Informacje:
Ogólnie bohaterowie, geografia i linia czasowa historii pozostaje taka sama jak w oryginale.
Pewne zmiany mogą się pojawić.
Staram się tak opisywać całość, żeby nawet osoba nie znająca tej serii mogła się połapać o co chodzi.
Jest to mój pierwszy fanfic, więc liczę na uwagi, które mogą poprawić moje wypociny, a także na sugestie dotyczące dalszych losów bohaterów. Co prawda ogólny zarys fabuły mam, ale nie pogardzę ciekawymi pomysłami i radami.
Mam nadzieję, że historia się spodoba i zapraszam do czytania. Za wszelkie błędy ogromne przeprosiny i wyimaginowany torcik wprost od Sanjiego :D
Delikatny szum fal i cichy szept wiatru. Ogromny przestwór oceanu. Bezchmurne niebo. Słońce oświetla wodę tworząc skomplikowane wzory na jej powierzchni. Błękitną tafle przecina od czasu do czasu srebrzysty błysk ryb, wyskakujących ponad nią. Gdzieś na horyzoncie widać niewielki statek. Flaga powiewa na wietrze ukazując czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. Czaszkę ze słomianym kapeluszem.
-Sanji, żarcia!- krzyknął chłopak w czerwonej koszulce i kapeluszu na głowie. Był to kapitan tej pirackiej załogi.
-Luffy, przed chwilą jadłeś!- skarciła go dziewczyna w pomarańczowych włosach.
-Muszę się zgodzić z Nami-chan.- stwierdził blondyn z zakręconymi brwiami i papierosem w ustach.- W tym tempie stracimy wszystkie zapasy, zanim dotrzemy do jakiejś wyspy.
-Ale Sanji, jestem głodny...- marudził dalej kapitan tej gromadki. Jednak dalsze rozmowy przerwał im kolejny głos.
-Oj, wyspa na horyzoncie!- krzyknął zielonowłosy chłopak ze swojego miejsca przy burcie, gdzie wcześniej uciął sobie drzemkę.
-Obserwuj dalej, Zoro.- rozkazała Nami.- Usopp, trochę w prawo!
-Tak jest, pani nawigator.- odpowiedział chłopak z czarnymi włosami i długim nosem, stojący przy sterze.
Załoga była w drodze na Grand Line. Właśnie opuścili wyspę, na której wychowała się Nami. Pomarańczowo-włosa nawigatorka była tam wykorzystywana przez innego pirata- Arlonga. Dzięki pomocy Luffiego i reszty załogi, udało się uwolnić od niego wyspę. Była za to bardzo wdzięczna kapitanowi, ale nie pozwoliłaby sobie na okazanie mu tego teraz. Przede wszystkim dlatego, że pewnie by ją wyśmiał. Tak, chłopak potrafił stać się naprawdę poważny i niebezpieczny, gdy chodziło o obronę jego przyjaciół i ich marzeń, ale na co dzień był roztrzepany i dziecinny. Mało rzeczy brał na poważnie.
Odpływając, mieszkańcy wioski poradzili im, by uzupełnili zapasy na wyspie Koshido, która była na drodze do Louge Town, miejsca, w które musieli się udać, by dotrzeć na Grand Line. Ostrzegli jednak, by nie zapuszczać się w głąb wyspy, trzymać się tylko jednej plaży i nie zostawać tam dłużej niż 3 dni. Podobno, załoga każdego statku, który łamał te zasady, przepadała na zawsze. Luffy, jak zwykle, uznał to za kolejną atrakcję i postanowił, że jak tylko się tam znajdą, pójdzie szukać przygód. Nami i Usopp, dwóch największych tchórzy w załodze odradzała mu to przez całą drogę, ale nie udało im się go przekonać. Zoro, jak to szermierz miał w zwyczaju, po prostu potraktował to jak kolejny rozkaz kapitana, który zamierzał wypełnić. Sanji uznał, że to głupi pomysł, ale podpuszczony przez zielonowłosego zgodził się na niego.
Tak więc, gdy tylko dowiedzieli się, że widać już tą wyspę, każdy zareagował w jakiś sposób. Jednak nie wpłynęło to w żaden sposób na zgranie załogi.
Była to jedna z cech, która zdecydowanie charakteryzowała tą ekipę. Na morzu zwykle zachowywali się beztrosko, wydawać się mogło wręcz, że nikogo nie obchodzi co stanie się ze statkiem. Każdy zajmował się swoimi sprawami. Luffy najczęściej siedział na dziobie albo grał z kimś w karty. Sanji zazwyczaj krążył po kuchni, gotując, sprzątając, lub podsuwając różne smakołyki Nami. Dziewczyna często siedziała w swoim pokoju, rysując mapy lub opalając się na leżaku. Zoro zazwyczaj siedział na pokładzie, śpiąc lub trenując. Usopp najczęściej majsterkował przy statku lub ze swoim sprzętem. Jednak, gdy sytuacja stawała się poważna (sztorm, zauważenie wrogiego statku lub wyspy), każdy doskonale odnajdował swoje miejsce i robił to, co potrzebne było do wydostania się z opresji, lub dobicia do brzegu.
W końcu dobili, a Zoro wyrzucił kotwicę. Gdy zeszli na ląd mogli się spokojnie rozejrzeć. Stali na dość szerokiej plaży. Wzdłuż niej rósł gęsty las. Woda łagodnie szumiała, uderzając w piasek. Dzień był zdecydowanie ciepły i przyjemny. Nami zawołała do siebie resztę załogi.
-Słyszeliście, co mówili o tej wyspie. Nie możemy się za bardzo oddalać od tej plaży, więc zarządzam zbieranie zapasów w pobliżu.
-Nieeee.- zaprzeczył Luffy.- Idziemy się rozejrzeć. Pewnie znajdziemy tam coś ciekawego.- Wyszczerzył się, swoim zwykłym uśmiechem.
-Luffy, nie możemy...- zaczął Usopp.
-Ok.- zgodził się Zoro, poprawiając pas z trzema katanami. Trzy złote kolczyki błysnęły mu w uchu.
-Zoro, nie popieraj go- scenicznym szeptem ostrzegł Usopp.
-To idziemy.- zarządził kapitan uśmiechając się.
-Poczekaj chwilę.- Przystopował go Sanji, zaciągając się dymem z papierosa.- Myślę, że powinniśmy zostawić kogoś do pilnowania Merry.- powiedział wskazując na statek za nimi.
-Dzięki ci! Ja się zgłaszam na ochotnika. Z dzielnym kapitanem Usoppem, statek będzie bezpieczny.- Powiedział snajper, wyprężając dumnie pierś.
-Ja też zostanę.- uznała Nami
-Skoro Nami-chan zostaje, to ja też- prawie wyśpiewał blondyn z blaskiem w oczach.- Poza tym, zatroszczę się o jakieś zapasy w pobliżu. To w końcu mój obowiązek, jako kucharza.
-Dobra, to ja i Zoro idziemy. Czekaj przygodo!- wrzasnął Luffy i ruszył w stronę lasu. Szermierz tylko się uśmiechnął lekko i podążył za nim. Nami i Usopp mogli w końcu odetchnąć. Chwilowo byli bezpieczni.
Luffy śmigał po lesie, zwieszając się na drzewach i skacząc pomiędzy konarami. Nieustannie poganiał przy tym swojego towarzysza. Ten tylko zbył go machnięciem ręki szedł dalej, nie śpiesząc się za bardzo. Zastanawiał się, co mogło powodować, że tyle osób obawiało się tej wyspy. Nigdzie dotąd nie zauważył śladów obecności ludzi lub niebezpiecznych zwierząt. Otoczenie wydawało się spokojne. Wysoko wśród liści słychać było radosne śpiewy ptaków, z różnych stron dochodziły go dźwięki wydawane przez mieszkańców lasu. Raz śmignęła mu ruda kita lisa, kilka razy widział czmychające w krzaki jaszczurki czy węże. Nic, z czym nie poradziłby sobie przeciętny żeglarz. Coś mu się w tym wszystkim nie zgadzało, ale nie mógł dojść, co to było. Szczególnie ze względu na swojego kapitana, który bez przerwy przelatywał mu nad głową, śmiejąc się przy tym głośno.
Spojrzał w górę. Słońce powoli zniżało się, jednak dalej było gorąco. Światło przebijało się pomiędzy liśćmi, rzucając różnokształtne cienie na ziemie. Zaczął wiać delikatny wietrzyk, który chłodził przyjemnie jego skórę.
W pewnym momencie poczuł jakąś zmianę. Nie była ona zbyt oczywista, wszystko wyglądało tak samo, ale atmosfera stała się jakby przyciężka. Szermierz zatrzymał się, próbując wychwycić co spowodowało tą zmianę. Jednak nie miał zbyt dużo na przemyślenia. Usłyszał plusk wody i zduszony krzyk.
-Zoro, ratuj...- reszta została zastąpiona niezrozumianym bulgotem. Zielonowłosy westchnął i ruszył w kierunku hałasu. Zobaczył, że las się przerzedził, ukazując sporych rozmiarów jeziorko. Do którego Luffy oczywiście musiał wpaść. Szermierz pokręcił głową i wskoczył do wody, by wyciągnąć swojego kapitana.
Luffy zjadł jeden z legendarnych Diabelskich Owoców. Jego owoc nazywał się Gomu Gomu No Mi. Sprawił, że ciało chłopaka stało się gumowe. Było to przydatne podczas walk, ponieważ pozwalało mu to na rozciąganie swojego ciała i czyniło go niewrażliwym na pociski. Jednak zjedzenie każdego Owocu pociągało za sobą pewne konsekwencje. Użytkownik tracił zdolność pływania i przy kontakcie z wodą opadał z sił. Dlatego z reguły, gdy Słomkowy wpadał do wody, to Zoro go ratował. Czasami byli to inni członkowie załogi, jednak szermierz robił to najczęściej. Powoli stawało się to jego rutyną.
Wydobył kaszlącego i prychającego Luffy'ego na brzeg, przeklinając go przy tym.
-Idioto, czemu nie możesz patrzeć, gdzie lecisz? Jakim cudem w ogóle znalazłeś się w tej wodzie?
-Przepraszam.- jęknął w odpowiedzi wypluwając wodę.- Chciałem się przyjrzeć tamtym śmiesznym stworom, dlatego przyspieszyłem i nagle się skończyły gałęzie...
-Jesteś debilem.- mruknął, po czym uświadomił sobie sens słów kapitana- Czekaj, jakiś „stworów"?
Nie zdążył uzyskać odpowiedzi. Potężne wstrząsy sprawiły, że na chwilę stracił równowagę. Po chwili zauważył jakąś postać, która do nich podbiegła.
-Przepraszam.- krzyknęła, gdy tylko znalazła się w ich pobliżu.- Cieszę się, że was spotykam. A teraz resztę zostawiam wam. Miło było was poznać.
Po wyrzuceniu z siebie tych słów pomachała im, po czym zniknęła w zaroślach za nimi. Chwilę później przed nimi pojawiły się stwory, o których mówił Luffy. Wyglądały jak , dawno wymarłe, tygrysy szablozębne, tylko że około pięć razy większe.
-Wiejemy!- wykrzyknął radośnie Luffy, czmychając z powrotem do lasu. Zoro spojrzał za nim zdezorientowany, ale w momencie, gdy usłyszał za sobą ryk, postanowił i tym razem posłuchać rozkazu kapitana.
Po dłuższej chwili biegu uświadomił sobie, że się zgubił. Nie było to trudne do przewidzenia. Szermierz kompletnie nie miał poczucia kierunku. Nawet z najprostszymi możliwymi instrukcjami, często mylił drogi. I choć nigdy by się do tego nie przyznał, czasami gubił się nawet na Going Merry, która była ich statkiem już od pewnego czasu i spędzał na niej masę czasu.
Donośne warknięcie za nim zmusiło go do porzucenia rozmyślań nad swoim położeniem. Odwrócił się wyciągając przy tym swoje 3 katany.
Nie bez przyczyn nazywany był najlepszym łowcą piratów na East Blue. Dawniej budził postrach wśród większości piratów na jego rodzinnych morzach. Nazwisko Roronoa Zoro często pojawiało się na ustach morskich złoczyńców. Posługiwał się stylem trzech mieczy, nazywanym Santoryu. Trzymał po jednej katanie w każdej ręce i w ustach.
Gdy poznał Luffy'ego był więziony przez marynarkę. To ten chłopak w kapeluszu uświadomił go, że marynarka nie zamierza dotrzymać obietnicy i zabije go. Pomógł mu się uwolnić i zaproponował mu dołączenie do swojej pirackiej załogi. Z początku Zoro nie chciał się zgodzić, ale po otrzymaniu pomocy od Słomkowego i zwróceniu mu jego katan w końcu się zgodził. I mimo że nigdy by tego nie przyznał, zaimponował mu upór Luffy'ego. Upór i bezpośredniość. Gdy tylko zapytał go, kim jest, ten bez wahania odpowiedział: „Jestem Monkey D. Luffy. Zostanę królem piratów". Tak po prostu. Przyłączenie do załogi zaproponował mu dopiero, kiedy upewnił się, że plotki krążące o szermierzu są fałszywe i, że w rzeczywistości jest on dobrym człowiekiem. Zoro już na samym początku poinformował przyjaciela o swoim marzeniu: zostać najlepszym szermierzem na świecie. Luffy nie tylko go nie wyśmiał, ale uznał to za oczywistą odpowiedź. „Jako król piratów będę potrzebował najlepszego szermierza". Od tamtego momentu ich przyjaźń się pogłębiła. Zielonowłosy darzył kapitana wielkim szacunkiem. Wiedział, że mimo roztrzepania, zawsze może liczyć na niego. Taki już był Luffy.
W momencie, kiedy tygrys go zaatakował z łatwością odparł atak. Pazury ześlizgnęły się po ostrzu miecza. Przez chwilę walczył, odpychając od siebie kilka stworów naraz. W pewnym momencie, jakiś większy osobnik rzucił się na niego. Normalnie pewnie przyjąłby tan atak. Tak też próbował zrobić. W momencie, kiedy napiął mocniej mięśnie, by zatrzymać szarżującą bestie, poczuł potworny ból w brzuchu.
Musiały się otworzyć rany z poprzednich walk. Wcześniej zmierzył się z Dracule Mihawkiem. Był to obecny najlepszy szermierz na świecie. Powiedział mu, że pewnego dnia młody szermierz też może zdobyć ten tytuł. Po walce została mu głęboka rana w klatce piersiowej i brzuchu. Zanim rana zdążyła się porządnie zagoić, wplątał się w walkę z jednym ryboludem z załogi Arlonga. Tam nabawił się kolejnych poważnych ran, do tego ta poprzednia się otworzyła. Nie mieli w załodze żadnego lekarza, a on sam był zbyt dumny, by prosić kogoś o pomoc, więc po prostu czekał aż same mu się zagoją. Tak by się pewnie stało, ale mocniejszy wysiłek spowodował ponowne otworzenie tych śladów poprzednich walk.
Przez jakiś czas próbował ignorować ból i walczyć mimo tego, ale nie był w stanie. Poczuł zawroty głowy i stracił ostrość widzenia. Pod atakiem kolejnego zwierzęcia zachwiał się i poleciał do tyłu. Oczekiwał zderzenia z ziemią, ale to nie nastąpiło. Zaczął spadać. Z przerażeniem zdał sobie sprawę z własnej sytuacji. Walkę rozpoczął niedaleko klifu. Nawet nie zdał wiedział kiedy się do niego zbliżył. Zamiast myśleć nad tym po prostu pogrążył się w ciemności.
