Witam. Przed Wami historia, dzięki której "powstała" Erica:). Opowiadanie w hołdzie "Terminatorowi" Jamesa Camerona. Będzie romans i czysta akcja, czyli dokładnie to, za co tak pokochałam filmową historię Sary Connor i Kyle'a Reese'a. Zapraszam więc do czytania. [Do dziewczyn: szpilki od Manolo Blahnika są naprawdę piękne *_*~!! I drogie, niestety...]
KEIRA
- Panno Snow, zapraszam do tablicy.
Keira wsunęła nogi głębiej pod swoją ławkę. Przygryzła dolną wargę i wbiła oczy w otwarty przed sobą zeszyt, udając, że nie słyszała głosu proszącej jej do rozwiązania zadania nauczycielki. Czuła na sobie spojrzenia reszty klasy.
- Panno Snow, zapraszam.
Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, podnosząc nieśmiało wzrok. Nie chciała iść do tablicy. Wiedziała, jak poradzić sobie z zadaniem, ale nie chciała wstać, przejść między wszystkimi ławkami i wyjść na sam środek klasy. Nie chciała, żeby wszyscy zobaczyli jej nowe buty, które od rana tak dobrze ukrywała, układając torbę na stopach albo wsuwając je głęboko pod szkolną ławkę.
Najnowsze szpilki od Manolo Blahnika dostała od ojca, chociaż prosiła go tylko o to, żeby wrócił do domu na jej urodziny. Jednak zamiast niego na swoim biurku znalazła pięknie zapakowany, dostarczony rankiem przez kuriera prezent. Na pudełku z butami nadal naklejona była cena. 1,250$.
Wszyscy wiedzieli, że była najbogatszą z bogatych dziewczyn w prywatnej żeńskiej szkole dla panienek z dobrych domów im. Emily Brönte w Los Angeles. Dlatego jej nie lubiano. Miała jedno zero więcej na miesięcznym limicie platynowej karty, ale co z tego? Pieniądze przecież szczęścia nie dają. I nie są najważniejsze.
W klasie rozległy się szepty. Keira wstała nieco niezgrabnie i powoli ruszyła do tablicy. Może nie zauważą, może nie zauważą, powtarzała w myślach. Nie doszła jednak do połowy klasy, kiedy szepty przybrały na sile.
- Pieprzona księżniczka.
- Ile ona ma już par butów od Manolo?...
- Tatuś jej kupił.
- A mówi, że nie lubi wydawać pieniędzy...
- Niech sobie nogę złamie, krowa jedna.
- Z nowej kolekcji! Musiała dać z tysiąc pięćset, jak nie więcej.
- Myślała, że w tych butach nikt nie zauważy jej grubych łydek? Niepoważna jest.
- Cisza! – krzyknęła nauczycielka, kiedy Keira zabrała się za rozwiązywanie zadania.
- Nikt jej tutaj nie lubi, prawda? Zadziera nosa.
- Ma tyle kasy, że może w kosmos polecieć. Niech leci i nie wraca!
Dziewczyna zacisnęła palce na trzymanym markerze tak mocno, że zbielały jej kłykcie.
Założyła buty dla taty. Obiecał, że odbierze ją ze szkoły i wybiorą się do jej ulubionej cukierni, gdzie chodziła jeszcze z mamą. Chciała mu pokazać, że podoba się jej prezent, chociaż czerwone szpilki były o półnumeru za małe i czuła, jak boleśnie obcierają jej stopy. Najważniejsze, że pamiętał o jej urodzinach.
- Dobrze, dziękuję. – Matematyczka posłała jej uśmiech i Keira ruszyła w stronę swojej ławki na samym końcu klasy. Nagle Liz Brooks chwyciła ją za rękę.
- Fajne buty – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
- E... Dzięki – rzuciła Keira w odpowiedzi, robiąc kolejny krok.
I wtedy trafiła stopą na jakąś nierówność podłogi i straciła równowagę. W ostatniej chwili chwyciła się ławki. Rozległ się trzask. Jej noga zachybotała się, kiedy ośmiocentymetrowy obcas jej butów złamał się po tym, jak z trudem ominęła leżącą na środku przejścia między ławkami torebkę od Louisa Vuittona, której wcześniej na pewno tam nie było. Zapanowała cisza.
- Panno Snow? – Nauczycielka znalazła się obok, kiedy dziewczyna ściągnęła z nóg buty i podniosła oderwany obcas. – W porządku?
- Tak. – Z trudem powstrzymała łzy i nie patrząc na nikogo, ruszyła daleko boso.
- Kupi sobie nowe. – Usłyszała. Rozległ się chichot.
Usiadła w ławce. Kiedy schowała zniszczone buty do torby, wsunęła gołe stopy pod krzesło. Zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać.
Jej szofer z daleka zauważył, że idzie boso i szybko do niej podbiegł.
- Ça va, Pierre – powiedziała, zdobywając się na blady uśmiech. – Je suis bien. Où est mon peré?*
- Monsieur Snow n'est pas encore retourné. Je suis desolé.
- Pourquoi ?
- Monsieur Snow a la rendez-vous très important maintement.
- Pourquoi ? – zapytała bliska płaczu. Pierre sięgnął po jej torbę i otworzył drzwi z tyłu.
- Monsieur Snow va retouner bien avant dans la nuit, mademoiselle. Je suis desolé.
Wsiadła do środka limuzyny. W jej przyciemnionym, eleganckim wnętrzu wreszcie mogła pozwolić sobie na łzy. Ojciec znowu ją zawiódł. Interesy były dla niego zawsze najważniejsze. Pieniądze i interesy. Nie ona. Nie jego jedynaczka.
Keira nie była rozpieszczona. Jej mama chorowała i zmarła, jak dziewczynka miała cztery lata i żadne pieniądze nie mogły jej uratować, dlatego też straciła w nie wiarę. Jej ojciec jednak przeciwnie. Po śmierci żony rzucił się w wir pracy, podwajając fortunę rodziny Snowów w niecałe trzy lata. Od córki trzymał się z daleka, bo za bardzo przypominała mu jej matkę, którą bardzo kochał. Dziewczyna mieszkała w domu pełnym służby, ale czuła się samotna. Nie lubiła swojej szkoły, gdzie nie udało się jej nawiązać żadnych znajomości pomimo tego, że zawsze starała się być dla wszystkich miła i uśmiechnięta. Może powodem była jej wrodzona nieśmiałość, której nie mogła pokonać? A może po prostu zazdrość innych dziewczyn? Nie wiedziała.
- Jest panienka pewna? – Lucia wpatrywała się w twarz Keiry.
- Oczywiście. Przecież sobie poradzę. Idźcie. – Posłała starej kucharce uśmiech.
Rodzina Rodriguezów pracowała u Snowów od dawna i Keira bardzo ich lubiła. Kiedy więc señora Cruz zapytała, czy jej mąż i dzieci mogą wybrać się na ślub znajomych i dostać wolny wieczór, nie miała nic przeciwko. Przekonała nawet kobietę, że też powinna iść.
- Nie powiem tacie – zapewniła ją Keira. – Wraca nad ranem. Idź i baw się dobrze.
Lucia pocałowała ją w oba policzki.
- Eres una angelita, señorita!** – powiedziała jej wesoło, a Keira uśmiechnęła się szeroko. Przynajmniej rodzina Cruzów spędzi mile wieczór.
Czekała, aż wyjdą, po raz kolejny zapewniając kucharkę, że sobie poradzi. Zamknęła drzwi i uzbroiła alarm. Wyjrzała przez okno przy wejściu i pomachała Bobowi, strażnikowi przy bramie, który otworzył ją właśnie, przepuszczając señorę Cruz i jej starszą córkę. Mężczyzna odmachał jej.
Wzięła gorącą kąpiel i usiadła przy toaletce, susząc włosy. Z ciepłą suszarką przy głowie przyglądała się swojemu odbiciu. Miała krągłą twarz o dużych ustach i mocno zarysowanych, niebieskich oczach ujętą w ramę lekko kręconych, jasnych włosów. Westchnęła. Powinna podciąć zniszczone końcówki i zrobić nową fryzurę; wydepilować nieco brwi; zrobić sobie jakąś maseczkę oczyszczającą; zająć się manikiurem. Schudnąć, znaleźć fajnego chłopaka, mieć normalne życie, taa... Dużo do zrobienia. Dziś wieczór się nie wyrobię, pomyślała gorzko, zakładając szlafrok.
Obejrzała dwa horrory na plazmie ojca i poszła spać.
Obudziło ją niejasne uczucie strachu, który nie miał jednak nic wspólnego z obejrzanymi filmami. Zerknęła na zegarek; dochodziła trzecia. Usiadła na łóżku i rozejrzała się, czekając, aż oczy przywykną do półmroku panującego w pokoju. Wsunęła nogi w klapki i wyszła na korytarz. Już sięgała do włącznika światła, ale zawahała się. Może Cruzowie jest wrócili? Wtedy zapalone lampy na piętrze zaniepokoiłyby Lucię.
Ostrożnie zeszła po schodach w dół.
- Lucia? – zapytała szeptem. – Señor Cruz?
W korytarzu panowały ciemności. Spojrzała na czujnik alarmu; był wyłączony. To przekonało ją, że Cruzowie wrócili. Pewnie ruszyła w stronę kuchni, rozglądając się uważnie. Już poszli spać, czy co? Przecięła pomieszczenie, idąc w stronę skrzydła, gdzie mieszkała służba. Nagle coś zgrzytnęło pod jej stopą. Spojrzała w dół i zobaczyła rozsypane kawałki szkła, a potem podniosła oczy i dostrzegła wybitą szybę w drzwiach na taras. Drgnęła, widząc wyraźnie, że są uchylone. Ktoś obcy wszedł do domu. I wyłączył alarm. Złodziej?!
Stała jak skamieniała; strach niemal ją sparaliżował. Czuła się jak bohaterka jakiegoś horroru. Ale nie Ziemi żywych trupów i Egzorcysty, które oglądała kilka godzin wcześniej. Nagle jej mózg przełączył się na najwyższe obroty. Jeśli ktoś chciałby okraść jej dom, musiałby przyjechać ciężarówką. Złodziej więc nie może być sam, czyli wybiegając na zewnątrz i biegnąc do sąsiadów po pomoc, mogłaby wpaść na jednego z rabusiów. A co z Bobem? Czuła, że nie może zostać w kuchni, bo włamywacze mogą być gdzieś blisko. Wróci więc do swojego pokoju i zadzwoni na policję. Zadrżała jednak na myśl, że będzie znowu musiała przejść całą drogę na piętro. Nie, zostanie tutaj.
Wzięła ze stojaka nóż. Bohaterki filmów grozy zawsze tak robią. Później zwykle nóż gubią. Ja nie zgubię. Obronię się. Na palcach podeszła do telefonu i sięgnęła po słuchawkę bezprzewodową. Ten cicho piknął, kiedy wzięła go do ręki. Miała wrażenie, że ten dźwięk poniósł się echem po całym domu. Przycisnęła słuchawkę do piersi, wystukując 911.
- Panie Snow? – Usłyszała w telefonie.
- Ktoś jest... – zaczęła, ale urwała, bo oto poczuła czyjąś obecność za plecami. - ...w naszym domu – dodała świszczącym szeptem.
Odwróciła się powoli, a serce biło jej jak szalone. W wejściu do kuchni stała ciemna sylwetka. Keira o mało nie krzyknęła; upuściła telefon, kiedy mężczyzna zrobił krok w jej stronę, wchodząc w snop sączącego się przez okno światła lampy ogrodowej. Był wysoki i dobrze zbudowany, co podkreślały przyciasne, sfatygowane mocno dżinsy i brudny, podarty podkoszulek. Na jego przedramieniu dostrzegła wytatuowany rząd cyfr, które od razu wydały się jej dziwnie znajome.
Cofnęła się o kilka kroków; teraz między nią a złodziejem stał szeroki, ciężki stół. Przez chwilę żadne z nich się nie poruszyło. Trzonek noża zrobił się mokry w jej spoconej dłoni.
- Keira – powiedział nagle, uśmiechając się. W jego uśmiechu nie było nic drapieżnego; a może chciał, żeby tak właśnie pomyślała?... – Keira Snow. Ile masz teraz lat?
- Szesnaście – odparła, rozpaczliwie myśląc nad sposobem ucieczki.
- Szesnaście – powtórzył, cały czas na nią patrząc. W tym spojrzenie było coś ciepłego, coś dobrego. Nie bała się, a przecież powinna! – Już jesteś piękna.
Drgnęła. Jakiś zboczeniec?!
- Jesteś sam? – zapytała cicho.
- Sam – odparł; czyli miała szansę uciec. – Chcę porozmawiać. To ważne – rzucił, wkładając dłoń za plecy. Kiedy wyjął pistolet, strach oblał ją wezbraną falą adrenaliny.
Nie czekała na ciąg dalszy. Dopadła drzwi i wybiegła za zewnątrz, do ogrodu.
- Keira! – Usłyszała za sobą.
C.D.N.
* [Tłumaczenie z francuskiego (musicie mi wybaczyć te wstawki, ale w ten sposób naprawdę uczę się używać mojego trzeciego języka:)]
- W porządku, Pierre – powiedziała, zdobywając się na blady uśmiech. – Nic mi nie jest. Gdzie jest tata?
- Pan Snow jeszcze nie wrócił. Przykro mi.
- Dlaczego?
- Pan Snow ma właśnie bardzo ważne spotkanie.
- Dlaczego? – zapytała bliska płaczu. Pierre sięgnął po jej torbę i otworzył drzwi z tyłu.
- Pan Snow wróci późno w nocy, panienko. Przykro mi.
** - Jesteś aniołkiem, panienko! [Buziak dla Anety. Ty hiszpański, ja francuski. Keira zna je oba plus japoński i niemiecki. SzczęściaraXD.]
