na znak, że zrozumiała.

Szesnaście lat temu nasze mamy spotkały się na sali porodowej. Moja i twoja – powiedziała cicho, ale pewnie, zagryzając dolną wargę. – Tylko moja i twoja.

Kurt przytaknął, opierając się na swoim krześle i wyciągając przed siebie nogi w czarnych martensach od Moschino. Pozwolił nawet, żeby delikatny uśmiech wpłynął na jego usta.

Co powiesz na małe zakupy…? – zapytał, jakby wydarzenia sprzed kilku dni nigdy nie miały miejsca.

Lizzy entuzjastycznie pokiwała głową, zrywając się ze swojego miejsca.

I wszystko było prawie tak jak dawniej.

Rok 2012, teraźniejszość

Z tęsknoty ludzie robią różne rzeczy. Głupie i bardzo dziecinne. Z tęsknoty ludzie płaczą i krzyczą i piszą różne bezsensowne listy, które potem wyrzucają.

Kurt nigdy nie zrobił czegoś takiego. Uważał, że to marnotrawstwo czasu i papieru, na które nie mógł sobie wtedy pozwolić. Zachował trzeźwy osąd i pozostał racjonalistą. Nigdy nie pozwolił przytłoczyć się wspomnieniom.

Kurt nie pamiętał, a przynajmniej wszyscy wokół niego byli pewni, że nie pamiętał tego chłopaka. Pewnego dnia wrócił do domu trochę zbyt wcześnie i zamknął się w łazience na dwie godziny i, chociaż nikt o tym nie wiedział, dokładnie umył wszystkie miejsca na swoim ciele, których on kiedykolwiek dotykał, a potem nagle pozbył się większej połowy swoich markowych ubrań, twierdząc, że przestały mu się podobać i chce oddać je potrzebującym. Ale poza tym, Kurt nie zrobił nic dziwnego.

Ani słowem nie wspomniał o nim, chociaż wiele osób o niego pytało. Wzruszał tylko ramionami i twierdził, że nigdy kogoś takiego nie spotkał.

Kurt nadal przyjaźnił się z Elizabeth i nie wyobrażał sobie życia bez niej.

Poza tym, wiedział, że każde „na zawsze" kiedyś musi się skończyć, a wszystkie „nigdy cię nie zostawię" nie są wypowiadane szczerze. Kurt był już przygotowany na to, że „kocham cię" znaczy „jesteś idiotą, jeśli mi wierzysz" a „jesteś piękny" nie jest niczym innym jak tylko zwykłym „powiem coś miłego, może dasz się przelecieć".

– Znowu pijesz cappuccino? – zapytała Elizabeth, dosiadając się do Kurta i wyrywając go z zamyślenia. Podwinęła rękawy bladoróżowej bluzy i poprawiła kilka sznurkowych bransoletek. – Twoja ulubiona to mokka.

– Ludzie się zmieniają – stwierdził poważnie, poprawiając swoją, i tak nienaganną, fryzurę. – Poza tym, zepsuła im się opcja „mokka" w automacie – dodał luźniej, popijając kawę.

– Aha.

Lizzy wyjęła słomkę z espresso i odłożyła ją na bok. Rzuciła na stolik przed sobą kilka zapełnionych kartek papieru i po chwili, z wielkim zapałem, zaczęła szukać czegoś w torebce. Była pewna, że gdzieś tam są…

– Aha! – krzyknęła dumnie, machając w powietrzu plikiem zapisanych stron. – Przypomniało mi się. Mam twoje nuty! Pan Schue kazał ci je dać. Masz spróbować zaśpiewać…

Don't Cry For Me, Argentina – mruknął chłopak z wyraźnym zaskoczeniem. Uśmiechnął się lekko. – W duecie z Rachel. A już myślałem, że nie ma rzeczy, która mogłaby mnie zdziwić…