A/N: Zaczęłam pisać to opowiadanie jako kontynuację „walki światła z ciemnością"; i tak, tytuły są kijowe, bo jestem słaba w ich nadawaniu :P wybacz, czytelniku.
Gdy zaczęłam to pisać, akurat wychodziły promosy sezonu 3B, potem przeleciał cały sezon, więc wplotłam trochę fabuły z 3B w moje opowiadanie, ale nie za wiele. Wciąż opowiadanie głównie opiera się na sezonie 3A i kontynuacji poprzedniego opowiadania.
I przepraszam, że uczyniłam bliźniaków sympatycznymi bohaterami. Mam słabość do mopsio-mordek! Wybaczcie!
P.S.: Chciałam być treściwa, ale nim zorientowałam się wyszło mi +35 tys. słów, co oznacza 90 stron opowiadania. Uprzejmie ostrzegam zanim zaczniecie czytać.
Smutek znalazł mnie, gdy byłem młody. Smutek czekał. Smutek wygrał. - The National „Sorrow"
Rozdział 1 - Casa de Stiles
Po ugryzieniu przez Alfę, Stiles cały dzień bardzo bał się. Bał się być wilkołakiem z ADHD, bo proszę, ale to nie mogło skończyć się dobrze. Nadpobudliwy nastolatek z kłami i pazurami? Derek mówił że nie znał żadnego wilkołaka z ADHD, więc może ugryzienie wyleczy Stilesa.
Akurat, Ericę ugryzienie miało wyleczyć z epilepsji, a i tak miała atak gdy Jackson zaatakował ją.
Tata nie przyjął informacji dobrze. Nie krzyczał co czyniło wszystko gorszym. Miał prawo zdenerwować się, ale uznał że jego krzyki niczego nie zmienią i nie polepszą. Zadzwonił do pani McCall nie wiedząc, że to Scott był winny, aby może poskarżyć się jej? Może poradzić co do opieki i pielęgnacji nastoletniego wilkołaka?
Stiles nie chciał rozmawiać ze Scottem i nie odpisywał na jego desperackie wiadomości. Oczywiście że McCallowi było przykro i chciał pojednać się. On najlepiej wiedział co to znaczyło zostać ugryzionym bez zgody.
Stiles nie traktował wilkołactwa jako wyjątkowego przekleństwa, ale jego wilczy przyjaciele potrzebowali człowieka: żeby nie zabijał go tojad, żeby mógł przekroczyć jarzębinowy próg. Może był łamliwy, ale z jego słabość przychodziła z możliwościami, jak siła wilkołaków z ograniczeniami.
- Scott z Isaakiem stoją na dole. Chcesz żebym ich przegnał? - zapytał Aidan zaglądając między żaluzjami. Ethan myszkował po kątach i Stilesowi to nie przeszkadzało.
- Nie bądź brutalny. - powiedział Stiles. Aidan otworzył okno i wyszedł na dach.
- Mam pytanie. Czy wilkołakom odrastają zęby? - zapytał Stiles patrząc jak Ethan dotykał przestrzeni za komodą, jakby oczekiwał znaleźć zań jakieś skarby.
- Co? Nie, nie odrastają, ale niemal niemożliwym jest złamanie zęba. - odpowiedział Ethan ze zdziwieniem. Ze wszystkich rzeczy o jakie mógłby zapytać Stiles wybrał rozmowę o zębach.
- A co z dentystą? Plombami jakie już mam? - dopytywał się Stiles.
- Twoja ślina zmieni skład, będzie jak środek odkażający. Dostanie próchnicy jest niemożliwe. Plomby pewnie przez przypadek zjesz, bo zęby wypełnią się. - odpowiedział Ethan siadając na krześle przy biurku. Stiles jęknął ciche 'och'.
- Jeśli złamiesz ząb, ale nie stracisz korzenia zęba to odrośnie. Jeśli ząb z korzeniem wypadnie, ale odpowiednio szybko włożysz go na miejsce, to wrośnie. To kość jak każda. Jeśli ma kontakt z krwią i energią wilkołaków to odrośnie. Stracona kończyna? Nie bardzo.
Aidan wszedł przez okno. Miał rozbitą wargę.
- Miałeś być ostrożny. - westchnął Ethan i podszedł do brata.
- Powinieneś widzieć tego drugiego. - odrzucił Aidan z podłym uśmiechem. - Scott zasługuje na coś gorszego.
- Co z Lidią i Dannym? - zapytał Stiles patrząc jak Ethan gładzi kciukiem ranę na skroni brata, jak zatroskana matka.
- Śpią. Obudzili się ze śpiączki, ale wciąż są zmęczeni, więc odsypiają w domach. - odpowiedział Ethan czule gładząc brata, aż jego rana zniknęła. Stiles spojrzał z przerażeniem.
- Wilkołaki umieją wyleczyć się wzajemnie, nawet z ran od innego Alfy. - wyjaśnił Aidan dociskając skroń do dłoni brata.
- Troska i oddanie nie tylko łagodzi ból, ale i polepsza stan członka stada.
- Tak Derek uleczył swoją siostrę, ale jej ciężki stan wymagał oddania za nią iskry Alfy.
- Och. - westchnął Stiles. Nie wiedział o tym. Nikt nigdy nie mówi mu rzeczy, jak że Derek Hale miał duszę.
- Gdyby zaczęło boleć, daj nam znać. - powiedział Ethan ze smutnym uśmiechem. To straszne jak bliźniacy mogą być tak podobni i różni jednocześnie?
- Nie mówiłem tacie, że może mnie to zabić. - przyznał Stiles. Nie wiedział dlaczego powiedział to. Musiał porozmawiać z kimś a wilkołaki były tuż obok.
- Powinieneś. Tak samo jak powinieneś mu powiedzieć kto Cię ugryzł w pierwszej kolejności. - powiedział Aidan. - Jesteś Betą Scotta i jemu będziesz wierny, więc oczywiste będzie że to jego sprawka.
- Zakładasz że przeżyje przemianę. - zaśmiał się Stiles.
- Co mogę powiedzieć? Jestem niepoprawnym optymistą. - odpowiedział Aidan z kamienną miną, tak więc brzmiało to jak żart. Stiles jednak nie śmiał się zaśmiać.
- Wypocznij Stiles. Przemiana Cię wykończy. - powiedział Ethan ściskając usta w wąską kreskę. - Porozmawiamy rano.
- Dobrze. Dobranoc. Dzięki.
- Nie ma sprawy. Jesteś stadem. - rzucił Aidan zdawkowo.
Tata wszedł gdy bliźniacy wyszli oknem.
- Twoi futrzaści przyjaciele wiedzą, że wiem o nich i mogą używać frontowych drzwi? - zapytał tata.
- Chyba sądzą że są na to za fajni, jak na noszenie dresów. Widziałeś jacy są stylowi? - zaśmiał się chłopak. Tata zaśmiał się zakłopotany.
- Czujesz się dobrze? Zmienić Ci opatrunek?
- Tato, zmieniałeś go pół godziny temu. Myślę że jest w porządku. - odpowiedział Stiles.
- Chcesz żebym został z tobą w domu? - zapytał tata drapiąc się za uchem nerwowo.
- Nie, i tak do rana nic się nie stanie. - odpowiedział Stiles. Tata wyglądał na skołowanego.
- Powiesz mi kto Cię ugryzł? Wiem że tylko Alfy mogą zmieniać-
- Scott, tato, ale obiecaj że nie powiesz o niczym panu Argentowi, bo on zastrzeli Scottiego. - przerwał chłopak z smutnym wyrazem twarzy.
- Nie będzie miał szansy, bo właśnie idę do McCallów zastrzelić go. - powiedział tata a Stiles skoczył w stronę ojca.
- Co?! Oszalałeś tato? Pan McCall jest z FBI! - Dobrze, to nie powinno tak zabrzmieć. Stiles powinien powiedzieć, że nie mogą zastrzelić Scotta, bo był on rodziną; bo Scott był przy nim gdy mama Stilesa umierała; bo Stiles nie uciekł z krzykiem gdy Scott został wilkołakiem.
- Co on sobie myślał?
- Tato, to był wypadek. Właściwie to sam nadziałem się na jego kły. Machnąłem jakoś niefortunnie ręką- - Stiles starał się uspokoić nerwy taty, ale ten dalej był zdenerwowany.
- Niefortunnie można uderzyć palcem w kant stołu. Jesteś jak jedna z tych ofiar przemocy domowej które bronią sprawcy. - warknął ojciec. Może miał rację? Na pewno miał rację. Może Stiles chciał chronić swojego Alfę?
- Tato, to nie wszystko. - powiedział Stiles a jego ojciec usiadł ciężko na krześle.
- Jest gorzej?
- Tak, jeśli ugryzienie nie przyjmie się, a rzadko nie przyjmuje się. - powiedział Stiles kładąc nacisk na ostatnie słowa. - Jeśli nie, to umrę.
- Umrzesz? - jęknął tata blady jak ściana. Stiles położył dłonie na ramionach taty.
- To pojedyncze przypadki. Nie znam nikogo kogo ugryzienie zabiło. - odpowiedział Stiles. Nie osobiście, pomyślał nastolatek. Tata siedział zszokowany rewelacją. Cóż, jest różnica pomiędzy „twój syn będzie miał kły i pazury", a umrze - diametralna różnica. Dobrą stroną było to że tata zapewne przestanie patrzeć na wilkołactwo jak na coś złego.
Tata z trudem dał wygonić się do pracy. Zgodził się wyjechać do biura po dwudziestym zapewnieniu, że Stiles nie zmieni swojego stanu do jego powrotu. Było więcej osób w Beacon Hill, które potrzebowały szeryfa.
Allison zadzwoniła pół godziny później i pytała Stilesa o wszystko, łącznie że Scottem. Martwiła się bardziej o ich przyjaźń niż stan Stilesa. Może chciała być uprzejma i nie wspominać o ugryzieniu zbyt często?
Stiles rozłączył się z koleżanką i włączył World of Warcraft, chcąc jakoś zabić czas. Tata dzwonił co pół godziny zapytać jak czuje się jego pierworodny. Niestety 'świetnie tato' nie wystarczyło, aby go uspokoić i odbywali dziesięciominutowe rozmów o tym jak świetnie Stiles czuje się.
- Tato, obiecuję że cokolwiek zacznie się dziać i dzwonię. - powiedział Stiles i wrócił do WoWa. Bez Lidii gra nie była taka sama.
Około pierwszej oderwał się od komputera i przeszedł do łóżka. Miał nadzieję, że załapie odrobinę snu. Ugryzienie dalej bardzo ślimaczyło się limfą a krew wypełniła dziury po zębach Scotta, niczym małe, błyszczące czopki. Wokoło rany wykwitł już krwiak, ale dopiero jutro zacznie sinieć i naprawdę boleć. To znaczy nie będzie.
Stiles musiał myśleć pozytywnie, że wyzdrowieje i stanie się wilkołakiem, bo bycie martwym to mało atrakcyjne wyjście awaryjne. Nie zostawi swojego taty przecież samego! Scott będzie wtedy musiał pełnić rolę syna, jak przychodzić na kolację i odpowiadać na krępujące pytania. Stiles miał tyle planów: iść na studia, stracić cnotę (przede wszystkim stracić cnotę!), pocałować Danny'ego, ponieważ tego heroizm bardzo kręcił Stalińskiego.
Derek wszedł przez okno i bez słowa usiadł na krześle przy biurku. Jego błękitne oczy jarzyły się w ciemności.
- Przyszedłeś upewnić się, że wszystko jest w porządku? - zapytał Stiles. Derek nie odezwał się, ale pewnie zrobił ten swój ruch brwiami okazujący zdziwienie.
- Do rana nic się nie zmieni. - dopowiedział Staliński z westchnieniem. - Idź do domu.
- Nie umrzesz. - powiedział Hale obracając się na krześle, jak dzieciak. Zatrzymał się stawiając obie stopy na ziemi. Westchnął głęboko. - Nie pachniesz śmiercią. Paige godzinę po ugryzieniu zaczęła umierać, choć jeszcze nie wyglądała. I czułem to. I nie powiedziałem jej.
- Mówisz że zostanę wilkołakiem? - odpowiedział Stiles. - Myślałam że nikt nie wie komu się trafi co na tej loterii.
- Nikt nie wie jak pachnie osoba która umiera od przemiany, bo rzadko się z nim stykają. Właściwie to nigdy. - powiedział Hale podwijając nogi pod siebie. Facet był wielki i dalej mógł zmieniać pozycję na fotelu obrotowym jakby był o połowę mniejszy.
- To jak umiejętność wywęszenia raka? - zapytał Stiles unosząc się na postaniu do pozycji siedzącej. Derek pokiwał głową na zgodę.
- Nie umrzesz, Stiles. - zapewnił Hale i wstał z krzesła. Wyszedł przez okno.
Stiles nerwowo kręcił się w łóżku nie mogąc zasnąć. W końcu zmęczył się i pogrążył w śnie.
Biegł przez las, ciemność otaczała go, ale ta za jego plecami była straszniejsza, bo to w niej czaiło się niebezpieczeństwo. Obrócił się i zobaczył brązowego wilka z żółtymi oczami. Zwierze patrzyło gniewnie, jakby gotowe do ataku. Stiles starał się nie poruszać. Wilk pochylił głowę na chwilę i podniósł martwe spojrzenie.
To tylko skóra. - pomyślał Stiles i czekał aż okaże się postać pod okryciem ze skóry wilka. Spojrzał na siebie samego. Zasłonił usta, aby nie krzyknąć. Wyglądał inaczej: nie miał na sobie ubrania poza niskimi dżinsami, całe ciało pokrywały błękitne linie wyglądające jak malunki wojenne Indian.
Spojrzenie drugiego Stilesa było połowicznie szalone i pewne siebie. Pogładził kawałek skóry zwisający mu przez ramię.
- Tym jesteś. - powiedział bezgłośnie drugi Stiles z diabolicznym uśmiechem.
Stiles spadł z łóżka z cichym piskiem. Złapał telefon komórkowy i spojrzał na wyświetlać. Była szósta rano a on miał dwadzieścia nieodebranych telefonów od taty. Oddzwonił do ojca natychmiast.
- Tato, coś się stało?
- Mógłbym zapytać Cię o to samo! Odchodzę od zmysłów. - krzyknął ojciec.
- Tato, spałem! Powiedziałeś że powinienem odpoczywać! Zdecyduj się. - warknął Stiles sfrustrowany. Spojrzał na swoje przedramię. Rana dalej wyglądała paskudnie. Chyba od upadku zaczęła krwawić.
- Przepraszam. Masz rację. Jak rana?
- Bez zmian. - odpowiedział chłopak. - Nie martw się tato. Wracaj bezpiecznie.
Rana nie goiła się. Derek powiedział, że nie czuł od Stilesa rozkładu, ale mógł kłamać aby nie niepokoić nastolatka; tak jak okłamywał Paige.
Teraz Stiles potrzebował Scotta. Totalnie potrzebował przyjaciela! Ubrał się pospiesznie i wybiegł z domu. Wsiadł do jeepa i pojechał do McCallów. Oczywiście dalej był wściekły na Scotta, ale miał teraz inne priorytety: po pierwsze znaleźć Scotta, potem nienawidzić Scotta-
Uch, Stiles jeszcze nie rozwiązał tego paradoksu, ale tym zajmie się jak znajdzie McCalla.
Wszedł przez okno do sypialni Scotta i wpadł na niego śpiącego w poprzek łóżka z Isaakiem. Ten obejmował McCalla wszystkimi kończynami, z głową pod jego brodą. Przyjaciel totalnie podpuszczał Stilesa żeby opowiadał te gejowskie żarty.
- Stiles? - zapytał Scott przecierając oko z resztek snu. Podniósł się na łokciu, jakby nie chciał obudzić Laheya.
- Chcesz mi coś powiedzieć, kolego? Najpierw Derek, teraz Isaak? Wiesz że jestem totalnie spoko z tym. No, może poza tym że Isaak chodzi z Allison-
Scott rzucił się na Stilesa i objął go w pasie przytulając twarz do jego szyi.
- Myślałem że mnie nienawidzisz! Tak bardzo cieszę się, że przeżyłeś! Przepraszam! Jestem okropnym przyjacielem. Nie zasługuję na Ciebie! - łkał Scott. Stiles obawiał się, że McCall może być dalej w Alfa-mode, ale ten wrócił do swojego czułego siebie. Lahey zsunął się z łóżka i rozprostował plecy.
- Alfy czasami potrzebują troski od swoich Bet. - westchnął Isaak i odczesał włosy w tył. Stiles pogładził Scotta po drżących plecach. Spytałby się co Lahey musiał robić dla Dereka, ale chyba nie chciał wiedzieć. Sądził że część komfortu i ochrony jaką daje Alfa swojemu stadu, musi być czasami oddana.
- Obiecuję być dla Ciebie dobrym Alfą, Stiles!
- Zamknij się, Scott. Nie jestem wilkołakiem. Twoje ugryzienie nie zagoiło się. - powiedział Stiles odpychając od siebie McCalla. Długość ich uścisku zaczynała przekraczać bromance.
- Co? - wyjęczał słabo przyjaciel i odsunął się od Stilesa. Wziął jego ramię delikatnie w dłonie i przeciągnął palcami po śladach swoich zębów. Isaak usiadł na łóżku obok i obejrzał ranę. Wilkołaki spojrzały na siebie przerażone.
- Wiesz że jeśli nie przyjmie się-
- Wiem, ale czuję się dobrze. Żadnego bólu, czarnej mazi. - powiedział Stiles przerywając Isaakowi.
- Co-? Czym jesteś, za przeproszeniem?! - warknął Lahey podskakując z posłania. No tak, znali tylko Lidię która była odporna, a ona była banshee.
- Nie wiem… myślisz że muszę czymś być? - zapytał z przerażeniem Stiles. Przypomniał sobie sen. Siebie w skórze wilka, z malunkami na ciele. Tym jesteś. Czym to było?
- Ja- - zaczął Scott na bezdechu. - Nie wiem czy mam cieszyć się czy płakać, czy co? Co dzieje się?
- Scott, nie panikuj. - powiedział Isaak masując dłonią duże kręgi na plecach McCalla. Musiał mieć dużo wprawy w łagodzeniu nerwów Alf. - Zadzwonię do Dereka.
Stiles spojrzał jak Isaak wychodzi z pomieszczenia. Okropne jak był opanowany. Dwie noce temu tracił głowę i gdyby mógł to zwinąłby się w kącie i zaczął płakać. Możliwe że im Alfa był bardziej pewny siebie, tym Beta nie musiał, i na odwrót. Stiles spojrzał w oczy Scotta. Temu dolna warga zaczęła drżeć i w końcu zaczął płakać chowając twarz w dłonie. Isaak był wspaniałym Betą, że siedział ze Scottem i słuchał jego ujadania, i wygładzał jego ból.
Hale wyglądał jakby był sekundę od powiedzenia: czemu jeszcze żyjesz?
- Dobrze czujesz się, Stiles? - zapytał Derek i obwąchał powietrze wokoło nastolatka; jako jedyny wiedział jak pachnie śmierć przez ugryzienie Alfy. Staliński czekał z niecierpliwością na jego werdykt.
- Tak, ale powiedz szczerze, pachnę jak Paige? - zapytał konspiracyjnym szeptem Stiles. Derek przewrócił oczami. No tak, Scott i Isaak są wilkołakami, szepty są bezsensowne.
- Nie, mówiłem Ci już. - odpowiedział Derek. Stiles spojrzał na ugryzienie i pociągnął palcami po dziurach po kłach. Skóra wilka, malutki wojenne. Tym jesteś.
- Wygląda jakby ugryzł mnie pies. Nie goi się, nie paprze. - mruknął Stiles. - Musimy rozważyć opcje, że to ze Scottem jest coś nie tak.
Wilkołaki wyglądały jakby dopiero im to przez myśl przeszło. Scott wydawał się trochę urażony komentarzem.
- Nie ma Alfy, który nie tworzy Bet. To wbrew logice. - odpowiedział Derek. Cóż, Stiles tylko rozważa możliwości.
- Dlaczego od razu muszę być dziwadłem? Czemu Scott nie może być wybrakowanym Alfą? - warknął Stiles wstając z łóżka.
- Rozrzucasz pył w kręgi. - przypominał Isaak.
- Z trudem mogę nazwać to byciem dziwadłem. Deaton robi to bez przerwy. - warknął Stiles urażony.
- Nie wiedziałem tego o doktorku. - odpowiedział Isaak ze zdziwieniem. Scott pokiwał głową z rezygnacją. Derek położył dłoń na ramieniu Stilesa.
- Idźmy do Deatona. Może powie nam czym jesteś. - powiedział Hale z ukrytą troską.
Siedzieli pod kliniką do ósmej rano, aż weterynarz przyjechał do pracy. Nie był zdziwiony, że widział młodzież Beacon Hill na swoim progu. Wyglądał też jakby miał po czubki uszu nastoletnich dramatów.
- Coś się stało? - zapytał doktor otwierając drzwi do kliniki. Przez chwilę brzmiał jakby chciał dopowiedzieć: tym razem.
- Ugryzłem Stilesa, ale ten ani nie zmienił się, ani nie umarł. To niemożliwe. - odrzucił Scott cały w nerwach.
- Czemu ugryzłeś Stilesa w pierwszej kolejności? - zapytał spokojnie lekarz przysuwając krzesło do metalowego stołu.
- To było przypadkowe. Nie myślałem. - jęknął Scott i była to prawda. Od czasu Nemetonu coraz częściej był agresywny, kompletnie jak nie McCall, którego Stiles znał i kochał.
- Nie zgłębiaj tego. Nie gniewem się. - odpowiedział Stiles, choć nie gniewał się na McCalla, tylko dlatego że nie zmienił się, ani nie umierał.
- Więc co jest problemem?
- Właśnie nic się nie stało. - odpowiedział Scott a Stiles wyciągnął ramię do przodu. Deaton obejrzał uważnie ramię chłopaka.
- Ile czasu jest potrzebne żeby zagoiło się? - zapytał Staliński zaciekawiony. - Ta niepewność mnie zabija. W przenośni.
Isaak słabo zaśmiał się za plecami Stilesa.
- Mniej niż dzień. - odpowiedział Isaak z przekorą. - Gdybyś miał zmienić się, toto już stałoby się.
- Isaak ma rację. Wilkołactwo to nie coś co czeka na przyjęcie się. - dopowiedział Derek kiwając minimalnie głową. Scott wyglądał na przerażonego. Czy bał się Stilesa? Nie powinien.
- Musisz być odporny z jakiegoś powodu, ale tego nie znam. - powiedział Deaton. Nie wyglądał na zaniepokojonego. - Opatrzę Twoją ranę. Ugryzienia goją się najgorzej.
- Ślina, enzymy trawienne, ten jazz? - zapytał Stiles z humorem. Weterynarz powoli smarował mu ranę, zalewał ją środkami odkażającymi. Bolało.
- Zawsze wiedziałem, że masz w sobie potencjał, ale to - i mam na myśli to dużymi literami - to więcej niż druid. To nie iskra, Stiles. To cały stos. - powiedział Deaton kręcąc głową. - I nie wiem czy będziesz umiał zapanować nad tą mocą.
- Sądzisz że zrobię komuś krzywdę? - zapytał z przejęciem Stiles. Wilkołaki spojrzały na niego nieco przestraszone.
- Nie komuś. Sobie. - odpowiedział weterynarz. - Musisz dowiedzieć się kim jesteś.
Tym jesteś. - Mówiła mara ze snu. Rodzaj wojownika, mordercy, odzianego w skórę wilka, jak trofeum.
