Zacisnąłem nerwowo dłonie. Byłem pewien, że się przesłyszałem - to po prostu nie mogła być prawda. Po prostu… nie.

-Pan żartuje - powiedziałem słabym głosem. Lekarz popatrzył na mnie smutno i rozłożył ręce.

-Przepraszam, ale to prawda - odparł rzeczowym tonem, pogrążając mnie do końca. - Badania to niestety potwierdziły… I nie jest dobrze. Wręcz tragicznie.

-Ile…? - nie mogłem zmusić się, by dokończyć pytanie; jakaś część mnie wciąż nie mogła w to wszystko uwierzyć.

-Miesiąc.

-Miesiąc?! - wrzasnąłem i zerwałem się z miejsca. - Tylko tyle?! Ale… Ale JAK?!

-Proszę nie krzyczeć - skarcił mnie lekarz, a ja posłusznie padłem znowu na krzesło. - Przykro mi to mówić, ale stan pana zdrowia jest naprawdę niedobry… Teraz już nic nie da się zrobić.

-Nic…?

-Niestety - westchnął ciężko. - Proszę, żeby pan wykorzystał ten czas, by uporządkować wszystkie sprawy… Choć, oczywiście, to od pana zależy, jak wykorzysta pan ten czas.

-Jasne - odpowiedziałem odruchowo. Czułem się zupełnie pusty w środku; nie czułem niczego - ani rozpaczy, ani strachu… Nic. - Dziękuję bardzo.

-Do widzenia panu - pokiwał mi głową lekarz z powagą; spojrzał na mnie badawczo, jakby oczekiwał, że jeszcze coś powiem.

Ale nie byłem w stanie.

Szybkim krokiem szedłem do mojego mieszkania, nie oglądając się za siebie. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: To niemożliwe. To niemożliwe!

No tak, przecież to niemożliwe, żeby facet, zaledwie dwudziestoparoletni, umierał na raka. To się nie może zdarzyć. Nie mi.

Ale jednocześnie ściskałem w dłoni papiery, które temu przeczyły. Wyrok był jasny; śmierć.

Śmierć!

Czemu ja? Czemu nie jakiś staruszek, który i tak musi zejść już niedługo z tego świata, tylko ja?!

Zawyłem i złapałem się za głowę; ludzie obok mnie odsuwali się ode mnie, jakbym był jakimś wariatem. Nie obchodziło mnie to. W końcu i tak za trzydzieści dni miałem być martwy.

Trzydzieści dni. Tylko tyle mi zostało.

Co powinienem zrobić? Co robi człowiek, na którego wydano wyrok śmierci?

Nie miałem czasu się zastanawiać; zegar tykał, bezlitośnie odmierzając sekundy dzielące mnie od śmierci. Ile czasu jeszcze mi zostało?

Trzydzieści dni na uporządkowanie wszystkiego. Siedemset dwadzieścia godzin. Tak mało! Nie miałem czasu do stracenia.

Jestem Arthur Kirkland, mam przed sobą ostatni miesiąc życia. Miło was poznać.


Jak widzicie, szykuje się kolejny "poważniejszy" temat. Cudzysłów, bo w zamyśle ma to być taka tragikomedia. Jak wyjdzie... Zobaczymy :) W każdym razie - miłego wieczoru!